A co to? Stardew Valley? Nie, to recenzja Monster Harvest dość… krytycznym okiem

Monster Harvest recenzja

Symulatory farm przeżywają swój renesans i nic w tym dziwnego. Tego typu produkcje są wyjątkowo relaksujące. Ot, idealna gra na wieczór po ciężkim dniu w pracy. A czy Monster Harvest, o którym jest ta recenzja, można wpisać w tę definicję? Przekonajcie się sami.

Wiecie na pewno, że są sklepy z gotowymi assetami do gier. Dzięki nim osoby, które niekoniecznie siedzą w grafice, ale świetnie radzą sobie z kodem, mogą stworzyć coś samodzielnie. W końcu nie każdy od razu posiada potężne zaplecze (głównie finansowe), które pozwalałoby mu na współpracę z wieloma osobami, potrzebnymi do ukończenia projektu. Śmiem twierdzić, że podobnie mogło być w przypadku tej gry. Czemu? Recenzja Monster Harvest będzie pełna screenów, które, jeśli graliście w inną produkcję wymienioną w tytule tego tekstu, mogą Wam zasugerować co nieco.

Monster Harvest recenzja

Dostałam list, ale nie w butelce, czyli pierwsze wrażenia z Monster Harvest

I tym razem nie od zaginionego ukochanego, lecz od wujka – szalonego naukowca, który w jakiejś dziurze robi dziwne rzeczy. Brzmi dobrze, prawda? No, powiedzmy. Po przeczytaniu listu nasza postać postanawia porzucić dotychczasowe miejskie życie, żeby przenieść się na wieś. Znajomy motyw, ale postanowiłam odłożyć na bok jakiekolwiek uprzedzenia i zobaczyć, co gra spróbuje mi zaoferować. Wiecie, otworzyłam się na nowe doznania, które jednak wcale nie okazały się wybitnie nowatorskie. 

Monster Harvest recenzja

Na samym początku wybieramy sobie jedną z gotowych czterech postaci, nazywamy ją, wpisujemy też nazwę naszej farmy i tyle. Bum, przenosimy się na wieś, gdzie wita nas przypominający Einsteina wujaszek i z marszu zaczyna opowieść o swoich przedziwnych eksperymentach. Otóż okazało się, że jeśli do nasion, dajmy takiej rzodkiewki, dodamy odrobinę szlamu z różnokolorowych slime’ów, stworzymy Planimalsy. Czyli w skrócie: możemy ożywić roślinkę, która zostaje naszym chowańcem. Albo pokemonem. Na jedno wychodzi.

Monster Harvest recenzja

I am a dwarf and I’m digging a hole

Poniekąd. Ponieważ zawsze… no, niemal zawsze pierwszy dzień na nowej-starej farmie oznacza przekopywanie się przez stosy kamieni i drzew. Z naprawdę ograniczoną ilością energii, której odnawianie wcale nie jest takie łatwe. Jasne, możemy sobie zjeść jakiegoś grzybka (którego znajdziemy poza terenem farmy) czy innego kwiatka, ale żeby nam się opłacało w ten sposób zapychać musielibyśmy mieć tego bardzo dużo. Jeśli lubicie bawić się w zbieraczy i liczycie na to, że co rusz pod drzewem będzie rósł grzyb (lub coś zupełnie innego), muszę Was rozczarować. Od samego początku gra próbuje nam zaoferować wiele, ale tak naprawdę szału nie ma. Czuć w każdym pikselu, że czegoś brakuje. 

A gdy już uda nam się chociaż mniej więcej oczyścić teren, przynajmniej naprzeciwko domu, trzeba wziąć w ręce motykę i przygotować ziemię pod uprawę. I jak to bywa – sadzimy ziarenka, potem biegamy z konewką, żeby te podlać i lecimy spać, ponieważ nie mamy już ani grama energii, by zrobić cokolwiek innego.

Monster Harvest recenzja

Lecimy na miasto?

