Posłuchasz Twórcy czy wybierzesz wolność? RIN: The Last Child – recenzja gry

RIN: The Last Child jest grą, którą po raz pierwszy ograłam w trakcie PGA 2021 i już wtedy wiedziałam, że jej recenzja musi wyjść pod mojej ręki.

W tej zimowy dzień zapraszam Was do krainy pięknej i baśniowej, a jednocześnie niebezpiecznej. Krainy, którą zwiedzałam kilkukrotnie w formie dema udostępnianego na targach Poznań Game Arena przez ostatnie lata. Tak, chodziłam i grałam w nią co roku. I za każdym razem dopytywałam, kiedy będę mogła ograć to cacko w pełni. Jak widzicie, w końcu dorwałam RIN: The Last Child w swoje ręce, a ta recenzja wyjaśni, dlaczego się lekko zawiodłam.

Na wstępie dodam jednak, że rzadko grywam w metroidvanie. Nigdy nie ukończyłam żadnej części Oriego, bo w pewnym momencie stawały się dla mnie za trudne. To skutecznie odpychało mnie od gatunku. Miałam świadomość, że RIN może powtórzyć ten los. Przeważyły jednak dobre wspomnienia z ogrywania tej produkcji na PGA i rozmów z deweloperami. W tym tekście przedstawiam swoje wrażenia z ogrywania RIN: The Last Child, której nie dałam rady ukończyć z racji ograniczonego czasu i wysokiego poziomu trudności, jak na moje skille w tego typu produkcjach. Wiem jednak, że jest to gra, która może spodobać się mniej wymagającym fanom metroidvanii, którzy oczekują od gier tego typu głównie ćwiczenia zręczności. Wyjadacze gatunku zaś zapewne się nią znudzą z racji rzucającej się w oczy powtarzalności w walce. Przeczytajcie tę recenzję i przekonajcie się, czy jest to pozycja dla Was. 

Rin The Last Child recenzja 1, dziewczynka stoi w małym dolku między dwiema górkami

Kim jesteś, Rin?

Rin jest tytułowym ostatnim dzieckiem Twórcy. Historia powstała podobno na kanwie mitu o Chronosie i jego konflikcie z własnym potomstwem. Według opisu na Steamie, ma również opisywać przemijanie pokoleń i zastępowanie starych bogów nowymi. Przede wszystkim jednak RIN: The Last Child ma być opowieścią o tym, jak ważna jest magia oraz o wyborze między słuchaniem się autorytetów a wolnością. 

Z krótkiego wstępu dowiadujemy się, że Rin musi ocalić swój tajemniczy świat i pomóc w naprawieniu go, zanim ten popadnie w ruinę. W tym celu przemierzy różne kolorowe biomy, zmierzy się z łatwymi i trudnymi przeciwnikami, a także stawi czoła potężnym bossom. Przyszłość jej świata leży w naszych rękach. 

Ponownie według opisu dewelopera, gra ma oferować kilka zakończeń. Nie powiem Wam niestety, czy tak faktycznie jest, bo w momencie pisania tej recenzji do żadnego nie dotarłam.

Rin The Last Child recenzja, ciemno, widać głównie postać na ciemnym tle, szykującą się do walki z przeciwikiem

Producenci zalecają granie z użyciem kontrolera

Zrobiłam sobie herbatę, przykryłam się kocem, odpaliłam grę… i jeszcze przed jej uruchomieniem na ekranie zobaczyłam komunikat, że RIN: The Last Child wymaga podłączenia kontrolera dla przyjemnej rozgrywki. Musicie mi uwierzyć, że mimo braku umiejetności padowych, próbowałam swoich sił z kontrolerem od Xboksa. Naprawdę próbowałam. Tylko że ja serio sobie jeszcze z padem w grach wymagających precyzyjnego wylądowania nie radzę. Ledwo wyrabiam z nawalanką w Hadesie. Niewiele więc tutaj mogłam zdziałać wobec jakichkolwiek wymogów grania w ten sposób. Jestem po prostu człowiekiem preferującym myszkę i klawiaturę, bo gram na nich od dzieciństwa. I brak porządnego dostosowania wersji PC do tego sterowania trochę mnie zasmucił. 

Tak więc przygodę z RIN zaczynałam z lekko złamanym sercem. W samej grze na szczęście dało się posługiwać standardowym WSAD-em… a przynajmniej tak mi się wydawało na początku. Bowiem szybko okazało się, że sterowanie menu z czarami, umiejętnościami i tym podobnymi jest z klawiatury niemożliwe – gra w ogóle nie reagowała na wskazane na ekranie klawisze, by przełączyć zakładki lub czary. Przez to nie nie mogłam sprawdzić, co znajduje się wśród opcji rozwoju postaci i nie jestem w stanie się na ten temat wypowiedzieć. Podobnie z podglądem mapy, przez co często gubiłam się w świecie i nie wiedziałam, w którą stronę powinnam iść, szczególnie przy kolejnej śmierci i cofnięciu do punktu zapisu. 

Rin The Last Child recenzja, widzimy symbol zaklęcia. ktorego się nauczyliśmy

Metroidvanie chyba nie są dla mnie

Jak zwykle, gdy pojawił się ekran wyboru poziomu trudności, postawiłam na ten najłatwiejszy. Nie lubię się stresować w grach. Chciałam więc przejść RIN: The Last Child bez nerwów i frustracji. Jednak zdecydowanie zabrakło tutaj balansu trudności. Mimo łatwego poziomu zaskakująco często wracałam do punktu zapisu przez ataki szybkich pająków albo kolczaste zwierzęta z zabójczym rolowaniem. Nie ukrywam, że pierwszy spotkany miniboss w postaci dużego dynamicznego miśka też mocno mnie przetyrał. Dalej wcale nie było łatwiej. Ba, przy pierwszym prawdziwym bossie ponownie dałam sobie spokój na kolejny dzień. I mimo że próbowałam, nie skończyłam gry do dziś i nie wiem, kiedy to zrobię.

Tutaj od razu wyjaśnię, że wiem, iż metroidvania jako gatunek ma się z wielokrotnym ginięciem i wracaniem do punktu zapisu za pan brat. To jedna z typowych cech tego typu gier i podczas sprawdzania dema w ogóle nie odczułam związanego z tym dyskomfortu. W pełnej wersji jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że poziom trudności RIN: The Last Child stał się mniej wyrównany. Niektórzy wrogowie byli niewspółmiernie trudni w porównaniu z innymi, a w pewnych momentach znajdowało się zbyt wiele śmiertelnych pułapek. To byłoby okej przy średnio trudnej rozgrywce. Nie jestem w stanie tego jednak zaakceptować na poziomie łatwym. Tutaj gracz powinien mieć frajdę z przechodzenia gry i niewielkie wyzwanie. Zamiast tego mury rosły z każdym kolejnym krokiem.

Brakowało mi również konkretniejszego celu. Tutaj też na pewno przydałoby się móc włączyć mapę, ale musiałam sobie radzić bez niej… i błądzić jak w mrowisku. Iść w lewo czy w prawo? W dół czy w górę? Czy powinnam się cofnąć i sprawdzić drugą drogę? A może ta zaprowadzi mnie tak daleko, że nie będę miała jak wrócić? Tylko gdzie ja w ogóle mam iść? Takie krążenie bez jasnego celu okazało się mocno nużące i z czasem po prostu męczące. 

Rin The Last Child recenzja, na grafice widać scenę z tajemniczą narracją Twórcy, wdrażajacą nas w historię

Przeciwnicy różni, a jednak tacy sami

W trakcie rozgrywki regularnie zwiedzamy różne biomy. Każdy z nich – zarówno tych, które udało mi się zobaczyć w ogranej części (na podstawie której powstaje ta recenzja RIN: The Last Child), jak i tych w później widzianych gameplayach – wyglądał przepięknie i baśniowo. Wizualnie trudno nie porównywać RIN do obu części Oriego – styl artystyczny wydaje się mocno podobny. I to do tego stopnia, że momentami nie byłam pewna, czy mam déjà vu z przygód białego duszka, czy może tylko wszystko w ramach tej jednej gry wydaje się do siebie zbyt podobne.

To podobieństwo między biomami i poziomami jest tutaj bardzo wyraźne. O ile różnią się barwą i szczegółami otoczenia, to bazują na powtarzaniu pewnych schematów. Na każdym spotykamy 3-4 nowych przeciwników, którzy używają tych samych albo bardzo podobnych ataków – szarży z ziemi lub z powietrza oraz pocisków. Na pewno można było stworzyć więcej różnorodnych akcji oponentów. Pułapki środowiskowe też się powielają, tylko w różnych postaciach. Z początku, takich jak z początku woda i lawa – do żadnej nie wolno wpaść – czy kolce na ścianach i w wąwozach. Przez to walka i eksploracja dość szybko stają się nużące, a czasem nawet lekko irytujące, gdy kolejny raz trafiamy na nielubiany typ przeciwnika albo ten sam typ ataku u różnych wrogów.

Choć niepowtarzalnością ta gra nie grzeszy, to z pewnością grafiki może jej pozazdrościć niejedna produkcja. Żywe kolory, płynne animacje, bogato ozdobione otoczenie – trudno chociaż trochę nie dać się temu światu oczarować. Tylko właśnie, to wszystko już było. Już w to graliśmy, chociażby w Orim.

Rin The Last Child recenzja, screen z intro gry, widzimy główną bohaterkęo fioletowej skórze i białych wlosach z rogami

Naucz mnie grać, a pomogę ci odzyskać rodzinę

Cofnijmy się jednak do początku gry i samouczka, który zdecydowanie powinien trwać dłużej i więcej uczyć o grze. Tymczasem przedstawia nam jedynie kilka podstawowych kwestii, po czym niespodziewanie dostajemy powiadomienie o zdobyciu osiągnięcia za skończenie tutorialu. Kłopot tylko w tym, że od tego momentu nie wiadomo, co zrobić z nowymi rzeczami napotykanymi w grze. Dla przykładu, bardzo chciałam korzystać ze znajdowanych w świecie gry run. Problem jest taki, że nie wiedziałam, jak je przypisać w ekwipunku do zaklęcia, bo sterowanie w tym ekwipunku nie chciało działać. Wiem tylko tyle, że miały one dzielić się na Runy Mniejsze, zwiększające obrażenia zadawane przez czary, oraz Runy Wielkie, zmieniające efekt zaklęcia. 

Bardzo chciałam wykorzystać pełny potencjał tej gry i opcji zaprojektowanych przez deweloperów. Pamiętałam, że przecież mam do odkrycia 18 zaklęć, zarówno ofensywnych i defensywnych, jak i zwyczajnie użytecznych w świecie gry. Twórcy chwalili się, że dzięki kombinowaniu z dopasowywaniem różnych run można stworzyć aż 7776 wariantów growej magii. Mnie niestety nie było dane tego sprawdzić z racji niemożności zarządzania nimi na myszce i klawiaturze. 

Może gdyby ten element działał poprawnie, a samouczek faktycznie tłumaczył wszystkie możliwości gry, to udałoby mi się przejść dalej i bez problemu ją ukończyć. Może… W sumie samouczek w Smerfy. Misja Złoliść dużo mi nie pomógł, gdy zacięłam się na jednym etapie i nie byłam w stanie go przejść przez kolejne 2 tygodnie. 

Rin The Last Child recenzja 1, bieg nad lawą z pułapkami

Gdzie zmierzasz, drogie dziewczę? RIN. The Last Child ostateczne wrażenia z gry

Bardzo chciałam, żeby gra Space Fox Games spodobała mi się bardziej. Liczyłam na to, że ta recenzja będzie łatwa do napisania, a RIN: The Last Child spodoba mi się tak, że chętnie nieraz wrócę do rozgrywki. Niestety brak balansu poziomów trudności skutecznie mnie zmęczył. Poczucie ciągłego zagubienia w świecie gry również nie pomogło w odbiorze produkcji jako komfortowej i relaksującej. Jednakże może to był mój błąd, że po metroidvanii spodziewałam się tego, że będę mogła się przy niej odprężyć.

Rajem dla moich uszu była muzyka, która z łagodnej i spokojnej potrafiła szybko zmienić temat i klimat, by dostosować się do ogrywanej sekwencji. W walkach towarzyszyła nam w bardziej dynamicznym wydaniu niż przy swobodnej eksploracji. Tylko że niestety grafika i muzyka nie uratują zbyt trudnej gry z powtarzalnymi przeciwnikami o dwóch atakach na krzyż.

Niemniej jako że od kilku lat mocno czekałam na premierę tej gry, z pewnością będę śledzić kolejne aktualizacje i poprawki. Chcę ją skończyć, ale już wiem, że zajmie mi to dużo czasu, więc go sobie daję. W końcu na pewno zrobię kolejne podejścia i wtedy zweryfikuję, jak rozgrywka rozwija się w późniejszej części. Po gameplayach w sieci widziałam już jednak, że niewiele się zmienia poza biomami i skórkami przeciwników. Może aktualizacje to poprawią.

Recenzja RIN: The Last Child powstała dzięki uprzejmości Space Fox Games, które udostępniło nam klucz. Dziękujemy.

Scroll to Top