Co jest lepsze od zwykłych piratów? Piraci zombie! Shadow Gambit: The Cursed Crew – recenzja gry

okładka promocyjna gry Shadow Gambit: The Cursed Crew, przedstawia załogę, na pierwszym planie widać kobietę zombie w fioletowym płaszczu i pirackim kapeluszu, z dziurą na piersi i świecącym na fioletowo mieczem w prawej dłoni

Wzywa Was morze, ale nie możecie znaleźć gry wartej uwagi? Na ratunek przychodzi moja recenzja Shadow Gambit: The Cursed Crew.

Gry w klimatach pirackich od lat cieszą się sporą popularnością wśród graczek i graczy. Plądrowanie obozów z załogą i możliwość żeglugi po bezkresnych wodach to dla wielu definicja przygody na wiele godzin. W Shadow Gambit: The Cursed Crew, o którym jest ta recenzja, nie zaznamy co prawda zbyt wiele tego drugiego, wciąż jednak atmosfera niebezpiecznego, korsarskiego życia wprost wylewa się z ekranu.

Sama, choć lubię pirackie przygody, sporadycznie sięgam po tego typu produkcje. Ostatnią pozycją zahaczającą jakkolwiek o żeglugę było dla mnie Pillars of Eternity 2: Deadfire. Długo zastanawiałam się, czy dać szansę Shadow Gambit, ponieważ niespecjalnie mam cierpliwość do skradania w grach (Deus Ex przeorał mnie okrutnie). Ostatecznie jednak nie mogłam przejść obojętnie obok niesamowicie pozytywnych recenzji i powszechnego zachwytu. Pora więc rozwinąć żagle i sprawdzić, co ma do zaoferowania najnowszy tytuł Mimimi Games.

Nie ma spokoju dla nikczemnych

W Shadow Gambit: The Cursed Crew przygodę zaczynamy jako Afia Manicato, bystra i wyszczekana nawigatorka, która na piractwie zjadła zęby. Byłaby zupełnie jak pierwszy lepszy pirat z sąsiedztwa, gdyby nie drobny szczegół – jest zombie. W tym uniwersum istnieje bowiem prawdziwy statek widmo, Marley, z nieumarłą załogą, której mógłby pozazdrościć sam Davy Jones. Pierwszym zadaniem Afii (a dla nas samouczkiem) jest odbicie rzeczonego okrętu z rąk Inkwizycji. To organizacja religijna i chyba nie muszę mówić, co jest jej celem? Ano oczywiście, pozbycie się wszystkich wynaturzeń ze świata gry.

grafika przedstawia dwie rozmawiające ze sobą postaci: kościotrupa w bogatym ubiorze i dużej czapce i zombie w pirackim ubiorze i z mieczem wbitym w dziurę na piersi

Jednocześnie nasza Afia i Marley nie mogą po prostu odpłynąć w stronę zachodzącego słońca, by się od nich uwolnić. Inkwizycja jest bowiem w posiadaniu czarnych pereł, a tylko z ich pomocą Manicato będzie w stanie, cóż, ożywić resztę załogi. Czeka nas więc seria misji na różnych wyspach, by wykraść te potężne przedmioty ze szponów organizacji.

Ponieważ chciałabym uniknąć jakichkolwiek spoilerów, nie będę rozpisywać się więcej o samej fabule. To jedna z tych produkcji, które zdecydowanie najlepiej ogrywać na ślepo, bo pełna jest zwrotów akcji i napięcia, które trzyma nas długie godziny przy ekranie. Z pewnością nie będziecie zawiedzeni.

