Zimno za oknem, ale ciepło na sercu. Syberia Remastered – recenzja gry

Logo gry syveria remastered przedstawiające dwie postacie - kobiety i mechanicznego mężczyzny. Po prawej stronie widać mechaniczny pociąg, w tle malownicze góry

Moja pierwsza styczność z legendarną serią – z tej recenzji dowiecie się, czy Syberia Remastered jest przystępna dla nowych graczy.

Ten tytuł jest wręcz mitologiczny i wskazywany jako przykład najważniejszych gier zarówno przygodowych, jak i tych z silną kobiecą postacią. Seria istnieje już ponad dwadzieścia lat, a taki czas pozwolił pierwszej części srogo się zestarzeć. Za odnowioną wersję odpowiada pierwotny producent, czyli Microids Studio oraz Virtuallyz Gaming. Na wstępie tej recenzji muszę zaznaczyć, że nigdy nie grałam w Syberię, więc nie zamierzam odnosić się do wersji Remastered jako osoba pełna oczekiwań i nostalgii. Oczywiście słyszałam o grze dużo dobrego, więc spodziewałam się pierwiastka wyjątkowości, ale nie wymagałam od niej prawie niczego poza – po prostu – bycia przyjemną grą. 

Wsiąść do pociągu

Kierujemy poczynaniami Kate Walker – amerykańskiej prawniczki służącej kapitalizmowi, która przyjechała do alpejskiego miasteczka Valadilene, aby w imieniu swojego klienta kupić od Anny Voralberg jej fabrykę automatów (takich mechanicznych robotów, ale brzydko tak mówić w tym świecie). Już w pierwszej scenie możemy je zobaczyć – a sprawiają wrażenie niezwykle ludzkich. Szkoda tylko, że akurat niosą trumnę pani Voralberg na cmentarz. Kate szuka zatem nowego sposobu, by Ameryka mogła być jeszcze bogatsza, co doprowadza ją na trop zaginionego spadkobiercy fabryki. To brat Anny, Hans, który być może przebywa na Syberii.

Prawniczka ma dużo samozaparcia i robi dosłownie wszystko, by dopiąć swojego celu. Los zrzuca na nią przedziwne przygody, przedziwnych ludzi, a nawet automat o imieniu Oskar – maszynistę wyjątkowego, mechanicznego pociągu, który zawiezie nas na daleką północ, ale też zostanie naszym przyjacielem. W międzyczasie bohaterka przechodzi przemianę – poznawszy nowe perspektywy, nowe twarze i poradziwszy sobie w najbardziej absurdalnych sytuacjach, odkrywa siebie.

Czy to na pewno remaster?

Syberia Remastered działa na silniku Unity i wygląda naprawdę przepięknie. Oglądanie uliczek miasteczka Valadilene czy sanatorium Aralbadu to czysta przyjemność. Jednak chociaż w ekranie tytułowym widzimy dość nowocześnie wyglądającą bohaterkę, to przy rozpoczęciu nowej gry wita nas cutscenką ewidentnie… z oryginalnej Syberii z 2002 roku. Nie rozumiem, dlaczego wrzucono całą produkcję w nowy silnik, który wygląda bardzo ładnie, a jednocześnie zachowano stare filmiki. Tworzy to duży dysonans – nie tylko dlatego, że jakość obiektów drastycznie się zmienia. Zmieniają się też projekty postaci. Kate Walker ma inną twarz w oryginale i remasterze. Nie ma w tym nic złego, ale widzimy w jednej produkcji obie wersje bohaterki właściwie bez powodu.

Zachowano oryginalną ścieżkę dźwiękową, co mnie niezwykle uwiodło. Mam słabość do polskiego dubbingu z przełomu tysiąclecia. Aktorzy w każdą postać włożyli dużo serca i teatralności, co świetnie pasuje do tego chwilami absurdalnego świata.

Pośrodku stoi luksusowy, dawny budynek, w oknach widać ciepłe światło bijące ze środka. Po prawej stronie stoi fintanna z wyrzeźbioną na niej kobietą. Do budynku wchodzi kobieta

Łatwizna

Głównym powodem, dlaczego nie przeszłam nigdy Syberii jest to, że jestem naprawdę słaba w przygodówki point’n’click. Unikałam ich, aby sobie oszczędzić nerwów, nawet gdy społeczeństwo określało niektóre z nich jako wybitne dzieła. Nie jestem psychicznie w stanie obklikać całej lokacji tyko po to, by znaleźć pół sznurka, które przyda mi się za 3 godziny, ale ja nie będę umiała go użyć. W Syberii Remastered mamy do czynienia z szeregiem ułatwień, dzięki którym w ogóle mogłam podjąć się tej recenzji.

Wszystkie istotne miejsca zawierające ważne przedmioty podświetlają się, gdy się do nich zbliżymy. Nie musimy „lizać ścian”, ponieważ gra skutecznie nam pokazuje, gdzie tak naprawdę warto zaglądać. To gigantyczne ułatwienie, które oszczędza masę czasu, ale może być źle widziane wśród fanów tej przygodówkowej trudności. Nie da się tej opcji wyłączyć, więc jeżeli to dla Was zbyt łatwe, to może lepiej sobie odpuścić odnowioną wersję gry. Dla mnie taka pomoc to praktycznie jedyny sposób, aby móc przejść produkcję tego typu i zapewne dla wielu innych, bardziej casualowych graczy też. Zresztą wszyscy się teraz tak spieszymy, że czasem brakuje czasu na szukanie połowy sznurka.

Wybierając łatwiejszy poziom trudności, mamy dostęp do dzienniczka z podpowiedziami, co w danej chwili należy zrobić (ale nie wiem, czy takie coś było pierwotnie. Pewnie nie). Zagadki same w sobie są względnie logiczne i wymagają chwili pomyślenia. Nie powiem, nawet z ułatwieniami musiałam zajrzeć do solucji, aby nie zirytować się kompletnie, nie rzucić wirtualną kopią w kąt i nie płakać nad własną niekompetencją. Ale takie chyba są przygodówki.

Kobieta stoi przed lustrem z lampkami. W tle widać długie suknie na manekinach, na ziemi tureckie dywany, przy syficie wiszą ozdobne lampy, dające ciepłe świało.

Nie zatrybiło

Chwilami fabuła cierpi na brak logiki i pewne wymuszone mechanizmy. Postacie, które przed sekundą wydawały się miłe, nagle zmieniają się o 180 stopni, ponieważ zleciły nam zadanie, a my go jeszcze nie wykonaliśmy. I na odwrót – prawdziwe złole dość szybko sobie odpuszczają jadowity ton, by powiedzieć nam, że ich gniew wynikał z utraty ukochanej połowy sznurka, którego drugą połowę posiada ich zaginiony wujek Edek, nauczyciel wuefu na Uniwersytecie w Barrockstadt. Tak się nie wydarzyło, ale zdecydowanie mogło. Dialogi czasami trącą myszką, innym razem gubią sens i wytrącają z immersji. Szczególnie, gdy do Kate dzwonią bliskie jej osoby z Ameryki i odnoszą się do niej, jakby minęło kilka dni, a… nie wiem, czy nie minął nawet jeden.

Moją uwagę przykuły też typowe dla gatunku dziwne zagadki. Najbardziej mnie umęczyły ptaszki, które blokowały dojście do drabiny w pewnej lokalizacji. I nie można po prostu ich przegonić – muszą dostać najrzadszą odmianę cennej winorośli nielegalnie hodowanej na tyłach jakiegoś zapomnianego uniwersytetu. Ot typowa gra przygodowa o utrudnianiu sobie życia. Z drugiej strony wielu bohaterów zbyt szybko przystaje na pomysły Kate, która czasami zachowuje się wręcz chamsko, aby osiągnąć swój cel. Prawniczka dosłownie oblewa pijaka wodą, żeby go otrzeźwić, bo gość posiada niezbędne dla nas informacje.

Pośrodku stoi kobieta z telefonem przy uchu. W tle widać środek mechanicznego balonu do latania, za kobietą siediz mechaniczny człowiek w cylindrze. Na dole napis ze słowami kobiety" Kate Walker: Nie nudzę się ani trochę, mogę ci powiedzieć, ale... hej. Oliwia, co się dzieje? Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. To trochę do ciebie niepodobne..."
Syberia – Remastered_20251127225111

Trochę mokre skarpetki, ale było warto. Syberia Remastered – finalne wrażenia

Im bliżej końca tej przygody byłam, tym chętniej parłam do przodu. Oczywiście świat przedstawiony jest ciekawy już od pierwszych chwil, ale im dłużej uczestniczymy w tych wydarzeniach, tym bardziej chcemy zostać. Bohaterowie mają w sobie taki nieodparty urok – byle NPC ma do powiedzenia masę rzeczy i nadaje światu jeszcze więcej głębi. Każdy jest poniekąd wyjątkowy, teatralny i przesadzony – ale w dobry sposób. Mimo moich narzekań jestem w stanie wybaczyć niektóre głupotki fabularne, bo jest to świat mocno umowny i przerysowany. Chociaż dobrze podkreśla w ten sposób absurdy naszej rzeczywistości.

Pod koniec się mocno popłakałam, bo jest to bardzo ładna opowieść. Pełna szczerości i pewnej przaśności, którą obecnie nieczęsto widzimy. Mimo tych wszystkich przygód, które przeżywa Kate, nie ma tam fajerwerków. Jest tylko więcej pytań, refleksji – czy moje życie jest w odpowiednim miejscu? Oglądanie świata z nowej perspektywy jest pouczające.

Recenzja Syberia Remastered powstała dzięki uprzejmości wydawcy. Dziękujemy za kluczyk z grą!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights