Odwiedźmy kolorowy świat magii i kapitalizmu razem z naszymi ulubionymi postaciami. Ta recenzja powstała po wielu, wielu godzinach kopania w ziemi i zbierania plonów, bo Disney Dreamlight Valley uzależniło mnie od zarabiania na rolnictwie.
Mimo że bardzo lubię bajki Disneya, to nieszczególnie interesowałam się tą grą. Założenia wydawały mi się nudne, zakładałam, że fabuła będzie dziecinna i idiotyczna, a sama rozgrywka powtarzalna. Za tytuł odpowiada Gameloft, czyli studio kojarzone przede wszystkim z mobilnymi produkcjami. Czyli co, mam zapłacić pełną kwotę za grę na telefon, ale odpalę ją na konsoli? No trochę tak, ale, co ciekawe, to nic złego. Disney Dreamlight Valley to świetna, angażująca produkcja, która korzysta ze wszystkich sztuczek psychologicznych gier mobilnych, aby utrzymać nas przed ekranem jak najdłużej (ja na potrzeby tej recenzji spędziłam w grze stanowczo za dużo czasu). I robi to po prostu dobrze. Ja naprawdę chciałabym już usunąć tę grę, iść dalej. Ale nie potrafię.
Świat czarów i mrocznych chwastów
Wprowadzę Was do tego bajkowego świata. Nasza postać odwiedza swoje dawne miejsce zamieszkania i przenosi się w jakiś sposób do Dreamlight Valley, czyli miejsca, w którym spędziła dzieciństwo. Nie jest powiedziane dokładnie, w jaki sposób tam trafiamy, ale zakładam, że chodzi o moc wyobraźni i uciekania od rzeczywistości życia dorosłych ludzi. Mnie również się nie podoba chodzenie po urzędach i płacenie podatków, też chętnie bym się przeniosła do wioski, żeby łowić ryby z Goofym. Dzięki tej grze to możliwe!
Okazuje się, że magiczna wioska została opuszczona przez tajemniczego władcę. Wszystko zarosły mroczne chwasty, dostęp do poszczególnych lokacji został odcięty, a bohaterowie poznikali i pozapominali o wszystkim. Katastrofa. Już pewnie się domyślacie, co będziemy robili przez całą rozgrywkę.
Zatem pomagamy przeróżnym postaciom, odblokowujemy miejsca, zbieramy kwiatki, łowimy ryby, tworzymy kapitalizm – bardzo przyjemne zajęcia. W grze naprawdę sporo rozmawiamy z innymi bohaterami, ale to wszystko jest nieco… Tak jak wspomniałam, dziecinne. Niemniej nawet przeklikując te dialogi, możemy się świetnie bawić. Gra czasami sama wyśmiewa sposób, w jaki prowadzona jest narracja i napisane są zadania. Dosłownie, w jednym zadaniu Minnie każe nam zebrać niebotyczną ilość gliny, żeby zbudować zegar. Gdy to się uda, a Myszka ma kolejne zadanie, nasza postać może błagać ją, aby już nie kazała nam zbierać gliny.
Co jednak uważam za naprawdę niesamowite w fabule tej gry, to to, że poznajemy przeszłość naszej postaci. Nie w kontekście dokładnie, do jakiej szkoły chodziła i dlaczego nie lubiła Oli z szóstej ce, ale możemy domyślić się, jakie były problemy, z którymi się zmagała w czasie swojego dorastania i się z nimi utożsamić. I to jest ciekawe, ta gra mocno zyskała w moich oczach, gdy zrozumiałam, że nasza postać to nie tylko wesolutka osóbka, która podlewa roślinki w wiosce, ale ktoś o wiele bardziej skomplikowany.
Odblokowywanie wszelkich elementów wymaga od nas zebrania określonej ilości tzw. Dreamlight Shardów, które pozwalają nam usuwać złą magię mrocznych chwastów. Dzięki temu ścieżki do nowych krain stają się przejezdne, a zadania dostępne. Łącznie mamy osiem biomów, a każdy różni się diametralnie i zapewnia nam zajęcie na długi czas. Ale o tym później.
Towarzysz na każdą okazję
Kto by nie chciał przyjaźnić się z Kaczorem Donaldem, Myszką Miki albo Remym z Ratatuj? Ja bym chciała. Tych postaci jest obecnie ponad dwadzieścia, a liczba stale rośnie, ponieważ wraz z każdą aktualizacją dostajemy kolejnego pikselowego mieszkańca Dreamlight Valley. W czerwcu do wioski dołączyła Wróżka Chrzestna z Kopciuszka, a nieco wcześniej, w kwietniu, Simba i Nala z Króla lwa. Aktualizacje poza postaciami dają nam nowe przedmioty, zadania i powody do grania dalej.
Każdą postać (poza tymi pływającymi, bo one – nie zgadniecie – nie wychodzą z wody) możemy zabrać ze sobą do chodzenia po wiosce i wybrać jej specjalizację, dzięki której będzie nas wspierać przy zbieraniu surowców i pomnażać je. Dostępne są: farming (zbiory z roślin przez nas posadzonych), fishing (łowienie ryb), mining (kopanie minerałów), digging (kopanie w ziemi) oraz foraging (zbiory dzikich roślin). Specjalizacje to coś wartego docenienia, bo pozwalają dużo zarobić lub oszczędzić sobie nieco frustracji, gdy musimy zdobyć to cholerne żelazo do zadań. Serio, w tym świecie jest może z 10 kawałków żelaza. Nienawidzę zbierać żelaza.
Pojawiają się postaci z naprawdę wielu kultowych bajek, a przy okazji dostajemy szansę odwiedzić światy niektórych z nich. Możemy zaprzyjaźnić się z Małą Syrenką, Urszulą, Matką Gothel, Skazą, Chudym czy Elsą i Anną. Rozmawiając z nimi, nie musisz się martwić, że palniesz głupotę, bo oni i tak będą chcieli się z Tobą przyjaźnić. Także Twoja niezręczność towarzyska i tak zostanie wynagrodzona. A w razie czego wszyscy chętnie przyjmą Twoje prezenty.
Ponadto każdy bohater ma swój tematyczny domek, który z jakiegoś powodu musimy kupić u złodzieja McKwacza, co porządnych obywateli z pieniędzy ograbia. A po co się właściwie z nimi przyjaźnić? Pomijając wewnętrzną potrzebę akceptacji przez zmyślonych, pikselowych bohaterów? Gdy osiągniemy nowy poziom przyjaźni, postacie dają nam prezenty – w ten sposób dostajecie fontannę z Mikim czy ubranko Kaczora Donalda. Więc rozchodzi się o materializm. A jeżeli nie chcenie fajnych ciuszków i mebli, to wyższe poziomy również zwiększają skuteczność danej postaci w przypisanej mu specjalizacji, przez co wydajniej pomnażają plony. Kocham, gdy Miki rozrzuca 20 sztuk dyni dookoła całej lokacji. Dynie to najlepsza inwestycja.
Lokacje za wielkimi, mrocznymi chwastami
Świat dostępny w grze z początku wydawał mi się trochę mały, jednak mapa jest w rzeczywistości bardzo duża i odblokowywanie kolejnych jej części to wielka przyjemność. Szczególne, że poszczególne lokacje bardzo się różnią, zapewniają dostęp do innych surowców, roślin, nawet Goofy, który ma swój sklepik, sprzedaje co innego, w zależności od miejsca, gdzie go odwiedzimy.
Dzieje się to w takim bardzo dobrym tempie – gdy powoli zacznie nas nudzić kraina, w której obecnie się znajdujemy, akurat przypadkiem będziemy mieli mniej więcej tyle Dreamlight Shardów, żeby przejść do nowego biomu. Lokacje są wypełnione aktywnościami, postaciami i nowościami. Za każdym razem zostajemy nagrodzeni przez Disney Dreamlight Valley w taki sposób, że chcemy pograć „jeszcze przez chwilkę”.
W grze znajduje się łącznie osiem różnych krain, z czego dwie są dostępne od samego początku. Możemy te krainy według uznania oczyszczać z plugastwa chwastów, samodzielnie dekorować czy stawiać domki naszym towarzyszom.
Ekspansja rolnictwa i niszczenie krajobrazu
Pogadajmy o pieniądzach. Jak zarabiać pieniądze? Jak wprowadzić kapitalizm do świata magii i bajek? Czy możemy być gorsi niż Sknerus McKwacz? Oczywiście, że tak, i ujdzie nam to na sucho.
Najlepszym sposobem na zarabianie jest po prostu chamskie rozkopywanie całej mapy i uprawianie warzyw, które potem możemy sprzedać Goofy’emu. Goofy ma swój sklep w każdej lokacji i kupi WSZYSTKIE nasze towary. Nie musimy się martwić, że skończą mu się pieniądze. Skup setek dyń to dla niego norma.
Na początku próbowałam w miarę immersyjnie prowadzić swoje ogródki. Chciałam, żeby były przy domkach, ładnie wyglądały, pasowały do otoczenia. Niestety, jak każda szybko bogacąca się bizneswoman, doszłam do wniosku, że jest to skrajnie nieefektywne i muszę rozszerzyć moją działalność. Tak, kopanie ziemi, sadzenie roślin i podlewanie ich trochę trwa, ale warto.
