AAAAleż to w kółko to samo! Skull & Bones – recenzja gry

Skull & Bones, ekran startowy, na którym widzimy morze i nocne niebo w tle, a przed nimi napis z tytułem gry

Mam słabość do pirackich klimatów, więc gdy Ubisoft ogłosił prace nad Skull & Bones, skakałam z radości – niestety ta recenzja jej Wam nie ukaże. Rozczarowanie ją przerosło.

Hej ho, kolejkę nalej! Albo i cztery. Być może wtedy nowa piracka produkcja Ubisoft Singapore nabierze rumieńców. I mówi Wam to osoba, która tych rumieńców naprawdę mocno oczekiwała, bo wierzyła, że dostanie coś dobrego. Mimo spływającej zewsząd krytyki za zamysł i niezaadresowanie uwag z beta testów, mówiłam sobie, że przecież gracze są k**wa najgorsi i muszą sobie ponarzekać. Zbliżała się premiera Skull & Bones, a ja już zacierałam ręce i zastanawiałam się, jaki wydźwięk finalnie przyjmie ta recenzja. Na pewno nie będzie tak źle, prawda?

Prawda?

Słowem wyjaśnienia Skull & Bones to RPG akcji w otwartym świecie, ograniczonym do Oceanu Indyjskiego i pobliskich lądów. Czasowo osadzony jest w złotej erze piractwa, w historii, której nasz bohater lub nasza bohaterka mają szansę się właśnie zapisać. Zaczynamy rozgrywkę bowiem od nieudanej eskorty statku z cennym łupem, który po drodze zostaje zaatakowany i zatopiony. Nasz okręt podziela jego los, w efekcie czego niedługo potem budzimy się na otwartym morzu. Znajduje nas dwójka innych rozbitków, którzy wciągają nas na swoją łajbę i proponują złączenie sił. Mamy tylko wskazać drogę do Saint-Anne, pirackiego azylu. Gdy to nam się udaje, dostajemy rangę kapitanki lub kapitana i ruszamy na podbój Oceanu Indyjskiego.

Skull & Bones, kreator postaci, widzimy twarz kobiety przeglądającej się w kałuży

Niech mi powie woda, czyja to uroda

Na samym początku gry, zaraz po obudzeniu się jako rozbitek, mamy możliwość wybrania wyglądu naszej postaci. Od płci, przez kolor skóry, po detale jak kolor oczu, kształt nosa czy blizny i tatuaże – wybieramy z puli przygotowanych dostępnych opcji, ale wciąż da się całkiem nieźle dopasować postać do swojej wizji.

Bardziej jednak niż samo tworzenie postaci podobał mi się sposób wplecenia kreowania jej w świat gry. Bohaterka lub bohater przegląda się bowiem w kałuży wody, w której podziwiamy jej lub jego odbicie. Z jednej strony to tylko szczegół, z drugiej – ileż dodaje immersji.

O ile na początku dostajemy uniwersalne dla wszystkich łachmany, o tyle po dotarciu do Saint-Anne możemy swój ubiór nieco wzbogacić. Oczywiście w przypadku damskich wersji strojów nie zabrakło tych niechroniących kompletnie nic, a za to mocno opinających biust.

Bardziej jednak rzuciło mi się w oczy to, że mogliśmy wybrać ubrania z pistoletami schowanymi za pasem, jednak pełniły one funkcję jedynie dodatku wizualnego. Nijak dało się ich użyć w grze, bo walka w niej opiera się jedynie na bitwach morskich. I przyznam, trochę mi tego brakowało, bo sama morska walka w pewnym momencie zaczynała nużyć.

Skull & Bones, ubieranie postaci damskiej, widzimy postać damską i interfejs z ubraniami dla niej

Skull & Bones, ubieranie postaci piratki w wersji bogatszej

Randy dandy-O, czyli o powtarzalności słów kilka

Nie ma to jak fascynująca rozgrywka. Przynajmniej na to mocno liczyłam w pirackiej grze. Chciałam pływać po mniej i bardziej spokojnych wodach, robić abordaż za abordażem, plądrować mijane miasta, walcząc szablą na lądzie… Niestety niewiele z tego faktycznie znajdziemy w Skull & Bones. Rozgrywka polega bowiem na wypływaniu na morze, by zlikwidować jakiś cel, a przy okazji rywalizowaniu z graczami pływającymi w pobliżu. I… to w sumie tyle. Wiem, to gra piracka i spodziewałam się dużej ilości akcji na statku.

