Johnny, Johnny, Ty… Cyberpunk 2077 – recenzja gry na PC

Cyberpunk 2077 Takemura postać z gry

Recenzja Cyberpunka 2077 musiała się wreszcie pojawić i na naszym portalu. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałyśmy premiery, licząc że Redzi dostarczą grę co najmniej tak samo dobrą, jak trzeci Wiedźmin.

Cyberpunk 2077 to jedna z gier, o których było głośno od lat. Fani studia CD Projekt Red spijali z ust twórców nawet najdrobniejsze szczegóły i żyli nadchodzącą produkcją. Nawet kilkukrotne przełożenie daty premiery nie odbiło się negatywnie na studiu w znaczący sposób. Przynajmniej do czasu. Dopiero 10 grudnia, kiedy najbardziej wyczekiwana gra roku wreszcie ujrzała światło dzienne, wiele osób zdjęło różowe okulary. Produkcja okazała się niedopracowana, pełna bugów i chociaż Redzi łatali – to mleko się rozlało. Gracze skarżyli się, że na konsolach starszej generacji gra była praktycznie niegrywalna. Moja redakcyjna koleżanka Marqi zachwycała się jednak rozgrywką na PlayStation 4 bez bugów, które by ją uniemożliwiały. Dziś czas na wrażenia z gry na niedawno składanym pececie – oto moja recenzja Cyberpunk 2077.

W Night City możesz być, kim zechcesz. Nomad, street kid, korpo – Twoja decyzja. Nie zapominaj jednak, że jest to niebezpieczne miasto i jeden zły ruch może uczynić z Ciebie wroga numer jeden. Gdy podczas jednego ze zleceń zostajesz uwikłany w sprawę najwyższej wagi, Twoje życie nagle wywraca się do góry nogami. Czy uda Ci się przeżyć w jednym z najbrutalniejszych miejsc na ziemi? Czy nie zgubisz człowieczeństwa w świecie bioczipów i wszczepów? I czy obalisz potęgę Arasaki i uwolnisz miasto od bezdusznej korporacji?

Tryb fotograficzny w Cyberpunku 2077 jest bardzo rozbudowany.

Kim jest V?

Główną bohaterką lub bohaterem jest V. Valerie, Vincent, Vladimir, Victoria – nieistotne. I tak przedstawia się jako V. I tyle na jej lub jego temat jest pewne. Wygląd i zdolności dopasowujesz samodzielnie. Skupmy się więc przez chwilę na kreatorze postaci. Pamiętacie, jak społeczność internetowa zachwycała się informacją, że w Cyberpunku 2077 będzie można zdecydować o wielkości genitaliów? Okazało się, że to nie wszystko. Kwestią wyboru gracza jest przede wszystkim to, czy V w ogóle będzie posiadać narządy intymne. Możemy więc stworzyć osobę bezpłciową, kobietę z męskim przyrodzeniem lub mężczyznę z waginą. Także wygląd oczu możemy zmienić prawie dowolnie – tyczy się to nie tylko koloru tęczówki, ale także koloru całej gałki ocznej czy kształtu źrenicy. Jest nawet opcja wyboru koloru uzębienia! Samodzielnie decydujemy także o rozkładzie wszczepów – w kreatorze postaci interesuje nas jedynie ich aspekt wizualny – w ciele protagonisty.

Podobną dowolność mamy w przypadku drzewek umiejętności. Gra pozwala nam wybrać zdolności, które chcemy rozwijać poprzez działania wykonywane w świecie gry. Przykładowo hakowanie urządzeń doda nam punktów w naruszaniu protokołu, zaś zabijanie wrogów z ukrycia pozwoli wbić kolejny poziom skradania. Za każdy nowy stopień zdolności otrzymujemy możliwość kupienia atutów, czyli wyjątkowych cech pogrupowanych we wspomniane na początku akapitu drzewka. Tylko od gracza zależy, w którą stronę postanowi rozwijać swoją postać.

Niestety brakowało mi pod tym względem porządnego samouczka. To, jak zwiększać poziom zdolności i atutów, odkryłam metodą prób i błędów. Przez długi czas miałam zamrożone kilkanaście punktów zdolności, bo po prostu nie mogłam znaleźć w grze wyjaśnienia, co mam zrobić, by je przyznać.

Ponadto również od decyzji gracza zależy przeszłość V. Korpo, punk lub nomad – trzy możliwości, z których wybrać można tylko jedną i dzięki temu rozpocząć historię w zupełnie innym miejscu. Ja postawiłam na ścieżkę nomada, bo po prostu najbardziej mnie interesowała. Ale w przyszłości zapewne sprawdzę też korpo. Wracając jednak do tematu, warto zaznaczyć, że w niektórych dialogach pojawiają się specjalne opcje dialogowe dopasowane do obranej drogi życiowej. Z jednej strony nie jest to obecnie nic nadzwyczajnego, jednak z drugiej warto to docenić – bo jest, a mogło nie być.

Night City to miasto, którym powinni inspirować się inni twórcy gier.

Night City jako miasto marzeń, ułudy i niebezpieczeństwa

Głównym miejscem akcji grudniowego hitu jest Night City. Na każdym jego rogu czai się zagrożenie – raz w formie niebezpiecznego zlecenia, a kiedy indziej jako coś niespodziewanego, co czasem jest groźne, a czasem nie. Gdy śledziłam ogłoszenia dotyczące gry, nie sądziłam, że nowy RPG Redów będzie aż tak naszprycowany bijatykami na ulicy. Tymczasem po zamknięciu prologu okazało się, że Cyberpunk 2077 nie zostawia miejsca na nudę. Jak nie pomoc NCPD (Night City Police Department) w oczyszczeniu jakiegoś terenu albo ocaleniu zakładnika, to uliczna bójka. Albo Kosiarze – łowcy organów. No, czasami też zwykła kradzież motoru, bo przecież nie zawsze trzeba stać po stronie sprawiedliwości. Szczególnie wtedy, gdy nie będziemy mieć ochoty na bieganie dziesiąty raz po tej samej okolicy.

Pierwsze godziny spędziłam na krytykowaniu wyglądu miasta i ciągłych próbach przejmowania samochodów lub motocykli, byleby tylko jak najszybciej dostać się z miejsca na miejsce. Gdy Jackie – krzepki mężczyzna poznany w prologu i wkrótce przyjaciel V – dawał znać, że po mnie podjedzie, byłam cała w skowronkach. Z czasem jednak moje nastawienie się zmieniło. Zaczęłam doceniać smaczki, które najłatwiej było zauważyć podczas pieszej eksploracji – jak niektóre szyldy lub napisy na murach. Nowoczesne wieżowce, zapuszczone meliny, korporacyjne biurowce czy industrialne doki wspólnie stworzyły niepowtarzalny klimat Night City, który po prostu uzależnia. Żałowałam jedynie, że zabrakło opcji skorzystania z miejscowych straganów czy restauracji. Jedynymi obiektami interaktywnymi, które oferowała gra, były sklepy z bronią i wyposażeniem oraz warsztat rippera – lekarza oferującego cybernetyczne ulepszenia dla organizmu V. Na próżno jednak szukać większej interakcji z elementami miejskiej infrastruktury, a tak liczyłam na więcej smaczków w tajemniczym, nowoczesnym Night City.

Po drodze spotkamy wielu NPC-ów, z którymi da się dłużej porozmawiać.

Spotkajmy się nad Pacyfikiem

Nie da się jednak odmówić Night City jednego – nieziemskiego klimatu. Cały czas czułam napięcie wynikające z masy policji na ulicach i odgłosów strzelanek dobiegających z co piątej przecznicy. Neony, do których z początku byłam najmniej przekonana, jeśli chodzi o design miasta, mocno oddziaływały na moją psychikę. Miałam wrażenie, że CD Projekt Red chce, żebym zwracała uwagę dosłownie na wszystko wokół – szyldy, plakaty, kształt budynków, stroje NPC-ów. WSZYSTKO. Jestem świadoma, że wiele osób może uznać to za wadę. Przyznaję, że sama czułam się zagubiona przez dobre trzy godziny po rozpoczęciu przygody. Byłam wręcz pewna, że ta recenzja ukaże Cyberpunk 2077 jako miejsce z moich koszmarów. Z czasem jednak uległam urokowi cyberpunkowego miasta przyszłości. 