Gdy nasze zbiory są gotowe, zabieramy ze sobą towarzysza, który daje nam zwiększone ilości zbiorów z uprawy i zaczynamy zabawę. Kocham dźwięk zbieranej dyni. Kocham dźwięk, gdy Mickey podnosi dodatkowe sztuki warzyw i rozrzuca mi je po mapie. Kocham „Oh-joho!” Goofy’ego, gdy daje mi setki tysięcy pieniążków za to, że właśnie zniszczyłam piękno wioski. I zrobię to jeszcze raz.
Może nie byłoby to takie okrutne, gdyby gra sama nie wymagała takich działań. Momentami potrzebujemy naprawdę chorych ilości surowców, żeby coś zrobić (dalej cię nienawidzę, Minnie), więc nie pozostaje nic innego, jak patologiczna eksploatacja zasobów natury w Disney Dreamlight Valley.
Ale spokojnie, jeżeli w trakcie rozgrywki najdzie Was ochota na naprawienie swoich grzechów, to jeśli nie korzystacie z rozkopanych połaci terenu, tak gra po prostu usunie Wasze wykopaliska. I jak gdyby nigdy nic, wszystko wróci do pierwotnego stanu.
Pobawmy się w dom
Kocham ubierać moją postać w ładne ubranka i kocham ustawiać mebelki, żeby mieć ładny domek. A ta gra pozwala mi robić obie te rzeczy w naprawdę dobrym stylu. No bo po co nam tyle pieniędzy, jak nie możemy ich na nic wydać? Wydajmy je na artykuły ekskluzywne w sklepie Sknerusa Złodzieja McKwacza. Odblokujmy wszystkie dostępne w tej grze przedmioty tylko po to, by nigdy z nich nie skorzystać, ale wypełnić swoją potrzebę maksowania gier.
Na początku zależało mi głównie na zdobywaniu przedmiotów, których sama będę z pasją używać (tj. różowa lodówka), ale co zrobić, gdy mam za dużo pieniędzy i nie muszę się już martwić, czy kupić to łóżko, które mi się podoba, czy raczej zainwestować w nasiona szpinaku? Dzięki modelowi biznesu wykorzystującego naturę w najgorszy możliwy sposób mogę mieć wszystko, bo czemu nie.
Sama gra daje nam dzienne zadania, między innymi zawsze musimy przebrać naszą postać. Jest to moje ulubione zadanie. Chociaż trochę mnie boli, że w grze nie ma aż tylu alternatywkowych ubrań. Ale jestem względnie zadowolona.
Dekorowanie domu, w którym możemy zrobić naprawdę bardzo dużo pięter (przestałam je dobudowywać przy 15) to już w ogóle magia. Nie uświadczymy może tylu możliwości, ile w Simsach, ale i tak bardzo dobrze mi się kładło kafelki i ustawiało meble, szczególnie jeżeli swoim wyglądem nawiązywały do jakiejś bajki.
Majsterkuj i gotuj
Potrzebujemy w grach craftingu, niczym powietrza do życia. Ponadto gotowanie to po prostu crafting jedzenia. W Disney Dreamlight Valley nie obejdziemy się bez jednego i drugiego. Zacznę od gotowania, bo jestem kobietą lubię gotować.
Jak nauczyć się tej sztuki? Wspomniałam wcześniej, że możemy kumplować się z najwybitniejszym szefem kuchni wszech czasów, czyli Remy’m z Ratatuja. Uważam, że nie moglibyśmy mieć lepszego nauczyciela. Ten wybitnie uzdolniony szczur, idąc w ślady Gusta Gusteau, przypomina nam na każdym kroku, że gotować każdy może, tak więc i my możemy! Remy odsłania przed nami arkana tej sensualnej sztuki, uczy nas, jak łączyć składniki w najbardziej smakowite potrawy o przeróżnym poziomie skomplikowania. Tylko z jakiegoś powodu każe wrzucać mleko i jajko z kartonem bezpośrednio do gara z wrzątkiem – ale potem, voilà! Gofry!
Drugim moim ulubionym absurdem jest wrzucanie całej pszenicy do gara i to, że gra traktuje ją jak mąkę. Albo wrzucamy lód do tej wrzącej wody i wychodzą lody, nie wiem, cytrynowe, bo wrzuciliśmy do gara jeszcze cytrynę. Myślę, że ten krótki wywód sprawił, że domyślacie się, iż minigierka związana z gotowaniem to po prostu wrzucanie składników do gara. Brzmi prosto? Tak jest, proste, ale dlaczego to taka świetna zabawa?
Mamy dostęp do całej księgi kulinariów, tylko że są one nieodblokowane. Także o ile na początku wrzucimy do gara dosłownie cokolwiek i Remy będzie się cieszył, bo odkryliśmy nową potrawę, tak z czasem wymyślenie receptury jest trudne i sprawia, że musimy się nieźle namęczyć, żeby coś upichcić. Znaczy można to olać, bo przy istotnych zadaniach bohaterowie zazwyczaj dają nam gotowy przepis, ale mnie odkrywanie nowych dań sprawiało dużo frajdy. Hmm… „Odkrywanie przepisów z Marqi” to brzmi jak dobry pomysł na przyszłość… Ale wracając. Mieszkańcy wioski zazwyczaj mają ochotę coś przekąsić i zaprzyjaźnienie się z nimi trwa po prostu krócej, gdy przyniesiemy im upragnione smakołyki. I jak zjemy jedzenie, które sami zrobiliśmy, to zaczynamy superszybko biegać po mapie. Wierzcie mi, nie macie czasu, żeby biegać po mapie na głodniaka.
Uprawianie craftingu klasycznego wiąże się z używaniem stołu majsterkowicza, na którym zarówno zbijemy kwietnik z desek, jak i przetopimy złoto na sztabki. Brakuje tu swobodnego łączenia składników w nadziei, że coś z tego wyjdzie. Musimy mieć przepis, żeby zbudować to, czego potrzebujemy. Na przykład ten cholerny zegar z gliny. Jak można chcieć 200 jednostek gliny? Widzieliście kiedyś zegar z gliny? Ja tak, stoi w mojej wiosce i wygląda po prostu żałośnie, gdybym tak nie lubiła Mikiego i jego umiejętności pomnażania upraw rolnych, Minnie już by dawno wyleciała z mojej magicznej miejscowości. Crafting klasyczny nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle innych mechanik. No, może generalnym deficytem surowców na całej mapie, który powoduje frustrację.
Muszę zaprzyjaźnić się z każdym. Finalne wrażenia z Disney Dreamlight Valley
W tym momencie wypełniłam moją patologiczną potrzebę zaprzyjaźnienia się ze wszystkimi bohaterami gry i mogę spokojnie patrzeć z obrzydzeniem na moje ręce, które naruszają równowagę w przyrodzie. Przyznam, że nie czułam nazbyt disneyowego klimatu. Jasne, wszędzie dookoła chodziły znane mi postaci z bajek, ale to po prostu wioska, jak każda inna, do której przyjechali ci bohaterowie. Parę razy zdarzyło mi się pomylić w rozmowie i opowiadając o grze, nazwać ją Disney Stardew Valley. Disney Crossing jest równie poprawne.
Chociaż te postacie są trochę przerażające. Wyobraźcie sobie tę sytuację – środek nocy, doglądacie swoich rozległych pól, na których rośnie kukurydza, i nagle spotykacie Mikiego, wynurzającego się spośród liści wysokiej rośliny, z jego niezmiennym wyrazem twarzy, szerokim uśmiechem i martwymi, szeroko otwartymi oczami, mówiącego: „Ho, ho!”. Wiem, że pozwalam tu mojej wyobraźni trochę wariować, ale Dreamlight Valley nie oferuje nikomu żadnych zajęć (może poza Goofym i Kristoffem, którzy mają sklepiki), postacie całymi dniami włóczą się z szerokimi uśmiechami i komentują otoczenie pozbawionymi emocji głosami, po tym jak utknęli w tym ładnym, ale pustym, pozwalającym na ucieczkę przed rzeczywistością świecie.
Jedyną postacią, którą bym posądziła o częściową świadomość swojej niedoli, jest Donald. Kaczor jest smutny, czasami zdarzy mu się jakaś lepsza chwila, ale twórcy zabawili się jego kosztem. Mianowicie, jeżeli spojrzymy na postać z boku, jak sobie funkcjonuje, gdy nie prowadzimy z nią interakcji, Donald regularnie się potyka i upada na ziemię, na brzuch. Zaczyna się denerwować, para leci mu z uszu, krzyczy swoim niezrozumiałym głosem i podskakuje w nerwach. Zamknięty w pętli czasu, niekończącej się serii upadków i gniewu, niczym Syzyf wnoszący swój głaz na górę. Szkoda mi Donalda.
Naprawdę mam wiele teorii na temat tej gry, ale nie czas na nie teraz. Nie będę ukrywać, że przed recenzją spędziłam z Disney Dreamlight Valley 90 godzin. Bo produkcja po prostu jest bardzo wciągająca, relaksująca i dobrze się przy niej bawiłam. Cieszę się, że kolejne aktualizacje trafiają do graczy regularnie i że już wkrótce gra wyjdzie z wczesnego dostępu i będzie w pełni ukończona.