Tylko że tutaj na lądzie mamy rzadko kiedy coś do roboty. W Saint-Anne możemy głownie pohandlować z różnymi NPC-ami, jak cieśla, kowal czy sama handlarka. Przydają się także znajdowane tam ogniska, w których możemy upiec zdobyte pożywienie i dzięki temu przygotować posiłki dla załogi, które dadzą nam więcej energii w trakcie pływania. Nie zabraknie także zleceń kurierskich, o których nawet nie będę się tu rozpisywać. Wiadomo, że nie jest to ulubiony typ zadań wielu graczy.

Skull & Bones, informacja o przyjętym zleceniu, widzimy plecy naszej postaci (tu kobiety) i informacje o zadaniu

Uwaga! Twórcy chyba słyszeli o Kacprze Pitali, niegdyś z kanału TVgry, obecnie z To Znowu Oni, bo w Skull & Bones znajdziemy kraby. I to momentami naprawdę spore grupy krabów, które zakopią się w piasku, jak tylko się do nich zbliżymy. Nowa produkcja Ubisoftu może więc lądować na Waszych listach krabów w grach.

W świecie gry raz po raz dostaniemy możliwość opuszczenia statku w pobliżu jakiejś osady, a to też z minimalną eksploracją okolicy i ogniskiem. Zdecydowana większość lokacji pozwoli nam jedynie na handel z pokładu lub plądrowanie. To ostatnie polega też nie na fizycznej walce na lądzie, a samym ostrzeliwaniu wież strażniczych ochraniających osadę. Powiedzieć, że trochę mnie to rozczarowało, to byłoby mało.

Skull & Bones, widzimy statek cumujący przy przystani, na ekranie widać opcję handlu

Dziś gramy w zielone, piracie

Pod kątem eksploracji też nie ma co liczyć na wielkie emocje. Wsiadamy na statek i wypływamy z zatoki. Po drodze możemy przepływać bliżej wybrzeża, by zebrać drewno czy owoce kokosa. Tutaj niestety twórcy pokusili się o wplecenie minigier, które wołają o pomstę do nieba. Kto widział w RPG-u, który ponoć ma być prekursorem nowego gatunku AAAA, minigierki polegające na trafieniu na czas w zielone pole? Serio coś mnie zabolało, jak zobaczyłam to po raz pierwszy. Każde kolejne wydobywanie surowców tylko rozdrapywało ranę.

Skull & Bones, widzimy minigrę z żółtozielonym paskiem

Lepiej już wygląda polowanie na rekiny, krokodyle i hipopotamy. Tu zdecydowanie możemy spodziewać się – chociaż jedynie chwilowo – konkretniejszych emocji. Są to jednak bardzo krótkie, około piętnastosekundowe sceny, gdy spotykamy któregoś z tych zwierzaków i musimy w niego trafić czymś à la kołki, stojąc na pokładzie. Celowanie w tym przypadku jest proste i przyjemne, co trudniej powiedzieć mi o głównej mechanice Skull & Bones, czyli walce na otwartym morzu.

Skull & Bones polowanie, widzimy widok pierwszoosobowy z widocznymi jedynie rękami postaci, która w jednej z nich trzyma zaostrzony drażek i celuje nim w wodę

Płyńmy pod banderą morskich opowieści

Wiecie już, że Skull & Bones to głównie walka na morzu. Myśleliście więc, że dostaniecie możliwość robienia widowiskowych abordaży? Cóż, rozczaruję Was. Abordaże tutaj bowiem to cutscenki, po których dostajemy spis łupów, jakie możemy zabrać wrogowi. Ot, tyle. Żeby jednak najpierw do tegoż rabunku w ogóle mogło dojść, musimy się nieco natrudzić.

Zacznijmy od tego, że sterowanie statkiem jest trudne. Myślałam, że zostało to tutaj dobrze odwzorowane pod kątem dynamiki zakręcania i zmieniania kierunku w wodzie. Niemniej porównując je z Sea of Thieves, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w produkcji studia Rare prowadzenie okrętów było znacznie przyjemniejsze. Sądzę, że doszlibyście do podobnych wniosków, widząc chociażby, jak wiele razy w grze Ubisoftu nie wyrobiłam na zakrętach i mój statek nieźle za to obrywał. Tutaj jednak dużo utrudniał sam projekt mapy, która była pełna wąskich przesmyków. Nawigowanie w nich stanowiło istną udrękę.

Skull & Bones, sterowanie statkiem z widoku pierwszoosobowego, rzut od steru na statek

Niemniej jednocześnie muszę przyznać, że widoki, których doświadczałam przy pływaniu o zachodzie słońca albo walczeniu z falami w trakcie sztormu robiły wrażenie. Czy mogło być lepiej? Jasne, że tak. Nie da się bowiem ukryć, że grafika nieco trąci myszką. Niemniej to właśnie podczas przebijania się przez wzburzone morze gra robiła się dla mnie najbardziej immersyjna i za te momenty najbardziej ją doceniam.

Czas jednak na kolejną kwaśną wisienkę na torcie. Co powiecie bowiem na parametr staminy statku? Żeby ją uzupełnić, musicie albo dać załodze i łajbie odpocząć na morzu, albo nakarmić ludzi czymkolwiek z ekwipunku. Może na pierwszy rzut oka brzmi to sensownie. Przestaje jednak takie być, gdy wypływacie na morze, by walczyć z innymi graczami lub wrogami, a tam nie jesteście w stanie przepłynąć spokojnie trzydziestu sekund bez dokarmiania Waszej pirackiej ekipy, bo statek już stracił staminę. I tak, zanim ich nakarmicie, wróg się oddali na tyle daleko, że gonienie go ponownie zużyje to, co właśnie sobie dodaliście jedzeniem.

Skull & Bones widok zza steru na statek i morze, w tle niebo przecina błyskawica

Kamraci, łączcie się

W grze mamy dwa jednocześnie działające tryby rozgrywki: PvP i PvE. W przypadku pierwszego z nich możemy pozwolić sobie na wspólną rozgrywkę z innymi graczami i zawiązywanie wątłych sojuszy na morzu, by wspólnie pokonać jakiegoś questowego wroga. Brzmi fajnie, prawda?

Też tak myślałam. Dopóki po zaledwie 6 godzinach gry nie trafiłam na misję zatopienia jakiegoś statku królewskiego i przejęcia dóbr z niego, a tam wokół niego pływała masa graczy na znacznie wyższym poziomie i zatapiała wszystkich przypływających w tę okolicę piratów. Ponownie cytując klasyka, „gracze są k**wa najgorsi”. Nie zliczę, jak wiele prób podejmowałam w różne dni i o różnych porach, by natrafić na moment, gdy nikt nie będzie tam żerował. W pewnym momencie dosłownie przeklinałam siebie samą, że ta recenzja musi wyjść spod mojego pióra, bo miałam wtedy Skull & Bones naprawdę dosyć.

Mimo to jestem w stanie dostrzec, jak rozgrywka online z innymi może tej grze wiele pomóc. W końcu jeśli długie trasy do przepłynięcia statkiem wypełnimy rozmowami ze znajomymi, to z pewnością upłyną one szybciej. My też będziemy czuli się pewniej w walce zarówno z innymi graczami, jak i sztuczną inteligencją w grze.

Skull & Bones, walka morska z prologu, widzimy, jak wróg oddaje do nas strzały - widać trajektorię lotu kul, w oddali wrogi okręt

Piracie, gdzie twój kapok?

Przejdźmy teraz do naszej grywalnej postaci. Jakby różnych niedoróbek i złego designu było mało, to piratka lub pirat, którymi gramy, nie potrafią pływać. Coś tak mi się wydaje, że korsarz i zdobywca mórz, który nie umie pływać, długo by w tym zawodzie nie zabawił w prawdziwym świecie, ale co ja tam wiem.

Co więcej, naszej postaci nie usłyszymy w grze. Z opcjami dialogowymi też nie poszalejemy. Te, które dostajemy, rzadko kiedy sprawiły, że faktycznie czułam, że mam wpływ na to, jak dalej potoczy się dyskusja. Zresztą rozmowy z NPC-ami służyły głównie zbieraniu zadań. Mało która, o ile którakolwiek z postaci pobocznych, zdradziła mi coś istotnego o lore gry. Wszyscy chcieli tylko, by im coś przynieść lub kogoś zaatakować. A szkoda, bo przy grze o takim budżecie jak Skull & Bones, i to od Ubisoftu odpowiedzialnego za Assassin’s Creed IV Black Flag, spodziewałam się, że ta recenzja będzie opiewać w zachwyty nad kreacją piratów i immersję. Naprawdę chciałam poczuć się jak piratka.

Tylko że jak tu faktycznie odnaleźć się w rzekomo otwartym świecie, gdy zapożycza on ze Starfielda to, co wielu osobom zepsuło tam rozgrywkę, czyli ekrany ładowania. Schodzimy ze statku ekran ładowania. Wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia za drzwiami ekran ładowania. Zaczynamy rozmowę z NPC-em za ladą ekran ładowania. Wracamy na statek dwa ekrany ładowania, gdzie pierwszy pyta nas, czy chcemy wypłynąć, czy tylko dodać dział albo rozładować ładownię.

Skull & Bones, widzimy dwie postaci rozmawiajające ze sobą, z czego jedna mówi drugiej, że ta jest gotowa do zostania piratką

Czy jesteś dość sławny, by rozbudować swoją łajbę?

W Skull & Bones nie mamy typowego levelowania opartego na zdobywanym doświadczeniu. Tutaj budujemy reputację przez tzw. Punkty Niesławy. Te możemy uzyskać przez napadanie na inne statki z sukcesem, plądrowanie przystani i realizowanie kolejnych zleceń. Proces trwa jednak dość długo i jest dość mozolny, co wiele osób może zniechęcić.

Motywować może jednak to, że wraz z rozwojem naszej pirackiej rozpoznawalności, dostajemy coraz ciekawsze oferty na opcje udekorowania naszego statku. I tutaj muszę przyznać, że pod kątem ich customizacji Ubisoft się spisał świetnie. Bardzo łatwo było mi odpowiednimi dodatkami i kolorami nadać okrętowi taki charakter, w jaki celowałam i który podbudowywał u mnie jakiekolwiek wrażenie immersji. Z pewnością niejedna graczka i niejeden gracz będą do tego przeprojektowywania statku regularnie wracać.

Skull & Bones, ekran wyjaśnia zasady systemu punktów niesławy, czyli reputacji pirackiej w grze

To nie jedyny element Skull & Bones, jaki może sprawić, że będziecie chcieli do tej gry wracać nie wspomniałam bowiem dotąd o jednej z najbardziej pirackich rzeczy, czyli o szantach. Uwielbiam te z Assassin’s Creed IV Black Flag. Słucham ich co najmniej raz w miesiącu i często, wracając z pracy, nucę je pod nosem. Soundtrack nowej, ubisoftowej produkcji absolutnie ich nie zdetronuje, ale ma kilka perełek. Chociażby mocno wyczekiwałam, aż znowu usłyszę piosenkę o Saint-Anne. 

Znalazło się też kilka utworów, które powtarzały się między Black Flag a Skull & Bones. Te w pierwszej z gier wyszły znacznie lepiej. Albo może jestem tak przyzwyczajona do tamtych wersji, że te nowe kaleczyły mi uszy. Tutaj jednak uważam, że gust muzyczny to bardzo indywidualna sprawa. Zostawiam Wam więc film z kompletem wszystkich szant z nowej gry Ubisoftu.

Nie czuję się jak piratka. Skull & Bones – finalne wrażenia, zachwyty i rozczarowania

Czy liczyłam, że Skull & Bones sprawi, że poczuję się jak damskie wcielenie Jacka Sparrowa? Tak. Czy to otrzymałam? Niekoniecznie. Cieszę się, że mogłam wybrać płeć postaci i postawić za sterami okrętów pirackich kobietę. To jednak nie broni gry, która rzadko pozwala piratom schodzić na ląd ani dokonywać faktycznego abordażu.

Mimo nieraz mozolnego sterowania, pływanie przy ładnej pogodzie jest przyjemne, zaś podczas sztormów – ekscytujące. Niemniej nawigowanie dużym statkiem po wąskich wodnych przesmykach do miłych nie należy. Niemożność zaliczenia kolejnych misji przez to, że celu pilnują inni gracze i zabijają wszystkich początkujących, którzy się tam zbliżą, również. Dopóki Ubisoft nie zacznie karać takich cwaniaczków, to Skull & Bones po prostu ma małe szanse na stanie się grą – w moim odczuciu – komfortową.

kot w Skull & Bones, siedzi sobie na pokładzie statku i patrzy na nas

Warto też podkreślić, że w momencie pisania tej recenzji w grze nie było jeszcze dostępnego sezonu 1 i związanych z nim atrakcji jak chociażby statek widmo czy potwór grasujący w morskich przestworzach. Możliwe, że to mocno urozmaici rozgrywkę albo też odciągnie graczy dotąd utrudniających innym rozgrywkę. Sama na pewno nie pogardziłabym aktualizacji, gdzie możemy sami wybrać, czy chcemy zmierzyć się z trybem PvP, czy stawiamy na klasyczne PvE. To mogłoby jednak wymagać mocnego przemodelowania gry pod model PvE, a na to raczej szanse są niskie.

Czy mimo tego planuję wracać do Skull & Bones? Tak. Chcę wypróbować te sezony i zobaczyć, czy pomogą grze oraz na ile firma weźmie sobie do serca uwagi społeczności. Z tymi słowami mówię Wam „Ahoj!” i idę szukać rumu, by dodać trochę życia mojej załodze… i staminy statkowi.

Recenzja Skull & Bones powstała dzięki uprzejmości firmy Ubisoft. Zrzuty ekranu pochodzą z wczesnych etapów gry, by uniknąć spoilerów.

Scroll to Top