Chętnie, jeśli to miasto może nam w ogóle cokolwiek zaoferować. A jak jest w przypadku Monster Harvest? Cóż, pomijając flashbacki z Wietn… znaczy, ze Stardew Valley, to miasto wypada bardzo słabo. Owszem, jest ładne, ale niewielkie. Znajdziemy w nim sklep, w którym kupimy ziarna pod uprawę, przychodnię, laboratorium stukniętego wujka, nawet gospodę i domy reszty NPC-ów, lecz poza tym… bieda. Równie nędznie wypadają interakcje z innymi postaciami, ponieważ mimo dłuższej gry nie dają one zbyt wiele. Oczekiwałam rozwoju relacji, dość klasycznego wręczania prezentów czy nawet prób romansowania. A dostałam nudne, powtarzające się teksty. 

Monster Harvest

Co mnie również rozczarowało – żeby odblokować nowe lokacje, do których drogi są zawalone przez kamienie, muszę wydać zebrany w grze kapitał. Yyy, nie, drodzy twórcy. To nie jest fajne. Rozumiem, że nie chcieliście rzucać całego kontentu graczowi od razu, ale nie sensowniej byłoby wykonać kilka zleceń dla NPC-ów, czy nawet ręcznie przerzucać ten gruz? 

A, dobra rada. Nie wybierajcie się na festiwale w tej grze. Ponieważ nic się na nich nie dzieje. Nic. Zero. Serdecznie nie polecam.

Monster Harvest recenzja

Zbuduję sobie dom, dwa, ewentualnie siedem

Tylko, że nie. Na naszej farmie mamy z góry ustalone, co gdzie ma być i możemy co najwyżej narąbać odpowiednią ilość drewna (czy nazbierać kamieni), żeby w końcu postawić stodołę tam, gdzie twórcy stwierdzili, że będzie stała. Odebrało mi to sporą część frajdy. Podobnie wygląda sytuacja z budowaniem czegokolwiek innego. Dopiero z mozolnie wbijanymi poziomami powiększa się nam lista rzeczy, które możemy własnoręcznie stworzyć. I jest tego żenująco mało. Nic nie daje mi, w tego typu grach, tyle radości, jak budowanie rzeczy oraz ustawianie ich tam, gdzie mi się podoba. Tutaj natomiast w przypadku dużych budowli nie mamy wyboru – będą TAM. Nigdzie indziej. Przez co nie cieszy mnie tworzenie czegokolwiek innego. Według mnie ten najważniejszy aspekt gry został całkowicie spartolony.

Monster Harvest recenzja

Zmutowany ziemniaku, wybieram cię!

Bez posiadania przy sobie chociażby jednego Planimalsa, nie jesteśmy w stanie wejść do lochów, które to, jak i reszta atrakcji, szału nie robią. Jednak dają nam szansę (jedną z dwóch) na zobaczenie naszych chowańców w walce. System walki jest niemalże żywcem wzięty z Pokemonów. Początkowo nasz chowaniec może atakować tylko jednym rodzajem ataku, z trzech ogólnie dostępnych. Nie możemy w żaden sposób uciec z podjętej walki, podleczyć Planimalsa czy (jeśli mamy ich przy sobie więcej) wymienić go na innego. Ot, jeśli przegramy, tracimy naszego chowańca i koniec pieśni. No dobra, prawie koniec. Każdy jego zgon sprawia, że ziemia na naszej farmie jest lepsza, bardziej użyźniona, dzięki czemu każdy kolejny wyhodowany Planimals jest silniejszy. 

Mamo, ale to nudne, czyli końcowe wrażenia z Monster Harvest w wielkim skrócie

Początkowo byłam zajarana, ponieważ bardzo lubię tego typu gry. Bardzo. Relaksuję się przy nich i nierzadko wyciszam po intensywnym dniu w pracy. Niestety w przypadku tego tytułu ogromnie się zawiodłam. Może Monster Harvest nie jest całkiem stracone, aczkolwiek zdecydowanie potrzebuje liftingu. Sam pomysł na hodowlę Planimalsów uważam za bardzo ciekawy i dodający coś unikalnego do rozgrywki, jednak to zdecydowanie za mało. Mam wrażenie, że twórcy bardzo chcieli dać graczom coś unikatowego, a wyszła im słaba podróbka Stardew Valley. Szkoda. 

Jeśli ta recenzja Monster Harvest, mimo wszystko, przekonała Was do wypróbowania gry, koniecznie dajcie znać w komentarzach o swoich odczuciach. Ale ja na pewno do niej nie wrócę.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights