Nawet śmierć nas nie rozłączy. Banishers: Ghosts of New Eden – recenzja gry

Kobieta i mężczyzna trzymają się za ręce

Duchy, polowania na czarownice i historia miłosna w tle. Tak pokrótce mogłabym opisać najnowszą grę studia Dontnod Entertainment. Jednak Banishers: Ghosts of New Eden to coś znacznie więcej.

Dawno temu miałam okazję zagrać w Vampyra od studia Dontnod Entertainment. Niestety, ale niezbyt przypadł mi on do gustu i dość szybko zakończyłam swoją przygodę z tą produkcją. Dlaczego tak się stało? Otóż oprócz niezwykle topornego systemu walki doskwierała mi wszechobecna nuda wylewająca się z monitora. To sprawiło, że kiedy dowiedziałam się o kolejnym projekcie francuskiego producenta, to zaczęłam od razu podchodzić do niego nieco sceptycznie. Okazało się, iż moje obawy były nieuzasadnione, ponieważ zwiastuny pokazywały bardzo ciekawy i intrygujący tytuł. Nic więc dziwnego, że w grze Banishers: Ghosts of New Eden zakochałam się od pierwszego wejrzenia, a owocem tej sympatii jest niniejsza recenzja. Jeśli chcecie zobaczyć fragmenty rozgrywki, zapraszam do obejrzenia wersji wideo na naszym kanale YouTube:

Początek końca

Akcja gry Banishers: Ghosts of New Eden przenosi nas do schyłku XVII wieku. Świat jest pełen niespokojnych dusz niemogących odejść z tego świata. Naprzeciwko nich stają pogromcy, których zadaniem jest wypędzenie wszelkiego rodzaju widm oraz duchów, które mają zły wpływ na otoczenie i stanowią realne zagrożenie dla żyjących ludzi.

Podczas rozgrywki poznajemy Szkota Reda oraz Anteę – dwoje pogromców będących jednocześnie kochankami. Na prośbę swojego dawnego przyjaciela przybywają do miasteczka New Eden, aby zdjąć klątwę ciążąca na mieszkańcach osady. Jednak to, co miało być rutynowym zadaniem do wykonania, szybko przemienia się w koszmar, z którego nie można się wybudzić.

Muszę przyznać, iż rzadko kiedy gra potrafi mnie wzruszyć. Jedyne produkcje, którym się do tej pory to udało, to Red Dead Redemption 2 oraz Cyberpunk 2077. Jednak historia opowiedziana w Banishers: Ghosts of New Eden niejednokrotnie doprowadziła mnie do łez. Co prawda, główny wątek nie posiada zbyt wielu niespodziewanych zwrotów akcji, ale za to ma wyjątkowy klimat, a postacie oraz relacje między nimi zostały napisane bardzo dobrze. Ponadto przez stratę, jakiej doznałam na samym początku rozgrywki, odczuwałam brzemię tej opowieści i im szybciej zbliżałam się do końca, tym bardziej nie chciałam, aby ta przygoda się zakończyła. W końcu nikt nie lubi pożegnań, a to wywołało we mnie poczucie niesprawiedliwości oraz żal z powodu obranej przeze mnie ścieżki.

Natomiast zadania poboczne są równie dobre, jak główny wątek fabularny. Podczas przechodzenia Banishers: Ghosts of New Eden możemy napotkać na swojej drodze przypadki nawiedzenia duchów, które nie mogą z jakiegoś powodu opuścić tego świata. Każdy z questów jest niezwykle intrygujący i niejednokrotnie wystawia naszą moralność na ciężką próbę. Mogą one zakończyć się na trzy sposoby, co będzie miało znaczny wpływ na zakończenie gry. A tych są aż cztery. 

Nigdy nie łam raz danego słowa

Już w pierwszych godzinach zabawy gra kazała mi dokonać kluczowego wyboru. Mogłam spróbować ratować Anteę. Jednak cena jaką musiałabym zapłacić wydawała mi się zbyt wysoka, dlatego postanowiłam pomóc jej odejść w spokoju. Bardzo szybko pożałowałam swojej decyzji. Obietnica, którą złożyłam niezwykle ciążyła mi na sercu, ale postanowiłam jej dotrzymać. Jednak po lepszym poznaniu bohaterów czułam coraz większy żal oraz rozgoryczenie na to jaką ścieżkę wybrałam. Poczułam ogromną sympatię do tej pary i fakt, iż będą musieli się rozstać niezwykle mną wstrząsnął. Niestety, ale za złamanie danego słowa musiałabym ponieść nieprzyjemne konsekwencje. Z tego powodu odpuściłam próby ocalenia ukochanej Reda. W przyszłości z pewnością jeszcze raz przysiądę do Banishers: Ghosts of New Eden i tym razem doprowadzę do szczęśliwego (w moim mniemaniu) finału tej historii.

Oprócz pięknej i wzruszającej historii miłosnej Reda i Antei, Banishers: Ghosts of New Eden dotyka znacznie poważniejszych tematów. Dla przypomnienia: gra toczy się w XVII wieku. Jest to czas masowych polowań na czarownice. W końcu ludzie od zarania dziejów boją się tego, co nieznane bądź niewytłumaczalne. To właśnie strach oraz uprzedzenia są głównym motorem napędowym głównego wątku fabularnego. Jednak nie dotyczy to tylko kobiet oskarżonych o uprawianie magii. Podczas rozgrywki możemy napotkać osoby orientacji homoseksualnej, które muszą ukrywać swoją miłość w obawie przed linczem oraz karą, jaka może je spotkać za próbę ujawnienia się. Nawet Antea nie uniknęła uprzedzeń. Przez swój kolor skóry często była brana za pomocnicę Reda, mimo że tak naprawdę to ona była jego nauczycielką.

Duet idealny

W Banishers: Ghosts of New Eden wcielamy się zarówno w Reda, jak i Anteę. Każda z postaci ma unikalne umiejętności, dzięki którym szybciej pokonujemy nieprzyjaciół. Osobiście o wiele lepiej walczyło mi się pogromczynią, ponieważ jej zdolności sprawiały, że szybciej rozprawiałam się z wrogami. Jednak ma ona ograniczoną moc, przez co w przypadku braku duchowej energii bądź obecności amuletów przeciwko duchom musiałam grać Szkotem. Co nie oznacza, że jego postać jest w jakikolwiek sposób gorsza. Ta dwójka bohaterów idealnie się uzupełnia, sprawiając, że gameplay jest niezwykle przyjemny i ciekawy.

Natomiast wrogowie są dość monotonni (ponownie jak w RIN: The Last Child). Co prawda, wraz z postępem w fabule poznajemy kolejne rodzaje nieprzyjaciół, lecz bardzo szybko stają się nudni i przewidywalni. Jednak nie można odmówić im oryginalności, a każdy typ oponenta posiada charakterystyczne zdolności oraz nietuzinkowy wygląd. Dodatkowo są oni podatni na dane typy obrażeń. Dlatego podczas starć tak ważne jest przełączanie się między Redem a Anteą. Dzięki ich zdolnościom możemy szybciej pozbyć się otaczających nas wrogów. Mimo doskwierającej powtarzalności świetnie bawiłam się ubijając kolejne tabuny widm oraz innych paskudztw nie z tego świata.

Za to na pochwałę zasługują bossowie. Ich stylistyka sprawia, że nieraz miałam ciarki na plecach. Prezentują się oni niezwykle mrocznie i klimatycznie, a potyczki potrafią przyprawić o ból głowy i zgrzytanie zębami, przy czym nie są na tyle frustrujące, aby porzucić ten tytuł. Jest to idealny balans, który sprawia, iż zwycięstwo daje niemałą satysfakcję. Starcie z każdym z nich wygląda zupełnie inaczej i wymaga użycia innej taktyki, co bardzo urozmaicało rozgrywkę. Właśnie takiego napięcia zabrakło podczas walk ze standardowymi przeciwnikami.

