Zwiastun i opis sprawiły, że podjęłam się recenzji Spirit of the North. Czy warto zagrać? Sprawdźcie!
Przygodę rozpoczynamy od wcielenia się w postać lisa, którego mamy możliwość obserwować z perspektywy trzeciej osoby. Naszym głównym zadaniem jest pozbywanie się zarazy, która nawiedziła krainę, doprowadzając do upadku cywilizacji. Spirit of the North nie jest zwykłą grą TPP, stąd pomysł na recenzję. Niecodziennym zjawiskiem, z którym przychodzi nam się spotkać, jest brak jakichkolwiek dialogów, narracji czy podpowiedzi. Nie pojawiają się także listy z zadaniami ani nawet mapa świata.
W trakcie gry każdorazowo musimy radzić sobie ze wszystkim samodzielnie i eksplorować świat na własną rękę, szukając rozmaitych wskazówek, odblokowując przejścia i przeprawiając się przez różnorodne tereny. Towarzyszy nam przy tym spokojna muzyka i urokliwe otoczenie, co jest niezmiernie relaksujące.
Podczas rozgrywki niejednokrotnie musimy wykazać się zręcznością i logiką, która pozwala zdobywać specjalne zdolności oraz przechodzić do kolejnych rozdziałów, których w całej grze jest osiem. Warto też na każdym kroku zachować otwarty umysł i dokładnie przyglądać się otoczeniu, by nie przegapić nawet najmniejszej wskazówki.
Kraina mlekiem i miodem płynąca
Historia ma miejsce na Islandii, zatem lokacje, które przemierzamy, wyglądają niezwykle urokliwie i są bardzo różnorodne. Pierwszy rozdział otwiera przed nami krainę śniegu i lodowate tereny. Kolejno przenosimy się do miejsc, w których znajdują się skaliste zbocza, wodospady, rzeki, góry, a nawet ukryte jaskinie czy ruiny po starożytnej cywilizacji. Te ostatnie jednak nie sprawiają dobrego wrażenia, a wręcz są mroczne, tajemnicze, otoczone dziwnymi roślinami.
Przedstawiony świat z jednej strony wydaje się magiczny, a z drugiej wykreowany jest w taki sposób, by oddawał realizm gry dzięki przedstawionym elementom przyrody. Dobór muzyki też wydaje się tu nie bez znaczenia. Inną melodię usłyszymy, hasając po zielonej łące, a zupełnie inną znajdując się w pobliżu zniszczonych budowli. W znaczny sposób wpływa to na odbiór każdego miejsca z osobna.
Dodatkowo podczas wycieczki doświadczamy zmian pogody, które również urozmaicają doznania. Każda przestrzeń wydaje się starannie zaprojektowana po to, byśmy mogli cieszyć się detalami i rozgrywką.
Żółwim krokiem
W pierwszym rozdziale nasz spryciarz pojawia się pośrodku zimnego, surowego, trochę jakby arktycznego, pustkowia pokrytego białym, śnieżnym puchem, otoczonego skałami i lodem. Musimy przeprawić go przez śnieżne zaspy i znaleźć wyjście. Nie byłoby to szczególnie trudne, gdyby nie fakt, że na początku nie mamy opcji wyboru szybkiego biegu. Pozostaje nam więc mozolne, łapka po łapce, dreptanie w poszukiwaniu przejścia do kolejnej lokalizacji.
Gdy udaje nam się już powędrować dalej, trafiamy z deszczu pod rynnę. Wydaje się na początku, że przyspieszymy trochę, pływając w pojawiających się na naszej drodze zbiornikach wodnych, jednak nic bardziej mylnego. Niestety i w tym przypadku nie mamy umiejętności szybkiego oraz płynnego pływania i to się niestety do końca gry nie zmienia, co przedłuża i utrudnia rozgrywkę. Ponadto nasz lisek, wychodząc z wody, otrzepuje futro, co nie pozwala od razu ruszyć w dalszą drogę i dodatkowo nas spowalnia.
Jest jakaś nadzieja
Nie wszystko jest jednak stracone. Najlepszym doświadczeniem, które nam się przytrafia, jest możliwość ślizgania się po lodzie. Nie dość, że wygląda świetnie, szczególnie gdy pod koniec ślizgu wyskakujemy w górę, to jeszcze w łatwy i szybki sposób poruszamy się naprzód. Poza tym jest to po prostu dobra zabawa. Według mnie to praktyczne i ciekawe rozwiązanie, które rekompensuje trochę rzeczy, które zawodzą.
Na szczęście pojawia się też taki moment, gdy stajemy się już szczęśliwymi posiadaczami szybkiego biegu, co pozwala nam w normalnym tempie przejść naszą trasę i znacznie ułatwia nasze działania.
W kolejnych rozdziałach na naszej drodze pojawiają się też inne możliwości przedostawania się z miejsca na miejsce, które są też dość ciekawe i mimo wszystko w jakimś stopniu rekompensuje to drobne, według mnie, niedociągnięcia.
Lis z trudnościami
Podczas przeprawy na naszej drodze pojawiają się różne przeszkody. Zamknięte przejścia, zbyt wysokie kamienne ściany, mury, zarośla, które otaczają drzwi i zamykają nam drogę. Naszym celem jest jednak odnalezienie sposobu na przedarcie się przez nie i ruszenie dalej. Może nie od razu wszystkie tajemnice stają przed nami otworem, ale satysfakcjonujące jest ich odkrywanie.
Po znalezieniu się w odpowiednim miejscu, otrzymujemy towarzysza – duszka, który jak się okazje, jest strażnikiem zorzy polarnej, z którą mamy do czynienia już na samym początku. To długa, czerwona linia na niebie, która jest elementem nawigacyjnym i wskazuje nam drogę.
Fantom pozwala nam na czerpanie antycznej energii. Pozyskujemy ją z niebieskich kwiatów, które często napotykamy. Aby ją pobrać, musimy tylko na nich stanąć, zaszczekać, by przywołać naszego duchowego przyjaciela, a on już zajmuje się resztą. Dzięki temu możemy aktywować runy lub obrazy znajdujące się na dużych głazach poprzez ich oświetlenie. Odblokowują one przejścia lub je dla nas tworzą.
Kwiat mocy
Rośliny, o których mowa wyżej, są rozsiane po całym świecie, możemy spotkać je dosłownie na każdym kroku, więc nie ma absolutnie żadnego problemu z ich znalezieniem. Z mocą, którą dzięki nim pozyskamy, przejdziemy przez portale przenoszące do kolejnej krainy, otworzymy przejścia w skałach oraz aktywujemy gejzery, które wyrzucają nas do góry, żebyśmy mogli przedostać się na wyższe kondygnacje.
Energia pozwala też na aktywację wirów, które umożliwiają szybsze przemieszczanie się i omijanie wyższych przeszkód. Przydaje się też do zasilenia znacznie większych kamieni oraz zdobycia dodatkowych umiejętności, takich jak możliwość chwilowego opuszczenia ciała i przechodzenie swoim duchem przez gęstwiny, które wykorzystujemy na kolejnych poziomach.
Trochę irytujący może być fakt, że nie możemy naładować się mocą, znajdując się w pobliżu kwiatów, jeżeli takowy będzie na skale nad nami, nawet niezbyt wysoko, mimo wszystko musimy się tam wdrapać. Dodatkowo faktycznie duszek musi się pojawić przy roślinie fizycznie, a my chwilę musimy poczekać, żeby moc nas zasiliła.
Laska Gandalfa, czyli You Shall Not Pass
Podczas rozgrywki, oprócz blokad czekają na nas mini-misje, bez których nie udaje się przejść do kolejnego poziomu. Polegają one na tym, że podczas naszych eskapad musimy znajdować laski szamanów, które oddajemy potem ciałom ich właścicieli, by uwolnić ich dusze. Warto zwrócić uwagę na to, że końce naszych zdobyczy świecą na niebiesko, gdy niedaleko znajduje się ich Pan. W momencie, gdy laska nie świeci, oznacza to, że zbytnio się oddalamy.
W ramach wdzięczności szamani pomagają nam, tworząc dla nas przejścia, niszcząc lodowe lub kamienne ściany albo rozłupując kamienie fronty, których układ tworzy most, z którego możemy skorzystać. Aby ich odnaleźć, musimy czasem naprawdę dobrze poszukać, ponieważ zdarza się, że lubią się ukryć w najmniej oczekiwanych miejscach.
Znajdziemy ich na przykład na dużych, otwartych przestrzeniach, przy kamieniach, tam, gdzie byśmy się ich nie spodziewali, w ruinach albo na wysokościach. Na pewno jak już kostur wpadnie w nasze ręce, możemy być pewni, że nieopodal znajduje się jego Pan. Warto więc wtedy dokładnie przeszukać najbliższą okolicę.
Miłe złego początki
Na samym początku warto mieć oko na naszego duszka. Gdy staje się naszym towarzyszem w mroźnej krainie, bardzo łatwo go przeoczyć, ponieważ jest identycznego koloru jak otaczające nas oblodzone skały. Niestety nie jest on w żaden sposób oznaczony, nie prowadzi do niego też żadna ścieżka ani strzałka, więc dobrze jest go obserwować, by nie stracić go z pola widzenia.
Kolejnym aspektem, który może denerwować, jest brak podpowiedzi w kluczowych momentach. W moim przypadku wyglądało to tak, że gdy zdobyłam nową moc, udałam się odblokować otoczony pnączami kamień. Jednak nie wiedziałam, co mam zrobić dalej, ponieważ gra nie zaoferowała mi żadnych podpowiedzi co do dalszej rozgrywki.
Użycie mocy u mnie nie wystarczyło, więc pozostało poszukiwanie niezrealizowanego zadania, bo inaczej przecież kamień by się aktywował. Okazało się jednak, że wszystko zostało zrobione poprawnie, ale użycie mocy trzeba było powtórzyć po wyjściu z jaskini, czego nie byłam świadoma. Może być to frustrujące dla niektórych osób, w szczególności, gdy innym graczom podpowiedź się pojawiła, jednak u mnie może była to kwestia błędu technicznego.
Ciąg dalszy frustracji
Mylący może być też fakt, że największe kamienie runiczne, dzięki którym dostajemy nowe talenty, nie zawsze trzeba aktywować w całości. Znajdują się na nich trzy rysunki, które aktywują się kolejno po wykonaniu przez nas zadań. Przy jednym kamieniu wystarczy aktywować dwa rysunki, a przy kolejnym trzeba by kontynuować dalszą podróż.
Żałuję, że przy takich misjach brakuje precyzyjnej informacji, czy musimy aktywować wszystkie, czy wystarczą tylko dwa. Niestety nie wiem, skąd może to wynikać, a przez to niepotrzebnie szukałam być może brakującego zadania, mogąc już przejść do kolejnego rozdziału.
Nie do końca podoba mi się fakt, że poruszanie się oraz skoki naszego rudego sprzymierzeńca pozostawiają wiele do życzenia. Nie są tak płynne i precyzyjne, jak mogłabym się spodziewać. Moim zdaniem zdecydowanie gorzej wypadają na tle gier, w których sterowałam ludzkimi postaciami. Sprawy nie uławia też, że czasami kamienie osuwają się spod łap. Gdyby skoki były dokładniejsze, nie byłoby to problemem.
Warto czy nie?
Lubię nordyckie klimaty, zawsze cieszę się na myśl o pięknych widokach i tu też miałam nadzieję je spotkać. Widoki owszem, były ładne, ale liczyłam jednak na coś więcej – coś, co naprawdę sprawi, że będę nimi zahipnotyzowana. Tak się jednak do końca nie stało.
Gra nie jest zbyt długa, zajmuje ledwie parę godzin, więc jest na pewno idealną pozycją dla kogoś, kto ma wolny wieczór czy weekend. Muszę natomiast przyznać, że mi osobiście zajęła ona sporo czasu, a to dlatego, że parę wpadek podkopało trochę moje chęci jej ogrania i przez to niezbyt mnie zachęcała do dalszej przygody.
Mimo wszystko jednak chciałam dać jej szansę. I nie żałuję, bo jest zrobiona w naprawdę ciekawy sposób, faktycznie (gdyby nie błędy) można byłoby zatracić się w błogiej muzyce, oddając się jej w pełni, bez żadnych rozpraszaczy, aby faktycznie móc zagłębić się w historii, ale czy to wystarczy?
Skradła moje serce czy nie? Finalne wrażenia z gry Spirit of the North
Osobiście nie wróciłabym do niej kolejny raz i wolałabym wybrać inną. Pewnie gdyby na początku nie pojawiły się problemy, miałabym teraz inne zdanie. Może wtedy pozycja ta zostałaby na dłużej w moim sercu, ponieważ naprawdę jest ładna i ciekawa. Pozwala skupić się na fabule i świecie, bez dodatkowych zbędnych dialogów, jednak dla mnie nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia.
Ostatecznie moje wrażenia po przejściu Spirit of the North, nie są powalające. Brakuje mi wciągającej rozgrywki, większych wyzwań i emocji. Można było też dopracować kilka detali, takich jak ręczny zapis. Gra ogólnie jest piękna, ale jak dla mnie niezbyt ciekawa.
Poza tym na portalu metacritic zdobyła zaledwie 58 punktów. Sama również nie oceniłabym jej wyżej, ale sami sprawdźcie, czy to tytuł dla Was i czy dacie mu kciuk w dół, czy wręcz przeciwnie i będzie dla Was świetną propozycją.
A jeżeli zaciekawiła Was recenzja pierwszej części Spirit of the North, sprawdźcie nasz wpis ze zwiastunem części drugiej.