Wracając jednak do wspomnianego zagubienia: wszechobecne neonowe światła i tłumy ludzi na ulicach mogą początkowo wywołać lekki mętlik w głowie. Jednak Night City jest idealnym miastem do zgubienia się. Zostało ono świetnie obmyślone nie tylko w zakresie poziomej, ale także pionowej architektury. Mam tu na myśli zarówno wysokie wieżowce, jak i rozbudowane sieci tuneli, wiaduktów czy wejść na dachy. Fascynujące są nawet liczne podróże windami i jazdy z piętra na piętro. Przy tych ostatnich nieraz z fascynacją podziwiałam, jak co kilka pięter zmieniał się krajobraz za oknem – jakbym widziała kilka poziomów miasta w mieście. Bo poniekąd tak właśnie było. Fikcyjna kalifornijska metropolia to idealny przykład tego, czego możemy spodziewać się w dystopijnej wersji przyszłości. Moim zdaniem niejeden twórca odpowiadający za kreację miejsca akcji w grach tego typu mógłby się Night City inspirować. Redzi naprawdę stanęli na wysokości zadania i stworzyli świat, o którym branża długo nie zapomni.

Tak, Ciri tam była!
No, prawie…

Bo Wiedźmin był za długi…

Pamiętacie, jak pisałyśmy, że CD Projekt Red postanowiło skrócić Cyberpunka 2077, ponieważ gracze narzekali na zbyt rozbudowaną fabułę trzeciego Wiedźmina? Wiem, absurd! Przynajmniej dla mnie, gdyż Dziki Gon pokochałam właśnie za to, że mogłam na długie godziny utonąć w Velen, Novigradzie czy na Skellige. Jeśli macie podobnie, przynoszę dobre wieści. Nie zapomnę bowiem chwili, gdy wyłączając grę po około dziesięciu godzinach rozgrywki, zobaczyłam informację, że przeszłam dopiero 5% tego, co tytuł ma mi do zaoferowania. Przecież ludzie w sieci pisali o ukończeniu gry w pięćdziesiąt (maksimum osiemdziesiąt) godzin. Jakim cudem u mnie zapowiadało się dwieście? W tamtym momencie zrozumiałam, że recenzja gry Cyberpunk 2077 nie zmieści mi się w trzech stronach dokumentu tekstowego. 

Do tej pory grałam już ponad pięćdziesiąt godzin i wciąż mam pół miasta sidequestów i kawał fabuły do przerobienia. Czy narzekam? Absolutnie nie! Mówiąc kolokwialnie: wciągnęłam się jak głupia. Nie ukrywam, że fabuła jest najbardziej interesującym elementem hitu Redów, jednak to zadania poboczne prawdziwie od niego uzależniają. Nieraz łapałam się na tym, że zamiast jechać do kolejnej ważnej dla historii lokalizacji, szukałam na mapie mniejszych akcji. Pomoc policji, wizyta u Wakako, rozmowa telefoniczna podczas powolnego spaceru ulicami Night City, spontaniczne włączenie się w krwawą jatkę w środku miasta – to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Cyberpunk 2077, niczym bioniczny wszczep, po prostu zaszyje się Wam pod skórą i nie pozwoli odczuć, że gracie „za długo”. Chyba że neony zmęczą Wasze oczy, co niestety jest bardzo możliwe. Co więcej, jeszcze przed ekranem ładowania gry widzimy informację, że osoby chorujące na padaczkę nie powinny ryzykować przygody z Cyberpunkiem. I naprawdę nietrudno się temu dziwić.

Wszczepów jest mnóstwo i tylko od nas zależy, które – i czy w ogóle – kupimy dla V.

Wstawaj, samuraju! Mamy miasto do spalenia!

Główny slogan reklamowy Cyberpunka 2077 zapraszał graczy do wspólnej zabawy w paleniu Night City. Miałam go jednak za pusty frazes. Ot, chwyt marketingowy. Przecież to zdanie tak ładnie brzmi, a do tego zapowiada porządną moc wrażeń. I przez pierwsze dwie, trzy godziny gry myślałam, że moje przypuszczenia właśnie zostały potwierdzone. Jednak gdy pojawił się pierwszy plot twist, poczułam jakby scenarzyści z całej siły kopnęli mnie w brzuch. Pamiętam, że w tamtym momencie wstałam, zignorowałam buga w postaci bohatera lewitującego nad dachem samochodu, odeszłam od komputera i poszłam do rodziców, aby powiedzieć, co się stało. Chyba nawet uroniłam łzę albo dwie. A to był dosłownie początek gry.

Tak, Cyberpunk 2077 naprawdę sprawił, że miałam ochotę spalić to miasto. I to kilkukrotnie. Pozostaje mi tylko pogratulować Redom tak dobrej fabuły. To jednak nie koniec pochwał pod tym względem, ponieważ historia to także questy, a te niemal zawsze można było poprowadzić na kilka różnych sposobów. Część naszych decyzji rzeczywiście miała wpływ na dalszy przebieg zdarzeń. Co więcej, NPC pamiętali nasze wybory i nawiązywali do nich w dialogach. Aktywnych dialogach zrobionych w sposób, który można nazwać rewolucyjnym. V nie musi żegnać się ze swoim rozmówcą – wystarczy, że po prostu odejdzie, a okno dialogowe zniknie.

Brawo, CD Projekt Red! Tak właśnie powala się graczy na łopatki!

Nomad rozpoczyna grę na kompletnym odludziu. W tle majaczy Night City.

Czy Night City naprawdę jest martwe?

Cóż, trupy ścielą się gęsto, to fakt. Jednak zarzuty, które pojawiły się wraz z premierą gry 10 grudnia 2020 roku, dotyczyły głównie braku NPC-ów i ruchu na ulicach. Podczas eksploracji miasta dwa tygodnie później zastanawiałam się, o co chodziło narzekającym wówczas graczom. Chodniki i różne lokacje roiły się od postaci niezależnych. Fakt, z większością nie dało się pogadać, bo albo nie było opcji interakcji, albo odpowiadali jednym zdaniem w stylu: „co słychać?”, „nie widzisz, że coś robię?”, „spadaj!”. „Hitem” okazali się sprzedawcy, którzy zamiast cieszyć się z zainteresowania V ich straganem, odpędzali ją, krzycząc: „Czego ode mnie chcesz? Nie zawracaj mi głowy”. Niemniej Night City zdecydowanie żyło! Przynajmniej na porządnym pececie.

Rzeczywiście zdarzały się fragmenty miasta, gdzie stałam nawet dwie czy trzy minuty i nie widziałam ani jednego samochodu. Działo się to jednak na tyle rzadko, że nie potrafię uznać tego za minus. Wręcz przeciwnie – traktowałam to jako zaproszenie do przechadzki i informację, że być może mam nie przegapić czegoś po drodze. Muszę jednak zwrócić uwagę, że o ile w centrum miasta samochodów było „jak mrówków”, to ludzi na dwuśladowcach nie widziałam w ogóle. Chyba że stali gdzieś na uboczu z nogą przerzuconą nad siedzeniem motocykla. Tu przyznaję, że w dziewięćdziesięciu procentach przypadków czerpałam dziwną przyjemność z odbierania im pojazdów – zazwyczaj w najbrutalniejszy możliwy sposób. Najczęściej wystarczyło podejść i pogapić się na nich o kilka sekund za długo… i miałam do wyboru dwa albo trzy modele. Żyć, nie umierać, prawda?

Jeśli chodzi o poruszanie się zarówno cztero-, jak i dwukołowcami, mogę zarzucić jedynie to, że przy zakrętach każdy pojazd bardzo mocno znosiło. Z początku nie mogłam się do tego przyzwyczaić i zaliczałam każdy murek i ścianę po drodze. Na szczęście w Night City mogłam przebierać w nowych cackach i jak zrujnowałam jedno, niemal od razu przywłaszczałam sobie drugie.

Johnny Silverhand i V mogą być dobrymi znajomymi albo…

„You’re breathtaking!”, czyli co ta recenzja, Cyberpunk 2077 i Keanu Reeves mają wspólnego

À propos umierania – muszę wspomnieć o tak zwanym „słoniu w salonie”, czyli Johnnym Silverhandzie. Mam wrażenie, że byłam jedną z niewielu osób, które nie uległy magii Keanu Reevesa podczas kampanii marketingowej gry. Dla mnie był po prostu kolejnym celebrytą w grze. W końcu, come on, Death Stranding miało takich występów aktorskich dziesiątki. A tu pojawia się raptem jedna gwiazda Matrixa i sprawia, że ludzie nie widzą świata poza nią. Absurd, nie?

Wystarczyło, że spotkałam Silverhanda w grze dosłownie dwa razy i mogłam sama odpowiedzieć sobie przecząco na powyższe pytanie. Cyberpunkowy terrorysta z pewnością przejdzie, o ile już tego nie zrobił, do kanonu najbardziej ikonicznych postaci z gier. Co więcej, kibicowałam jego relacji z moją V. Mieli bardzo fajną chemię, której chyba tylko ślepy by nie zauważył.

Ach, i dubbinguje go Michał Żebrowski, którego głos ubóstwiam od lat.

Pierwszy motor V. Ach, te wspomnienia…

Amunicja, broń biała i hakowanie, czyli jak przeżyć w Night City

Na początku byłam przekonana, że gra opiera się tylko na strzelaniu z pistoletu, karabinu i innej broni palnej. Z tyłu głowy miałam też myśl, że pewnie będzie też możliwość walki na pięści. Nie zawiodłam się. Ba, odkryłam wręcz, że nie jestem tak zła w strzelankach, jak sądziłam. Nie zrozumcie mnie jednak źle – uwielbiam strzelać z łuku w Assassin’s Creed: Valhalla i nieskromnie przyznam, że wychodzi mi to bardzo dobrze. Jednak robienie tej samej czynności z użyciem rewolwerów i tym podobnych nigdy mi za bardzo nie wychodziło. W Cyberpunku z początku też nie. Po mniej więcej trzech godzinach rozkręciłam się na tyle, że sama szukałam walk, w których mogłam używać amunicji aż do zużycia całego zapasu na każdą broń. A tę niestety nie łatwo było znaleźć, więc często zmieniałam sprzęt. Jednocześnie w użyciu możemy mieć trzy dowolnie wybrane bronie, a każdy rodzaj ma inną siłę odrzutu i zadaje inne obrażenia.

Nie zgadniecie jednak, jak wielki uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy odkryłam możliwość walki bronią białą. Katana z ponad trzystoma punktami obrażeń zabijała przeciwnika po dwóch – lub maksymalnie czterech – ciosach. Kompletnie przestałam się obawiać luf pistoletów i wchodziłam w lokacje pełne uzbrojonych przeciwników, aby wybić ich w tempie błyskawicy. Cyberpunk 2077 dał mi więc rzecz, której pragnęłam najbardziej i której braku jednocześnie najmocniej się bałam. Po co komu nowe książki i gry, skoro wystarczy katana w Night City i oglądanie latających na prawo i lewo części ciał przeciwników?

Gość kompletnie nie rozumiał, że nie jestem w stanie go słuchać, bo zastanawiam się, jakim cudem mówi, nie ruszając ustami. I nawijał dalej.

Recenzja gry Cyberpunk 2077 w kilku słowach? Bug za bugiem, ale patch goni patcha

Rozpikselizowany dym, drzewa wyrastające spod drogi, wypadanie z mapy, brak ruchu ust NPC-ów podczas mówienia, pojawiający się znikąd i nagle znikający z pola widzenia ludzie – to zaledwie kilka bugów, które zauważyłam podczas swojej rozgrywki. W sieci widziałam mnóstwo innych przykładów, jednak większości z nich nie doświadczyłam. Może być to zasługą nie tylko grania na komputerze, ale także odpalenia gry już po dodaniu kilku patchów przez CD Projekt Red. W tym Redzi zdecydowanie przodują.

Nie zgodzę się jednak, że przez bugi Cyberpunk 2077 jest niegrywalny. Fakt, wkurzyłam się raz czy dwa, gdy musiałam wczytać save’a, bo jakieś zadanie zablokowało mi się w wyniku nieznanego błędu. Nie przeszkadzało mi to jednak w czerpaniu ogólnej przyjemności z rozgrywki ani w chłonięciu atmosfery tego niepowtarzalnego miejsca. Bugi traktowałam częściej jako akcent humorystyczny. Szczególnie gdy zabiłam wszystkich w danej lokacji, a dalej słyszałam wyzwiska dobiegające z jednego z pokojów. Albo gdy martwy NPC mówił mi, że jeszcze pożałuję. Albo gdy celowałam do niewidzialnych przeciwników na podstawie tego, skąd wystrzeliwana była amunicja.

Nie patrz im zbyt długo w oczy. A najlepiej w ogóle im nie patrz w oczy.
Ani w nic innego. Jeśli życie Ci miłe.

Konsole nowej i starej generacji kontra komputery, czyli kogo zrobiono w jajo?

Powyższa recenzja Cyberpunka 2077 oparta jest tylko i wyłącznie na moich wrażeniach z gry na PC. Mimo to tekst nie byłby kompletny bez wspomnienia o, jakby nie było, słusznych żalach użytkowników PlayStation 4 i Xboksa One. Po kilku dniach ciągłych narzekań graczy, że wyczekiwany tytuł jest niegrywalny i żałują ponad dwustu złotych wydanych na swoje kopie, Redzi przyznali, że Cyberpunk 2077 nigdy nie był gotowy na konsole poprzedniej generacji. Przepraszali również, że do czasu premiery wprowadzali fanów w błąd przez pokazywanie materiałów z gry na PC, PlayStation 5 i Xboksie Series X.

Tylko że niestety w tym przypadku zarówno przeprosiny, jak i akcja z oddawaniem pieniędzy za grę wydają się zwyczajnie nie załatwiać problemu. CD Projekt Red posłużył się podręcznikowym narzędziem w tworzeniu marki – budowaniem chęci, a nawet potrzeby posiadania produktu. Wraz z tym poszło zwiększanie oczekiwań klienta, bo w kreowaniu tejże potrzeby używa się często zapewnień, że to będzie najlepsza gra tego gatunku na rynku, oraz sloganów w stylu: „prawdziwy gamer musi to mieć”. I tak Cyberpunk 2077 miał być najlepszym miksem RPG-a i strzelanki, a także grą na miarę nowoczesnych technologii. I ja wiem, że będzie. Po kilku kolejnych patchach.

Być może lepszym wyjściem byłoby wypuszczenie gry jako bety. Wtedy gracze mieliby więcej wyrozumiałości dla studia, a twórcy mogliby spokojnie pracować nad tytułem, zamiast funkcjonować w wielomiesięcznym crunchu. Pamiętam, gdy w mojej starej pracy pewnego dnia pojawiła się mama z chłopcem. Nic nadzwyczajnego, prawda? Tylko że ten ośmiolatek zobaczył figurki z trzeciego Wiedźmina i Cyberpunka 2077 i podczas gdy mama zaglądała do sklepu z ubraniami obok, wszedł i zaczął opowiadać, że nie lubi Cyberpunka, bo przez niego taty nie ma w domu. Trudno było mi wtedy powiedzieć, że nie mogę doczekać się gry. Wolałabym zresztą, by zamiast pracować w stresie i przemęczeniu, pracownicy dostali tyle czasu, ile było potrzebne do spokojnego ukończenia produkcji i zadbania o wszystkie elementy konieczne do zadowolenia klientów.

Chip tłumaczący obce języki sprawdza się rewelacyjnie. Chociaż z początku myślałam, że takie stopniowe pojawianie się polskiego tłumaczenia to bug.

Cyberpunk 2077 to niedokończony przepis na sukces

Świetny dubbing, przepiękna grafika i hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa – te trzy elementy pomogły ze zwykłego RPG-a zrobić grę niepowtarzalną i zapadającą w pamięć. Można grać w wielu językach, między innymi po polsku, dzięki czemu nie musicie się bać, że czegoś nie zrozumiecie. Co więcej, V ma wszczepione urządzenie, które pozwala jej rozumieć każdy inny język. Na ekranie pojawia się wówczas tekst w oryginalnej pisowni, który niemal od razu jest tłumaczony na ten wybrany przez nas.

Dawno też nie słyszałam w grze tak dobrego polskiego dubbingu. W głosie mojej żeńskiej V było nieraz tyle emocji, że miałam wrażenie, jakby były moje własne. Żebrowski w roli Silverhanda to majstersztyk. Gdy słuchałam Jackiego, miękło mi serce. I do tego jeszcze soundtrack, który podbudowywał poczucie niebezpieczeństwa i napędzał adrenalinę w organizmie. Miałam wrażenie, że czasem wprowadzał mnie w swego rodzaju trans, z którego ani trochę nie chciałam wyjść.

Nie da się ukryć, że Cyberpunk 2077 opublikowany był za szybko. Gracze skarżą się, że przez bugi nie są w stanie przejść niektórych questów, a w grudniu sporo z nich skorzystało z możliwości zwrócenia kopii gry. Sieć nie szczędzi też porównań do nieszczęsnego Fallouta 76 w dniu premiery, a Redów nazywa naszą polską Arasaką. Wiele osób twierdzi, że grudniowy RPG to mieszanka GTA i Wiedźmina. Ja mam natomiast nadzieję, że moja recenzja gry Cyberpunk 2077 przekonała Was, by dać tej produkcji szansę. Jeśli boicie się bugów, poczekajcie chociażby do lutego, kiedy ma wyjść jeden z większych patchów. Nie przekreślajcie jednak tego tytułu, bo naprawdę wciąga – zarówno fabułą, jak i wyjątkowym klimatem.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top