Koszmary nie z tego świata

Banishers: Ghosts of New Eden ma przepiękną grafikę. Bohaterowie oraz miejsca, które odwiedziłam prezentują się niesamowicie i z każdą kolejną lokacją czułam coraz większy zachwyt. Wyjątkami są wszelkiego rodzaju kopalnie oraz tunele, w których było po prostu zbyt ciemno i nijako. Natomiast eksploracja była przyjemna, jednak jedna przeszkoda napotkania w trakcie zwiedzania tego cudownego świata niesamowicie nie przypadła mi do gustu. Chodzi mi mianowicie o pnącza zasłaniające przejście w dalsze zakątki danej lokacji. Aby się ich pozbyć, musimy wpierw Anteą uderzyć w rdzeń, a potem Redem zestrzelić świecące się czułe punkty. Oczywiście mamy na to określoną ilość czasu, co niejednokrotnie doprowadzało mnie do szewskiej pasji, ponieważ potrafiłam zmarnować kilka dłuższych chwil próbując przedrzeć się przez te rośliny. Dodatkowo mapa jest mało przejrzysta i nieintuicyjna, a to również dało mi się niejednokrotnie we znaki. Szczególnie w sytuacjach, w których musiałam odnaleźć drogę do kolejnego punktu w konkretnym zadaniu.

Natomiast jako jeden z atutów Banishers: Ghosts of New Eden mogę wymienić niezwykły klimat produkcji. Dzięki różnorodności lokacji, do których trafiłam podczas rozgrywki nie sposób się było nudzić. W trakcie gry napotkałam małe osady, ośnieżone forty, a nawet malownicze miasteczko położone wśród lasów i pól. Piękno otaczającego świata okraszone świetną oraz wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową sprawiły, że zakochałam się w tym tytule i jeszcze nieraz do niego powrócę.

Ile jesteś gotów zrobić dla miłości? Finalne wrażenia z gry Banishers: Ghosts of New Eden

Muszę przyznać, że najnowsza produkcja studia Dontnod Entertainment wywarła na mnie ogromny wpływ. Historia miłosna Antei i Reda wywołała we mnie mnóstwo emocji. Przede wszystkim czułam ogromny żal związany ze stratą, jakiej doświadczyli, ponieważ odebrano im czas, aby cieszyć się sobą nawzajem, co niezwykle mnie zasmuciło i sprawiło, że w pewnym momencie po prostu nie chciałam skończyć tej produkcji. Pożegnania nigdy nie są łatwe. Jednak to właśnie świadomość, że więcej nie zobaczymy ukochanej osoby rozrywa serce.

Ponadto, ogrywając wątek fabularny, odkrywamy kolejną tragedię, z którą będziemy musieli się zmierzyć. Tym razem spowodowała ją ludzka zawiść oraz uprzedzenia, których ciężko się wyzbyć. Osobiście byłam wściekła na mieszkańców New Eden. Chyba każdy z nich miał krew na rękach i świadomie lub nie przyczynił się do krzywdy niewinnej osoby. Banishers: Ghosts of New Eden idealnie pokazuje zepsucie ludzi oraz to, do czego są zdolni, kiedy zostaną postawieni pod ścianą.

Wciągająca i wzruszająca fabuła to nie jedyne zalety tego tytułu. Walka oraz eksploracja również stoją na wysokim poziomie. Co prawda, podczas podróży natrafiłam na typowe „zapychacze” w postaci gniazd duchów czy mapy do skarbów. Jednak pasowały one do świata przedstawionego i było ich stosunkowo niewiele, dzięki czemu nie czułam się przytłoczona nadmiarem zadań do wykonania.

Finalne wrażenia z Banishers: Ghosts of New Eden oceniam niezwykle pozytywnie. Jest to coś więcej niż tylko dobra gra. Przede wszystkim to opowieść o stracie, zemście oraz uprzedzeniach, które mogą spotkać każdego z nas w prawdziwym życiu. Od dawna żadna produkcja nie wywołała u mnie tylu emocji jednocześnie. Najnowszemu dziełu studia Dontnod Entertainment to się udało. Naprawdę warto poznać samemu tą historię szczególnie, że gameplay jest przyjemny i nie frustruje.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości wydawcy Banishers: Ghosts of New Eden. Serdecznie dziękujemy Focus Home Interactive za udostępnienie kopii gry.

Scroll to Top