Załoga z piekła rodem

Sama Afia niewiele zdziała przeciw potędze Inkwizycji. Dlatego właśnie musimy szybko wspomóc się nieumarłymi kompanami. Na szczęście na pokładzie Marley uchowała się jedna czarna perła i niedługo po uwolnieniu okręt stawia nas przed wyborem, którego z dwóch towarzyszy ożywić najpierw. Mamy Suleidy, czyli pokładową medyczkę, i Toyę, który dotychczas gotował. Każde z nich ma oczywiście swój mały arsenał unikatowych umiejętności. Ja zdecydowałam się na Suleidy, która może w każdym miejscu stworzyć krzaki do ukrycia zarówno siebie, jak i ciał przeciwników. Ponadto dysponuje ona zarodnikami, które na krótki czas dezorientują strażników i pozwalają nam albo się przekraść, albo ich wyeliminować.

grafika przedstawia dwie rozmawiające ze sobą postaci: widmowe czaszki symbolizujące statek i zombie w pirackim ubiorze i z mieczem wbitym w dziurę na piersi

Łącznie w grze znajduje się jedenaście postaci, z których możemy składać drużynę na każdą misję. Jedną odblokowujemy jednak dość późno, więc na dobrą sprawę większość czasu spędzimy z pozostałą dziesiątką. To zróżnicowana ekipa, warto więc nią rotować z misji na misję, by ich rozwijać i móc dostosować się do każdej sytuacji.

Niektórzy z towarzyszy są bardziej ofensywni, inni defensywni i nastawieni na wspieranie kompanów. Mam jednak wrażenie, że między postaciami występuje spora rozbieżność w sile. Niektóre są wręcz w stanie samodzielnie przechodzić misje, podczas gdy inne muszą mocno polegać na umiejętnościach pozostałych towarzyszy. W rezultacie często moja ekipa wyglądała identycznie. Nie możemy więc mówić o idealnym balansie, bo nie wiem, czy chciałoby mi się przechodzić kolejne mapy bez Suleidy i jej krzaków na zawołanie.

Zastanów się dwa razy, nim coś zrobisz…

Dobra, recenzja sobie leci, a tu ani słowa o walce – a to zdecydowanie najjaśniejszy element Shadow Gambit: The Cursed Crew. Powiecie: „Nie ma co się dziwić, w końcu to strategia taktyczna”. Ale serio, to wręcz niewyobrażalne, jak dobrą robotę zrobiło Mimimi Games. Misje możemy wykonywać w (niemal) dowolnej kolejności, a wybór drużyny na każdą z nich należy całkowicie do nas. Nasza ekipa składa się zazwyczaj z trzech osób i, jak już wspomniałam, trzeba dobrać je tak, by się wzajemnie uzupełniały.

grafika przedstawia mapę świata gry, jest odkryta tylko jedna wyspa, reszta jest schowana za chmurami

Misje są różne – niektóre są powiązane bezpośrednio z fabułą, inne polegają raczej na pozyskaniu czy to czarnej perły, czy energii dla Marley. Trzy z nich są związane z tzw. reliktami Mordechaja (ang. Mordechai’s Relics). Bronią one skarbu tego niesławnego kapitana statku widmo. Te zadania są jednymi z najcięższych, ponieważ Inkwizycja również szuka rozwiązania tej zagadki i jej siły będą zażarcie nas ścigać, by uniemożliwić zdobycie nagrody.

Kluczem do sukcesu jest działanie w ukryciu i zabijanie wrogów jednego po drugim. Tak jak wspomniałam, tego typu produkcje nie są zazwyczaj moim pierwszym wyborem. Jednak muszę przyznać, że w Shadow Gambit: The Cursed Crew szybko da się złapać tego skradankowego bakcyla. Sporo możliwości pozbycia się strażników i wiele przydatnych zdolności naszej załogi sprawia, że aż chce się testować nowe rozwiązania.

grafika z gry Shadow Gambit: The Cursed Crew, przedstawia skradanie się na wyspie i fragment misji, widzimy zielony stożek widzenia strażnika

Na korzyść gameplayu działają też dwie inne mechaniki. Pierwsza to pole widzenia wrogów, które nie jest czarno-białe – jeśli jest ciemno lub między nami a strażnikiem są krzaki, to nas nie zauważy, gdy się przekradamy. Tak samo gdy przeciwnik jest nad nami, to jesteśmy kryci będąc tuż pod nim. Druga to natomiast nadużywanie metody prób i błędów lub, mówiąc bardziej dosadnie, tzw. save scumming.

… a najlepiej zapisz i wczytaj

To, co bez wątpienia zaskoczy wiele osób, to fakt, że ów save scumming jest tutaj kluczowym elementem rozgrywki. Naprzemienne używanie F5 i F8 stanie się po kilku godzinach naszą drugą naturą. Marley to wyjątkowy nadprzyrodzony statek i potrafi przechowywać wspomnienia naszych postaci (czyli postęp misji) i ochoczo zachęca nas do częstego korzystania z tej funkcji. Naprawdę, naprawdę ochoczo. Jeśli się rozpędzimy i o tym zapomnimy, na ekranie pojawi się ogromny dzwon w akompaniamencie jej grobowego głosu. Jeśli więc, podobnie jak ja, nie za bardzo lubicie ciągłą pętlę zapisz-wczytaj, to lepiej szybko się z tym pogódźcie.

grafika z gry Shadow Gambit: The Cursed Crew, przedstawia jedną z postaci podczas używania umiejętności, na środku ekranu widzimy różową smugę wycelowaną w strażnika

To gra taktyczna, a wykrycie oznacza dla naszej drużyny śmierć, dlatego też nieraz przyjdzie nam testować rozwiązania metodą prób i błędów. O ile w pierwszych misjach i na niższych poziomach trudności zazwyczaj da się łatwo zaplanować trasę, o tyle gdy wrogów jest więcej, łatwiej popełnić błąd. Trzeba cały czas obserwować strażników i ich pola widzenia. Dlatego właśnie ta mechanika Mimimi jest tak skuteczna i ratuje nas od nadmiernej frustracji. Studio zresztą zdaje się doskonale wiedzieć, jak spora część graczek i graczy traktuje save scumming. Już w jednym z pierwszych samouczkowych okienek czytamy, że ginięcie i odradzanie się to integralny element gry.

Ahoj, przygodo! Shadow Gambit: The Cursed Crew – finalne wrażenia z gry

Najnowszy twór Mimimi Games to kawał porządnej strategii. Rozgrywka absolutnie nie jest powtarzalna, długo się nie nudzi i daje mnóstwo satysfakcji. Jednocześnie nie jest to produkcja łatwa i nierzadko trzeba trochę pomyśleć, żeby ukończyć misję. Można więc zapomnieć o jakimkolwiek odmóżdżeniu, chyba że mówimy o późniejszych fazach gry, gdy znamy naszą ekipę na wylot i kolejne zagrania przychodzą nam naturalnie.

grafika przedstawia dwie rozmawiające ze sobą postaci: czaszkę ze świecącymi na zielono oczodołami i zombie w pirackim ubiorze i z mieczem wbitym w dziurę na piersi

Cała ta piracka estetyka wypada fenomenalnie. Próżno tu szukać realistycznej grafiki – całość jest utrzymana w komiksowej otoczce, jednak nie przeszkadza to w podziwianiu tych drewnianych melin na wodzie, naszej pięknej Marley czy poszczególnych wysp. Nie odstaje też muzyka, która brzmi dokładnie tak, jak można się spodziewać po korsarskich wojażach.

Shadow Gambit: The Cursed Crew zapewni Wam kilkadziesiąt godzin świetnej zabawy w towarzystwie barwnej załogi i ciekawej intrygi. Czy trzeba dodawać coś więcej? A jeśli Wy lubicie pirackie klimaty, to koniecznie sprawdźcie nasze rady, jak dobrze zacząć grę w Sea of Thieves.

Recenzja Shadow Gambit: The Cursed Crew powstała dzięki uprzejmości serwisu GOG.com.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights