Nie przyszłam tu walczyć. Dragon Age: Origins – recenzja gry

Recenzja Dragon Age: Origins – plakat gry, smok jakby wylany z czerwonej farby, w jego wnętrzu bohater – protagonista w zbroi

Dziś przeczytacie parę słów o czymś naprawdę wiekowym – jak wygląda Dragon Age: Origins po raz pierwszy ogrywane po 2020 roku?

Przede wszystkim powinniście wiedzieć, że miłość do tej gry w naszej redakcji jest bardzo silna. Czujnym okiem śledzimy doniesienia na temat części czwartej, czyli Dragon Age: Dreadwolf. Oprócz tego od początku mojej przygody z Dragon Age: Origins mam oczywiście mnóstwo głosów wsparcia, porad, a także… podśmiechiwanek z moich narzekań, bo jak inaczej! Ostatecznie w świecie gry spędziłam kilkadziesiąt godzin i jestem na ostatniej prostej… ale najprawdopodobniej jej nie dokończę. A przynajmniej nie w tym podejściu. Czytajcie dalej, jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego tego nie zrobię, mimo że Dragon Age: Origins naprawdę bardzo mi się spodobało.

Recenzja Dragon Age: Origins – postacie stoją przed NPC-em, krasnolud Oghren rozprawia o trzepaniu kapucyna

Wiek smoka? A co to jest w ogóle?

Dragon Age: Origins to klasyk wśród komputerowych gier fabularnych, perła w gronie wczesnych produkcji kultowego już studia BioWare. Firmę możecie kojarzyć choćby z wcześniejszego Baldur’s Gate czy serii Mass Effect, o której pisałyśmy na stronie – nie tak dawno zrecenzowałyśmy trzecią część remastera.

Akcja gry dzieje się w Thedas, co brzmi tajemniczo i mrocznie. Niespodzianka, nazwę tę stworzono, skróciwszy frazę „The Dragon Age Setting”. Była ona na pewnym etapie już tak zakorzeniona w umysłach deweloperów, że nic innego nie wydawało się im właściwsze. W ten sposób zapadła decyzja, aby tymczasowe określenie zostało użyte jako nazwa kontynentu.

Dragon Age: Origins rozgrywa się w królestwie Ferelden i już od początku mamy wrażenie, że coś tam jest nie tak. Zmaga się ono z plagą tajemniczych potworów. Poradzić sobie z nimi może tylko Szara Straż, a tak się składa, że nasza postać grywalna (bohater lub bohaterka) do niej należy. No właśnie, kim gramy? Tworzymy protagoniskę lub protagonistę od podstaw: wybieramy płeć, rasę, klasę, a także tzw. backstory, czyli fabularną przeszłość – początki naszej postaci.

Ja zostałam miejską elfką wojowniczką (czego po kilkudziesięciu godzinach mocno żałuję. Magini, to byłby sztos!), która mieszka w elfim obozowisku w mieście Denerim. Od razu widać, że to swego rodzaju getto – elfy były niegdyś niewolnikami ludzi i, jak można wyczuć, tych czasów jeszcze nie zapomniano. Ciekawe jest to, że w zależności od tego jaką rasę wybierzemy, NPC zwracają się do nas w różny sposób. Mną, elfką, czasem wyraźnie pogardzali. To dość powszechne przełożenie problemów rasowych na świat fantasy.

Recenzja Dragon Age: Origins – screen z gry, postać mówi o egzotyczności elfki (protagonistki)

Po zrozumiałym wprowadzeniu narracyjnym bardzo się zdziwiłam sterowaniem. Wiem, że gra jest dość leciwa, ale żeby aż tak?! Długo zajęło mi przyzwyczajenie się, że trzeba tak dużo klikać, żeby się w ogóle gdzieś dostać, ale ostatecznie jakoś poszło. I wciągnęłam się w historię, to jest bowiem najmocniejsza strona tej gry. Ostatecznie nie ukończyłam głównej fabuły przez potyczki, które mnie przerosły, ale spędziłam w świecie Dragon Age: Origins ponad 50 godzin, w związku z czym czuję się upoważniona do spisania w formie recenzji kilku moich myśli.

Historia, jakiej nie przeżył nikt

Podobno w produkcji pada około 900 tysięcy słów. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiłabym się, gdyby było ich więcej. Dialogi są bardzo mocno rozbudowane, nie mamy dwóch czy trzech opcji wyboru – czasem jest ich nawet pięć! Co ciekawe, podczas konwersacji z NPC-ami w ogóle nie słyszymy głosu naszej głównej postaci. Może jest to zabieg związany z immersją, może cięcie kosztów… W każdym razie na moje wczucie się w historię zadziałało to bardzo dobrze. Protagonistka dzięki temu miała mój głos.

Historia jest dość schematyczna. Bohaterka (pierwotnie nic nieznacząca postać) zostaje Szarą Strażniczką i w krótkim czasie traci swojego mistrza. Spada na nią duża odpowiedzialność – tylko drużyna protagonistki może ocalić świat. Ten trop jest bardzo popularny w grach przygodowych, jednak tu ograno go dość sprawnie. Nie jesteśmy przy tym całkiem sami, bo został nam niezastąpiony Alistair – skrajnie praworządna postać (z którą nie udało mi się nawiązać romansu!).

Recenzja Dragon Age Origins – Alistair, który mówi, że nie jest jeszce gotowy

W międzyczasie zbieramy drużynę (bo przecież to trzeba zrobić przed wyruszeniem w drogę, prawda?). Każda osoba, która do nas dołącza, jest wyjątkowa. Bardzo ich wszystkich polubiłam – Morrigan z jej przewracaniem oczami na dobre uczynki, spokojną Wynne, wiecznie praworządnego Alistaira, a nawet grubiańskiego Oghrena. Jego niespodziewana relacja koleżeńska z maginią Wynne była promyczkiem moich podróży. Nie sposób nie wspomnieć o chowańcu, czyli o psie Mabari, który również może wzbogacić drużynę swoim wyszkoleniem bojowym. A poza tym jest słodki i uroczy. Tak bardzo, że aż pobrałam sobie moda, żeby zawsze mieć go przy sobie jako piątego członka drużyny.

Dragon Age: Origins – tarzający się pies i protagonistka odwrócona tyłem

Wszystkie konwersacje dawały mi dużo radości. Co tu dużo mówić, to jest po prostu bardzo przekonująco napisane. Relacje z postaciami i ich dialogi (nawet bez mojej ingerencji, czasem towarzysze po prostu rozmawiają między sobą!) były moją ulubioną rzeczą podczas rozgrywki.

Na wspomnienie zasługuje tu także zawiła intryga polityczna. Tak skomplikowana, że nawet do końca nie zgłębiłam jej niuansów. Ułamków historii rozrzuconych po świecie było mnóstwo, gdyby człowiek chciał to wszystko przeczytać (a na pewno są tacy), spędziłby nad tym drugie pięćdziesiąt godzin.

Recenzja Dragon Age: Origins – postacie stroją w jakimś pomieszczeniu, Wynne i Alistair rozmawiają o cerowaniu

Mechanika deczko zaśniedziała

I przeszkadzało mi to w grze dość mocno. Wspomniałam już o trudnościach ze sterowaniem, które ostatecznie opanowałam (grałam na PC za pomocą myszki i klawiatury). Nie były to moje jedyne zmagania z wiekiem gry – na walkach poległam już zupełnie.

Z jednej strony są rozgrywane niby w czasie rzeczywistym, z drugiej jednak – trzeba było nauczyć się, jak mądrze korzystać z aktywnej pauzy. Wiem, można też programować sobie wcześniej zachowania postaci, ale co jeśli ja NIE CHCĘ tego robić? Przyszłam tu po fabułę i dialogi, pozwijcie mnie o to. Od początku załączyłam najłatwiejszy dostępny poziom rozgrywki, a gdy przyszło do walki ze smokami i tak musiałam ładować sejwy i bardzo upociłam się przy tych wielokrotnie powtarzanych sekwencjach.

Recenzja Dragon Age: Origins – postacie stoją w jakimś pomieszczeniu, Oghren chwali znawstwo Wynne w kontekście rozpoznawania nut w piwie

I tak, ja wszystko rozumiem – to stara produkcja, kiedyś to były czasy, gdy gry wypuszczano takie trudne i wspaniałe, teraz już nie ma czasów. Jednakże po coś ten łatwy poziom rozgrywki jest, prawda? Ma dostarczyć wrażeń pewnemu typowi graczki/gracza, też zasługującym na ukończenie Dragon Age: Origins. Wybierają go osoby, które chcą bez bólu, na czterech tankach i magu (bo mają świetne konwersacje) przejść całą fabułę i poznać historię.

Czy ostateczne wrażenia z Dragon Age Origins osładzają wiek produkcji?

Moim zdaniem tak. Poznałam naprawdę doniosłą historię, zdobyłam kilkoro przyjaciół, udało mi się też trafić na parę śmiesznych zadań pobocznych. Gdy sobie pomyślę, że premiera gry miała miejsce w roku 2009 i uświadomię, że to jest generacja PlayStation 3, podoba mi się nawet grafika. Jest mocno zaśniedziała, ale to jej tylko dodaje polotu. Przypomina mi nieco Morrowinda, a właśnie tak wyobrażam sobie dark fantasy.

Recenzja Dragon Age: Origins – dialog z Alistairem o seksie, który on myli z porządną parą butów

Ostatecznie, jeśli ktoś jeszcze się uchował i nie wie, co to Dragon Age: Origins – polecam spróbować swoich sił, bo historia jest naprawdę epicka i chce się do niej wracać. Jeśli grałyście/graliście w inne starsze RPG-i typu KotOR lub Mass Effect, pewnie będzie Wam łatwiej. Jeśli nie (tak jak ja) ­– wciąż możecie spróbować, najwyżej dooglądacie resztę na Youtube!

Tak więc moja recenzja jest jednocześnie pożegnaniem z Dragon Age: Origins. A już na pewno z obecnym buildem. Być może za kilka lat, gdy będę mieć czas (hehe, na pewno), zacznę grę od nowa i zostanę maginią. Nie pominę wtedy Leliany, która dołączy do mojego składu, i może uda mi się zebrać taką drużynę, która zagwarantuje mi zwycięstwo?

Scroll to Top