Dwa miecze, oba na ludzi i potwory. BloodRayne: Terminal Cut – recenzja gry

Bohaterka BloodRayne Terminal Cut

Seksowna półwampirzyca morduje nazistów, którzy zmieniają się w zombie.

Macie czasami tak, że od razu widzicie, jeśli coś będzie trochę głupie, trochę kiczowate i da Wam przy tym masę zabawy? Tak właśnie miałam z BloodRayne: Terminal Cut od Terminal Reality, gdy powstawała ta recenzja. Niezobowiązująca, krwawa rozróba z ładną panią na pierwszym planie.

Kto nie doznał goryczy ni razu…

Dodatkowy człon tytułu, czyli Terminal cut, odnosi się do tego, że wersja została poprawiona i zoptymalizowana pod kątem działania na nowych komputerach. Nie spodziewałam się fajerwerków, raczej gry z 2003 roku, która nie wymaga od użytkownika fikołków, żeby działać poprawnie na Windowsie 10. Cóż, to był mój podstawowy wymóg względem tytułu, który nie został spełniony. BloodRayne: Terminal Cut chodziło u mnie fatalnie. Dopiero po wyłączeniu dodatkowych efektów graficznych jako tako zaczęło to działać (rozumiem, że dynamiczne cienie czy odbicia w wodzie mogą powodować krztuszenie się mojego peceta, ale nie na produkcji z pierwszej połowy poprzedniej dekady). Może to kogoś zdziwi, ale woda z 2003 roku zawsze będzie brzydka, więc wyłączenie refleksów nie odbierze nikomu przyjemności z grania. Mimo minimalnych ustawień gra potrafi się przycinać, a klatki spadają do dziesięciu na sekundę.

Dzień dobry, nazywam się Rayne

Główną bohaterką gry jest jedyna istniejąca na świecie pół wampirzyca, pół człowiek – Rayne. Piękna, ognistowłosa, skąpo ubrana i uzbrojona w dwa miecze. Uważam, że każda postać posiadająca dwa miecze jest dwa razy fajniejsza i warto o tym wspomnieć. Nasza dhampirzyca przemierza świat wzdłuż i wszerz, by mordować na zmianę potwory i nazistów. Czy to brzmi głupio? Jak najbardziej, ale kogo obchodzą pobudki Rayne? Istotne jest wspólne zwiedzanie lokacji, te wszystkie randki, podczas których mordowani żołnierze pewnego austriackiego malarza tracą skalpy i kończyny. Rayne to postać, która wysysa krew ze swojej ofiary, aby się uleczyć, i komentuje to w dość erotyczny sposób. Jak byłam młodsza to chciałam być jak Rayne. Może dalej chcę.

Ostatnie słowa oficera brzmiały: Jakaś roznegliżowana laska biega nam po bazie.

A teraz ciekawostka. Udało mi się dokopać do starego wydania pewnego popularnego polskiego czasopisma o grach. Do wspomnianego numeru była dołączona gra na płycie z obrazkiem przepięknej Rayne, bez bluzki i z wąskim napisem cenzurującym, co trzeba. Atuty dhampirzycy można doceniać na wiele sposobów. Kiedyś to były reklamy gier, nie to co teraz.

Rayne na okładce płyty.
Czasy się zmieniają, ale na szczęście Rayne i to czasopismo dalej są w dobrej formie.

Przecież tu była ściana

Gra zawiera komiczny element destrukcji otoczenia. Łatwo się domyślić, że nie możemy zniszczyć wszystkich budynków na mapie, a jedynie ich część. Jeżeli na ścianie dojrzymy pęknięcie albo drzwi nie otwierają się tradycyjną metodą, należy skoczyć, zrobić beczkę w powietrzu i odkryć kolejne pomieszczenie w lokacji. Wygląda to trochę śmiesznie, myślę, że sama Rayne (tak jak ja) zawsze w obliczu takiej przeszkody wzdycha z niechęcią. Wspominam o tym, bo nieraz najzwyczajniej się w takim punkcie blokowałam.

Robienie beczek jest dla mnie traumatyczne.

Oba są na potwory

Arsenał i możliwości mordu są tutaj w bardzo miłej graczowi ilości. Jak już wspominałam – dwa miecze. Główna bohaterka po dobyciu oręża robi fikołki, salta, obroty, kopnięcia – wszystko wygląda niepraktycznie i fajnie, jak w kreskówce o superbohaterach. Odcięte kończyny latają na prawo i lewo, posoka leje się strumieniami, wygląda to naprawdę przyjemnie dla oka.

Rayne i martwi naziści.
Rayne się nawet nie spociła. A naziści spocili się krwią.

Miecze to za mało? Nasza bohaterka podniesie z ziemi każdą porzuconą broń – karabinek, pistolet, dynamit, wyrzutnię rakiet… Nie każdy przeciwnik tak samo reaguje na określony typ oręża, zwłaszcza że broń palna zdaje się raczej urozmaiceniem niż głównym członem rozgrywki. Niemniej jest to rozbudowane i bardzo satysfakcjonujące urozmaicenie pomagające w obezwładnianiu wszelkiej maści oponentów.

Arsenał Rayne.
Rayne podniesie z ziemi wszystko, co może zabić.

Do tego jest tryb Blood Rage. Po jego włączeniu ekran robi się krwiście czerwony, a ciosy bohaterki zadają o wiele więcej obrażeń; czas zwalnia, wróg nawet nie zdąży zapłakać, już widzimy, jak odpada mu ręka. Jest to niezwykle istotna mechanika przy pokonywaniu bossów i dodaje nutkę pikanterii przy zwykłych starciach. Oczywiście tryb ma swój pasek, który trzeba załadować podstawowymi atakami, ale dzieje się to w miarę szybko.

Blood Rage na przeciwniku.
Tryb Blood Rage to nasza najpotężniejsza broń.

Można powiedzieć, że rozgrywka sprowadza się wyłącznie do walki. W międzyczasie pojawiają się jakieś bardzo proste zadania poboczne, w których musimy coś znaleźć (zazwyczaj jest to akumulator). Jest to trochę niepotrzebne, ale pojawia się na tyle rzadko, że graczowi nie pozostaje nic innego, jak zacisnąć zęby, znaleźć przeklęty akumulator i kontynuować sianie zniszczenia.

Naziści i demony

W BloodRayne: Terminal Cut różnorodnych wrogów jest co nie miara i ta recenzja by ich wszystkich pewnie nie pomieściła. O nazistach wspominałam, ale czy mówiłam, że pod wpływem nieludzkich eksperymentów zmieniają się w istoty nadnaturalne przypominające zombie? Jeżeli to dalej za mało to przygotujcie się, ponieważ w kolejnej fazie pojedynku przeciwnik może zacząć lewitować. Następnie jego mózg z kręgosłupem (a przynajmniej tak to wygląda) latają za graczem i uprzykrzają mu życie. To mój ulubiony rodzaj oponenta, ale znajdziemy też wiele demonów, potworów, nazistowskich żołnierzy czy oficerów SS. Bossowie mają swoje specjalne umiejętności czy wyposażenie, na przykład pewien ksiądz atakuje nas z jeżdżącego po kościele karabinu maszynowego ukrytego wcześniej za amboną. Gra wydaje się dość prosta, ale co któryś etap dodaje od siebie coś nowego, potrafi nas zaskoczyć i przerazić.

Rayne walczy z latającym układem nerwowym.
Pierwszy raz walczę z latającym układem nerwowym.
Naziści-zombie w BloodRayne Terminal Cut
Obrazek z serii: Dlaczego nie warto być niegrzecznym nazistą?

Dźwięki mordu

Już w menu głównym BloodRayne: Terminal Cut muzyka brzmi bardzo mrocznie i zachęcająco. W czasie głównej rozgrywki mamy do czynienia ze świetnie brzmiącym otoczeniem oraz klimatycznymi utworami, które sprawiają, że graczowi łatwo się wczuć w główną bohaterkę i świat gry.

Wrogowie reagują na to, co się dzieje. Jeżeli nas spotkają, to będą chcieli zaalarmować innych; jeżeli Rayne zacznie wysysać z kogoś krew, zacznie on panikować i błagać o pomoc. Do tego strzały z pistoletów i szczęknięcia metalowych ostrzy składają się na świetne i satysfakcjonujące uczucia podczas gry.

Rayne wysysa krew z żołnierza.
Mam wrażenie, że to kiedyś mi się to śniło.

Moim ulubionym atutem półwampirzycy jest jej głos. Laura Bailey, która podkłada głos Rayne, jest w tej roli fenomenalna. Zawsze, gdy słyszę bardzo seksowny, ale silny głos u kobiecej postaci, okazuje się, że to Laura. Połowa charakteru Rayne wynika z tego, jak brzmi. Jest świetnie odegrana, włożono w to dużo serca. Pani Bailey potrafi dać każdej kobiecej postaci życie w najlepszy możliwy sposób, a główna bohaterka, mimo że jest dość brutalna i chłodna, da się lubić.

…ten nie dozna słodyczy w niebie

Chociaż optymalizacja w odświeżonych wersjach klasyków powinna być najważniejsza, przymknę na to oko i uznam, że jestem wybrańcem, a klatki skaczą tylko u mnie. Bo gra się świetnie. Nawet jeśli to dość archaiczna produkcja i pierwsza godzina wywoływała we mnie silną niechęć i płacz. Próbowałam podłączyć DualShocka 4, ale odświeżona wersja gry za nic miała moje starania. Wyobrażam sobie, że grałoby się wprost fenomenalnie na padzie, ale w obliczu klawiatury i myszki też jest przyzwoicie. Cała rozgrywka jest przyzwoita. Momentami toporna, jak to bywa w przypadku starszych gier, ale wciągająca i satysfakcjonująca. Świetnie się bawiłam, gdy powstawała recenzja BloodRayne: Terminal Cut. Jeżeli Was to nie odstraszy na samym początku, to spędzicie kilka naprawdę przyjemnych godzin razem z Rayne i jej mieczami.

Do tego jeszcze jedna techniczna sprawa. Piersi kobiecych bohaterek czasami podskakują, a czasami nie. Nie chodzi o to, że czepiam się seksualizacji kobiet w tym przypadku, a o to, że piersi w tej grze nie są stałe w swoich uczuciach względem fizyki.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top