W końcu Zelda o Zeldzie. The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom – recenzja gry

Na pierwszym planie jest napis z tytułem gry oraz kobieta, główna bohaterka. W tle most, wieża, drugoplanowi bohaterowie.

O tym, czy oddanie pierwszeństwa tytułowej bohaterce kosztem Linka okazało się trafionym pomysłem, dowiecie się z recenzji The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom.

Wiele serii gier ma swoje doliny i górki. Ciężko bowiem utrzymać równy poziom, kiedy rosnące oczekiwania odbiorców stają się coraz trudniejsze do zaspokojenia. Wystarczy jedna słaba produkcja, by spaść z piedestału. Można jednak odnieść wrażenie, że flagowe franczyzy Nintendo przeczą temu trendowi. Tytuły o Mario, Donkey Kongu czy Kirbym potrafią dostarczać sporo rozrywki najbardziej wybrednym graczom. O tym, czy tak samo jest w przypadku równie leciwej serii o przygodach pewnej księżniczki i jej wybawiciela, dowiecie się z mojej recenzji The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom. Jeśli wolicie wersję wideo, zapraszamy na nasz kanał na Youtube:

Zamiana ról

Jedno z najbardziej podchwytliwych pytań w związku z grami wideo, „kto jest głównym bohaterem serii Zelda?”, zrobiło już kilka okrążeń w Internecie. Usatysfakcjonowani znawcy tematu śmiali się z tego, jak łatwo można było wywieźć w pole kogoś, kto o wirtualnej rozrywce nie ma pojęcia. Tymczasem w 2024 roku ten dowcip stracił swoją puentę. W The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom faktycznie przez większość rozgrywki będziemy się wcielać w tytułową księżniczkę.

Jak do tego doszło? Wiem. Otóż Link eksplorował jedną z jaskiń i trafił tam na dziedziczkę tronu w Hyrule. Gdy podjął próbę uratowania dziewczyny, pochłonęła go ciemna szczelina. Jak się okazało, działa ona bardzo negatywnie na istoty żywe, zamieniając je w żądnych krwi złoczyńców. Tracimy wówczas Linka z oczu i przejmujemy stery nad Zeldą, która zamiast ćwiczyć dyganie i przymierzanie królewskich sukni, sama musi uciec przed tajemniczą mocą. Walka o życie staje się idealnym momentem na wprowadzenie samouczka, dlatego pierwsze skoki i inne zdolności księżniczki poznajemy w ekstremalnych warunkach.

Pokój głównej bohaterki, Zeldy. Są w nim łóżko, szafki, kanapa, drzewko, a także dwa dzbany.

Kiedy eskapada zakończyła się sukcesem, strwożona Zelda powróciła do domu. W Hyrule początkowo przyjął ją król, chętny do wysłuchania opowieści księżniczki. Prędko jednak okazało się, że i on został owładnięty przez tajemniczą siłę płynącą ze szczeliny. Uważając, że to ona stoi za tym wszystkim, wtrącił dziewczynę do lochu, co stało się właściwym punktem wyjścia dla naszej dalszej przygody.

Echo serca

Bohaterka dzierży różdżkę, jednak nie służy jej ona do bezpośredniej walki. Zgodnie z podtytułem, wykorzystuje ją głównie w związku ze zdobytą wcześniej mądrością i umiejętnością tworzenia tzw. echa. Mówiąc najprościej, po pokonaniu wroga lub poznaniu ciekawego przedmiotu może dokonywać wyczarowań tychże. Byli przeciwnicy zmieniają się w sprzymierzeńców i pomagają jej w walce, a nowe rzeczy świetnie sprawdzają się w labiryntach oraz podczas elementów zręcznościowych. Nie możemy dostać się wyżej? Pomoże stolik, pudełko lub trampolina. Będzie tego naprawdę sporo, ale nie braknie nam okazji do odkrycia bogactwa wiedzy Zeldy.

Żeby jednak nie było tak kolorowo, księżniczka ma ograniczoną ilość wyczarowań w danym momencie. Gdy odkrywa swoją moc, są to trzy echa. Jeżeli potrzebujemy nowego łóżka, a postawiliśmy trzy, pierwsze zniknie. W naszym menu ukazane mamy, ile punktów wymaga jedno echo. Kiedy zdobędziemy okutanego w zbroję rycerza, wyczerpuje nam wszystkie możliwe punkty. Dopiero z czasem, gdy nasza postać leveluje, poszerzają się jej zdolności i możemy nieco bardziej poszaleć. Wszystko jest bardzo intuicyjne i uczymy się tego stopniowo, dlatego ani na moment nie czujemy się przytłoczeni tą umiejętnością Zeldy. Niektóre jednak trudno jest wykorzystać w praktyce, o czym opowiem jeszcze w dalszej części recenzji The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom.

Mapka świata w grze. W niektórych punktach zaznaczone są zamki i budynki, na środku wizerunek głowy bohaterki, oznaczający miejsce, w którym się znajduje.

Rusz głową!

Choć w produkcji Nintendo dostajemy dość sporą, kolorową mapkę, wiele czasu spędzimy w labiryntach. Powiem szczerze, że dopiero po wejściu do pierwszego z nich poczułam się jak w NES-owej edycji. Trasy nie są mocno skomplikowane, jednak czasem trzeba chwilę pokombinować, by znaleźć wyjście. Początkowo, podążając za fabułą, trafimy głównie do podziemi dostosowanych do nowych zdolności.

Warto jednak grać ostrożnie i nie szaleć z eksploracją. Na bardzo wczesnym etapie trafiłam na dodatkowego bossa, Smoga. Załamana własną niemocą w potyczce byłam przekonana, że moja przygoda właśnie się zakończyła. Okazało się jednak, że to był właśnie ktoś spoza głównej linii fabularnej. Wczytałam grę, wyszłam stamtąd, a do lochu postanowiłam wrócić mając już większe umiejętności, kiedy to Zelda stała się prawdziwym koksem.

Dodatkowe możliwości

Zelda, choć podpadła w rodzimym królestwie, nie jest pozostawiona sama sobie. Podczas podróży towarzyszy jej Tri, mała wróżka. Służy naszej bohaterce radą i dobrym słowem, ale posiada także określone zdolności. Z jej pomocą księżniczka może przenosić pewne ciężkie obiekty, a także traktować ją jako linę, coś na wzór znany z serii Worms. O ile ta pierwsza funkcja często się przydawała, szczególnie gdy lochy wymuszały na nas przeniesienie ogromnego głazu w określony punkt, by otworzyć drzwi, tak już do wspinaczki nadawała się średnio. Dużo łatwiej było mi skorzystać z echa pająka i wspiąć się po pajęczynie niż trzymać się Tri i dostać się na drugi koniec planszy. Wynikało to z faktu, że ciężko manewrowało się wysokością, na jakiej utrzymywała się bohaterka, co z kolei sprawiało, że po prostu odbijała się od ściany zamiast się na nią wspiąć.

Bohaterka w podwodnym królestwie. Towarzyszą jej trzy istoty, wokół dużo wody, tron z gwiazdy.

Kolejna sprawa ma związek z Linkiem. Natrafimy na niego kilkukrotnie podczas rozgrywki, ale nie będą to przyjacielskie spotkania… Nasz zwyczajowy wybawca, owładnięty szałem, pragnie się nas pozbyć. Jednakże po pokonaniu go częściowo przejmiemy jego moc. Zelda będzie mogła na jakiś czas odłożyć różdżkę i przyjąć postać Linka. Przydaje się to szczególnie podczas walk z szefami, których będzie dość sporo. Dopiero z czasem losy dwójki bohaterów przejdą na inne tory, ale to już będziecie musieli odkryć sami.

My precious!

Czym byłyby RPG-i bez skarbów i innych ukrytych gratisów? Cóż, pewnie nadal świetnym gatunkiem, ale oszczędzającym nam jakichś pięciu godzin życia. To sporo, gdy uświadomimy sobie, że spokojne ukończenie omawianej gry to około cztery razy tyle. Czy warto zatem porzucać chwilowo ratowanie świata, by zbadać każdy kąt i lizać ściany?

Dobrze, koniec tych pytań. Oczywiście, że warto. Zasadniczo w skrzyniach nie znajdziemy przedmiotów, które zmienią nasze życie. To mogą być kryształy (waluta), mniejsze mikstury, coś na ząb, co może nas uzdrowić. Innymi słowy, nie ominiemy żadnego kluczowego ekwipunku. Mimo to znajdywanie kolejnych skrzyń i otwieranie ich daje masę satysfakcji. Nie zawsze wystarczy podejść i dorwać się do skarbu. Często, by kłódka spadła z zamka, trzeba wcześniej pokonać wrogów lub rozwiązać łamigłówkę.

To jeszcze nie wszystko, co przygotowali dla nas twórcy w kontekście eksploracji. Warto zwrócić uwagę na kwiaty czy wyższą trawę. Owszem, mogą się w nich kryć węże lub inne tałatajstwo, ale też nasza księżniczka żadnej pracy się nie boi. Kiedy Zelda obraca się wokół zarośli, kosi je, a w wielu miejscach odnajdziemy leżące skarby. Podobnie jak wyżej, są to raczej małe zdobycze, ale mimo to potrafią cieszyć.

Zelda jest na plaży, rozmawia ze sklepikarzem, który wygląda jak roślina. Obok wodospad i przedmioty na sprzedaż.

Jaki piękny świat, jaki piękny świat, gdy się ma 38 lat

Seria przygód Linka i tytułowej księżniczki zadebiutowała na NES-ie w latach 80. Od tamtej pory technologie znacząco się rozwinęły, ale fundament rozgrywki w dużej mierze pozostał ten sam. Hyrule i okolice to bardzo piękne tereny. Nawet w sytuacji, gdy musimy zwalczać tajemniczą szczelinę, mapa jest kolorowa, pełna roślin. Nasi protagoniści z tych plansz – pająki, ośmiornice, ryby, prosiaki z dzidami – ukazani są w sposób uroczy, dostosowany do odbioru najmłodszych. Zgodnie z PEGI już siedmiolatki mogą bez obaw grać w tę produkcję. Dla jasności, osoby dorosłe również będą urzeczone tym światem i klimatem, gdyż jest po prostu zachwycający.

Wspomniałam już, że mapa jest dość rozległa. Nie musimy się bardzo martwić o ból stóp bohaterki, ponieważ punkty szybkiej podróży są rozsiane bardzo gęsto. Wyglądają nieco jak krzyżówka gniazda pszczół i mrowiska, ale już z daleka są bardzo widoczne. Szukamy też pieczątek na otrzymaną podczas podróży kartę, jaskiń i ukrytych skarbów. Jest tego cała masa, więc ani przez moment nie będziemy się nudzić. Dużo tu także elementów niepozornych, które potrafią wywołać uśmiech, jak choćby list gończy za naszą bohaterką.

Dziewczynko, kup mi kilo mąki

W recenzji The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom nakreśliłam delikatnie główną linię fabularną. Zelda zwalcza złą szczelinę (zaleciało Dragon Age: Inkwizycją, polecaną w naszej redakcji przy wielu okazjach) i poszukuje Linka. Tymczasem na mapie świata znajduje się sporo miejscowości zamieszkałych przez osoby potrzebujące wsparcia. To właśnie zadania poboczne są miejscem na luźniejsze potraktowanie trudów codzienności. Standardowo ukażę Wam przykłady z początku rozgrywki, by nie psuć nikomu zabawy z poznawania opowieści.

Nasi drugoplanowi bohaterowie są charakterystyczni i zabawni. Przechadzałam się po plaży i trafiłam na coś, co wyglądało jak roślina. Kiedy jednak podeszłam bliżej, okazało się, że to sklepikarz, któremu musimy pomóc rozkręcić biznes. Nie jest to trudne, wystarczy pomóc w zorganizowaniu surowców. W innym miejscu zaczepia nas matka małego chłopca mającego tendencję do zasypiania w okolicach lasu. Czy Zelda może go obudzić? Tak, ale tylko wtedy, gdy podsunie mu pod nos rybę zgrillowaną przez jego rodzicielkę. Jest to wszystko trochę absurdalne, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Bohaterka jest w podziemiach, przytrzymuje pająka, wokół ciemne barwy.

O grafice sporo już padło, faktycznie jest na co popatrzeć. Jeśli jednak spędziliście dużo czasu z The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom i Wasze oczy muszą trochę odpocząć, co może się zdarzyć, gdyż gra wciąga, odłóżcie Switcha na bok i posłuchajcie muzyki. Jest bardzo klimatyczna i ciepła, ale nie infantylna. Motyw doskonale znany z serii również się pojawia, choć nieco inaczej zaaranżowany. Polecam również wsłuchiwanie się w kawałki z lochów, chyba najbardziej do mnie przemawiały z całego zestawienia.

Księżniczka poszukiwana! The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom – finalne wrażenia z gry

Omawiana produkcja nieco zaskoczyła konwencją. Zmiana głównych bohaterów także stanowiła odważny krok. Uważam jednak, że decyzje podjęte przez Nintendo okazały się trafne. Gra księżniczką i przypisanie jej zdolności magicznych zażarło, a o Linku również nie zapomniano. Ba, tym razem to protagonistka musi uratować swego zwyczajowego wybawcę! The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom ze swoim systemem przywoływania przedmiotów wprowadziło sporo elementów logicznych, które wypełniły fabułę i fragmenty walk. Z pewnością fani serii nadal czekają na część kanoniczną, bardziej nawiązującą do The Legend of Zelda: Breath of the Wild, ale przy omawianej produkcji też będą się dobrze bawić.

Recenzja The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom powstała dzięki kluczykowi od Nintendo. Dziękujemy za zaufanie!

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights