Z tej recenzji The Dark Pictures Anthology: Little Hope dowiecie się, że horrory klasy B także potrafią spowodować stan przedzawałowy.
Studio Supermassive Games, tworząc serię gier stylizowanych na interaktywne filmy, sporo ryzykowało. Choć ich pierwsza duża produkcja, Until Dawn, spotkała się z ciepłym przyjęciem, nie ustrzegła się błędów i dość naiwnej końcówki. Kolejną bolączką była cena produkcji, której ukończenie mieściło się w 10 godzinach. Z pewnością mieliśmy do czynienia z angażującą opowieścią, zwykle jednak kończyło się na jednym lub dwóch przejściach. Mimo to twórcy postanowili iść za ciosem i stworzyć całą serię zamykającą się w czterech produkcjach. Jedną z najlepszych jest z pewnością recenzowane przeze mnie The Dark Pictures Anthology: Little Hope.
Hello darkness, my old friend
Omawiana produkcja to druga część wspomnianej serii. W Man of Medan fabuła dotyczyła grupy młodych dorosłych, którzy wyruszyli ponurkować w okolicę wraków z czasów wojennych. Ich obecność sprowokowała lokalnych piratów. Korsarze byli pewni, że nasi milusińscy trafili na jakiś skarb, dlatego porwali ich, chcąc odkryć cenne świecidełka. Całość ciekawa, ale prócz jump scare’ów zazwyczaj nie przerażała. Co znamienne, piszę to z perspektywy osoby, która boi się własnego cienia.
The Dark Pictures Anthology: Little Hope to produkcja mroczna od początku do końca. Twórcy nie dają nam ani chwili na znalezienie jakiejś strefy komfortu. Grywalne intro jest iście hitchcockowskie. Poznajemy religijną rodzinę, trochę nawet purytańską. Małżonkowie zmagali się z bezpłodnością, dlatego przygarnęli do siebie czwórkę dzieci. Starsze dają sobie radę całkiem nieźle, ale najmłodsze to stereotypowa creepy dziewczynka z horroru. Czarne włosy, poważny wyraz twarzy, puste spojrzenie. Gdy mniej więcej poznamy wszystkich członków familii, w domu dochodzi do nieszczęśliwego wypadku. Pożar trawi cały dom. Obserwujemy przerażenie i śmierć niektórych spośród bohaterów, a po takim brutalnym otwarciu przechodzimy już do właściwej rozgrywki.
Witajcie w Małej nadziei!
Od smutnego wydarzenia minęły całe lata. Wydawać by się mogło, że tragicznie zmarłą rodzinę zostawiamy już za sobą. Swoją uwagę kierujemy bowiem na grupę studentów wyruszającą na wycieczkę naukową. Towarzyszy im opiekun naukowy, dość bufonowaty wykładowca. Podróż intelektualną powstrzymuje jednak wypadek. Autobus rozbija się i choć na szczęście nic się nikomu nie stało, w miejscowości dzieją się dziwne rzeczy. Nie tylko wszechobecna mgła przywodzi na myśl inną znaną graczom mieścinę – Silent Hill.
Gdy tylko bohaterowie ruszają szukać pomocy, możemy im się bliżej przyjrzeć. Twórcy w swoich produkcjach przyzwyczaili nas już do tego, że nie tylko pozwalają nam śledzić skutki dalekosiężne decyzji, ale także zmianę, która następuje w samych postaciach. Zanim jednak przyjdzie nam widzieć wewnętrzną walkę i dominację poszczególnych cech, rzuci nam się w oczy coś innego. Nasi bohaterowie posiadają te same twarze, które poznaliśmy podczas prologu! Brakuje jedynie najmłodszej córki, sprawczyni całego zamieszania, ale bez obaw, nie da nam o sobie zapomnieć.
Każdy inny, wszyscy równi
Próbując znaleźć wyjście z tego dziwnego miejsca, otrzymujemy możliwość sterowania różnymi postaciami. John to wspomniany opiekun grupy. Niezły z niego przemądrzalec, ale to tylko maska. Jego cel to udowodnienie sobie i innym, że jest odważny i odpowiedzialny. Angela, nieco starsza słuchaczka, bywa dość poważna i mało elastyczna. Daniel i Taylor rozwiązują swoje problemy w związku, w którym ewidentnie prym wiedzie kobieta. Andrew zdaje się najbardziej oszołomiony zastałą sytuacją i początkowo trudno go wyczuć.
Historia ze sceny na scenę staje się coraz bardziej intrygująca. Wokół bohaterów dzieje się masa różnych rzeczy. Co jakiś czas przez scenę przebiega dziecko. Potem doświadczają pewnych wizji. Jump scare’y są tu na porządku dziennym, więc musicie być na to gotowi. W ogóle wspomniane dziecko to wspólny mianownik dla wielu płaszczyzn fabularnych, o czym jeszcze wspomnę.
Rozrywkowy piątek – palenie na stosie
Przedstawiłam Wam współczesną ekipę, powiedzieliśmy sobie też o rodzinie, którą spotkał pożar, ale to nie koniec wycieczek w czasie. Każdy z bohaterów ma swoje alter ego również w czasach mody na łapanie czarownic. Sami rozumiecie – sąsiadka wyrwała Wam chłopaka, więc donosicie na nią, że czyni uroki i pozbywacie się w ten sposób konkurencji. Tak samo naiwnie wyglądają procesy prowadzone przez pastora Carvera.
Na różnych etapach gry kierowane przez nas postaci doświadczają wizji siebie z przeszłości. Ich starszy odpowiednik zostaje skazany i ginie taką samą śmiercią, jaką poniósł w prologu. Wiem, że to może brzmieć nieco chaotycznie, a nie chcę Wam zbyt wiele zdradzać, dlatego podam jeden przykład. Gdy we wstępie bohaterka chce uciec przez okno i dusi się, zaczepiając o szalik, pastor skazuje ją na powieszenie.
Wycieczka po mieście
Eksploracja zasnutego mgłą Little Hope przebiega bardzo wolno. Warto się rozglądać wokół, ponieważ możemy trafić na przepowiednie. Pełnią one podobną funkcję do totemów z Until Dawn. Otrzymujemy krótki fragment potencjalnej śmierci którejś z postaci. Prócz tego czeka nas masa innych decyzji, często okraszonych masą QTE. Szybkie wciskanie przycisków to jedno. Czasami wybranie jakiejś odpowiedzi powoduje śmierć którejś z postaci.
W tym punkcie recenzji The Dark Pictures Anthology: Little Hope muszę wskazać na znaczące wady tej gry. Właściwie tylko one zaburzały mi przyjemność z rozgrywki. Pierwszą była słaba responsywność. Naprawdę szybko klikałam, co trzeba, a mimo to zginęła mi jedna postać, co niesamowicie mnie zirytowało. Dla jasności, mogła przeżyć, to nie był zabieg nieunikniony fabularnie. Kolejną sprawą były dziwne parafrazy tekstów. Gdy klikałam na daną decyzję, wydawała się ona czymś innym niż powinna, raz nawet naraziłam się przez to na pojedynek, którego mogłam uniknąć.
Śmierć czyha za rogiem
Wspomniałam już sporo o tym, że grywalne postaci mogą nie dotrwać do końca, a jeszcze nie padło, co stanowi zagrożenie. Raz na jakiś czas ścigać nas będą charakterystyczne zjawy. Ich ciała są też lekko stylizowane na śmierć postaci. Mamy np. powieszone widmo. Nie jestem wyspecjalizowana w horrorach, dlatego robiło to na mnie duże wrażenie. Czułam zagrożenie i autentyczne osaczenie. Swoje robił też ciężar opowieści i odkrywanie prawdy o pastorze i Mary.
Produkcja oferuje nam siedem zakończeń w zależności od decyzji podejmowanych po drodze. Co ciekawe, udało mi się uzyskać jedno z najlepszych głównie dlatego, że zawaliłam jedno ważne QTE (tym razem wyłącznie z własnej winy). Powiem Wam szczerze, byłam bardzo przejęta rozwiązaniem intrygi. Nie spodziewałam się takiego finału i po odłożeniu pada siedziałam jeszcze chwilę, rozmyślając o tym, co właśnie się wydarzyło. Dość powiedzieć, że całość, czyli nieco ponad 6 godzin (mało!), rozegrałam przy jednym posiedzeniu z moją matką. Ona wybierała kwestie dialogowe, a ja robiłam resztę.
Filmowy rozmach
Graficznie całość prezentuje się fantastycznie. Aktorzy wczuwają się w swoją rolę. Wśród obsady wyróżnia się zdecydowanie odtwórca roli Andrew, Will Poulter. Ciężko mi się wypowiadać o animacji zjaw, w końcu bazują na opisach fikcyjnych, więc z natury rzeczy są sztuczne, ale efekt jest konkretny. Pisałam Wam już w recenzji The Dark Pictures Anthology: Little Hope, że potrafiła przestraszyć. Klimat strachu i przytłoczenia wręcz wylewał się z ekranu.
Udźwiękowienie nie robiło aż takiego wrażenia, ale również potrafiło dać poczucie wiszącej nad nami katastrofy. Dubbing brzmiał bardzo dobrze, nie było mowy o drewnianych rozmowach o niczym. Rozwój postaci można było obserwować nie tylko w interfejsie – dominujące cechy były napisane większą czcionką.
Moja i twoja nadzieja. The Dark Pictures Anthology: Little Hope – finalne wrażenia z gry
Ze wszystkich produkcji Supermassive Games The Dark Pictures Anthology: Little Hope podobało mi się najbardziej. Jump scare’y były irytujące, ale poza tym faktycznie można się było przestraszyć. Ciekawa, wielopłaszczyznowa opowieść, kilka zakończeń, fajny rozwój postaci, znaczące wybory. Ten format zawsze będzie miał swoje ograniczenia, jednak sama pozycja jest ze wszech miar godna polecenia. Jeśli zaś mało Wam horrorów, zajrzyjcie do naszego zestawienia najciekawszych gier horrorowych z premierą w 2025 roku.
Od redakcji
To ostatnia recenzja, którą Iza Durma wysłała do korekty, niestety nie zdążyła jej już wrzucić na stronę. Jedyne naniesione przez nas poprawki to te kosmetyczne. Pod tym linkiem znajdziecie pożegnanie naszej redakcyjnej koleżanki.






