Najnowsza gra Tarsier Studios, podobnie jak część pierwsza, bazuje na prostym motywie. W Little Nightmares 2, którego ta recenzja dotyczy, wywiera on jednak szczególny wpływ na psychikę gracza.
Zawsze uważałam, że najlepsze horrory to nie te, które atakują jump scare’ami. To nie te, w których na każdym kroku leją się hektolitry krwi. To nie te, które szokują makabrycznymi obrazami. Według mnie najlepsze horrory to te, które subtelnie niepokoją i budzą w odbiorcy pierwotne, czasem dawno już zapomniane lęki. Little Nightmares II robi to po mistrzowsku, w sposób zarówno dosłowny jak i metaforyczny, zapewniając przy tym niezapomniane wrażenia. Mimo że na dobrą sprawę wcale klasycznym horrorem nie jest.

Dziecięce niepokoje
W tym momencie recenzja powinna nakreślić fabułę, przedstawić bohaterów, zarysować, o czym Little Nightmares 2 opowiada. Problem w tym, że trudno to zrobić. Podobnie jak w części pierwszej, fabuła nie jest podana na tacy. Musimy sami się domyślać, gdzie jesteśmy, co się dzieje i co kieruje bohaterami.
Wcielamy się w postać tajemniczego chłopca, którego twarz właściwie przez całą rozgrywkę pozostaje zakryta. Protagonista trafia do dziwacznego, przerysowanego świata, rodem z dziecięcych koszmarów. Musi przetrwać. Tylko tyle i aż tyle. Do obrony przed przeciwnikami może wykorzystać to, co znajdzie po drodze. Może też uciekać, skradać się i chować. Chłopiec ma również towarzyszkę – przez część gry pomaga nam znana z pierwszej części Six.
Tak jak wspominałam, trudno mi nazwać Little Nightmares 2 klasycznym horrorem. Dzieło Tarsier Studios to raczej platformówka ze specyficznym, groteskowym klimatem, bazująca na motywie uosobienia dziecięcych lęków. I niewątpliwie jest to coś, z czego seria uczyniła swoją cechę charakterystyczną i siłę. Gra straszy przede wszystkim groteską i niezrozumiałością. Tę wszechobecną dziwaczność musimy po prostu zaakceptować – pozwolić poddać się specyficznemu urokowi słodkich, małych koszmarów.

Proste rozwiązania, dobre rozwiązania
Cały koncept opiera się na dość znanym w horrorach schemacie, czyli na zestawieniu tego, co uznajemy za niewinne i niegroźne (w tym wypadku dzieci i tego, co z nimi związane) ze strachem i niebezpieczeństwem. Twórcy Little Nightmares nie idą jednak na łatwiznę i zamiast kopiować oklepane zabiegi z horrorów klasy B, tworzą na ten temat swoją własną wariację, w której widać autentyczną miłość do tworzonego dzieła. Swego rodzaju makabryczność jest tu obecna na każdym kroku, ale budzi to raczej podszytą niepokojem fascynację niż faktyczny strach. Tym samym Little Nightmares 2 stwarza sobie możliwość uwypuklenia pewnych zjawisk.

Protagoniści gry to dzieci, które zostały wrzucone do niezrozumiałego, groźnego świata, gdzie są zdane wyłącznie na siebie. I przychodzą takie momenty, kiedy, by przeżyć, muszą sobie radzić w bezwzględny sposób. Mimo że w grze nie pada ani jedno słowo, a repertuar interakcji wykonywanych przez bohaterów jest ograniczony, twórcom i tak całkiem zgrabnie udało się ukazać rozwój postaci. Choć mam wrażenie, że nie wybrzmiało to tak mocno jak w części pierwszej. A szkoda, bo właśnie ten motyw był tym, co najbardziej mnie w „jedynce” urzekło.
Cóż za piękne okropności!
Grafika to jedna z najmocniejszych stron Little Nightmares 2, bez wspomnienia o której ta recenzja nie może się obejść. Jej niesamowita szczegółowość i genialnie dopasowana kolorystyka sprawiają, że klimat wręcz wylewa się z ekranu. Postacie i elementy otoczenia przywodzą na myśl figurki ulepione z plasteliny, a tym samym jeszcze silniej wywołują skojarzenia z dziecięcym światem. Jeśli chodzi o muzykę – jest jej niewiele. Nie uświadczymy tu żadnych motywów muzycznych stale grających w tle. Nie oznacza to jednak, że wcale jej nie ma – pojawia się co jakiś czas, jako element otoczenia, sygnał ostrzegawczy, czy podpowiedź. Płynie z odbiorników telewizyjnych, z pozytywki, jest wygrywana przez kogoś na pianinie. Bywa miła dla ucha, ale bywa też wybitnie nieprzyjemna (w sposób zamierzony). Wszystko to sprawia, że dobrze wkomponowuje się w rozgrywkę i pogłębia wrażenie naturalności (jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało) przedstawionego świata.

Nihil novi?
W drugą część Little Nightmares można grać niezależnie od części pierwszej, mimo że występują tu pewne powiązania. Najistotniejszym z nich jest obecność Six. Znana z pierwszej części dziewczynka w żółtym płaszczyku nie jest jednak postacią grywalną, ale sterowaną przez sztuczną inteligencję towarzyszką.
Wydaje się, że podczas tworzenia kontynuacji, twórcom przyświecała myśl brzmiąca „nie będziemy zmieniać tego, co jest dobre”. I w moim odczuciu, była to całkiem słuszna decyzja. Znajdziemy tu więc bardzo podobne mechaniki, co w części pierwszej. Rozgrywka opiera się w gruncie rzeczy na przechodzeniu do dalszych części lokacji przez skradanie się, uciekanie lub konfrontowanie się z przeciwnikami oraz rozwiązywanie zagadek logicznych. Od czasu do czasu zdarzają się również sekwencje zręcznościowe. Mam wrażenie, że poziom trudności nieco wzrósł w stosunku do poprzedniej części. Jest na tyle wysoki, że może satysfakcjonować, ale nie tak, by męczyć lub frustrować. Podczas gry możemy korzystać z leżących na ziemi przedmiotów czy elementów otoczenia. Niebezpieczeństwo stanowią nie tylko przeciwnicy, ale też czyhające na każdym roku pułapki. Gra jest na tyle krótka, że mimo silnego podobieństwa do „jedynki” i stosunkowej powtarzalności mechanik, nie nuży. Ukończenie całości zajęło mi nieco ponad pięć godzin.

Nowe lęki, nowe fobie
Mimo że wymieniłam wiele podobieństw do części pierwszej, wcale nie oznacza to, że w „dwójce” nie ma niczego nowego. Jeśli chodzi o lokacje, już sam początek jest czymś bardzo świeżym. Little Nightmares 2 oferuje nam pięć nowych, pieczołowicie zaprojektowanych i niesamowicie klimatycznych obszarów. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, by nie psuć Wam przyjemności z grania, powiem tylko, sekwencja mająca miejsce w szkole to istny majstersztyk.

Spotkamy też nowych przeciwników – podobnie jak w „jedynce”, wszystkie obszary mają swojego bossa, z którym na koniec trzeba się rozprawić. Każdy z nich ma inne umiejętności, ale też słabości. Poza bossami, znajdziemy tu też pomniejszych przeciwników – wcale nie mniej niepokojących. Ciekawym urozmaiceniem jest też wprowadzenie mechaniki „odbiorników telewizyjnych”, która uatrakcyjnia zarówno sekwencje logiczne jak i zręcznościowe.
Przy pierwszym uruchomieniu produkcji pojawia się informacja, że grę najlepiej obsługiwać padem. Wydaje mi się, że nie jest to bezpodstawne. Ogólnie rzecz biorąc, nie miałam dużego problemu grając na klawiaturze, jednak czasami, zwłaszcza przy sekwencjach zręcznościowych, było mi ciężko poradzić sobie z wciskaniem kilku przycisków lewą ręką i równoczesnym operowaniu myszką.

Dobrze spisała się sztuczna inteligencja Six – dziewczynka faktycznie nam pomaga, a nie plącze się bez sensu pod nogami i nie irytuje (a mam wrażenie, że jest to częsta bolączka towarzyszy w grach). Bohaterka praktycznie cały czas zachowuje się bardzo naturalnie i nie traci swojego charakteru z pierwszej części, co dodatkowo podbudowuje atmosferę niepokoju.
Twórcy zadbali również o możliwość szukania znajdziek w postaci nakryć głowy, które bohater może zmieniać w trakcie gry. Oprócz czapek możemy również szukać innych sekretów – widmowych szczątek. Podpowiem tylko, że warto się natrudzić, bo za zebranie wszystkich osiemnastu widm, czeka nas nagroda w postaci sekretnego zakończenia.
A skoro już o finale mowa – jest bardzo dobry i mimo całej swojej dziwaczności – zaskakująco spójny.

Koszmarze, trwaj!
Little Nightmares 2 dało mi wszystko to, za co pokochałam część pierwszą. I tak naprawdę niewiele więcej. Mimo to, czuję się usatysfakcjonowana, bo na to właśnie liczyłam. Jeśli więc recenzja Little Nightmares 2 wpadła w Wasze ręce, bo podobała Wam się „jedynka” i macie ochotę na więcej tego samego, ale w nieco innym opakowaniu – nie musicie się zastanawiać, po prostu zagrajcie. Jeżeli lubicie nietypowe gry utrzymane w konwencji horroru – również istnieje bardzo duża szansa, że Little Nightmares 2 przypadnie Wam do gustu. Jeśli natomiast pierwsza część Was rozczarowała, to niestety, z drugą pewnie będzie podobnie. Ta gra jest bowiem kontynuacją w pełnym tego słowa znaczeniu – zarówno jeśli chodzi o świat przedstawiony jak i mechanikę rozgrywki.


