Są takie historie, które trzeba poznać. Są takie tytuły, które trzeba przejść. Oto recenzja gry Mass Effect 3: Legendary Edition w pigułce.
Recenzja Mass Effect 3: Legendary Edition, podobnie jak w przypadku poprzedniej części, sprawiła mi niemałe wyzwanie. Trylogię opisującą przygody Sheparda ogrywam regularnie, średnio co roku. Zapewne zrobiłabym to również w 2022 roku, nawet bez dostania w swoje ręce odświeżonej wersji. Jak zatem przedstawić na nowo tytuł, który większość growego świata dobrze zna? Jak ciekawie przedstawić grę, która została już opisana przez tysiące osób i zebrała morze pochwał? Do tej pory pamiętam, jak z wypiekami na twarzy czytałam recenzję pierwszej wersji Mass Effecta 3 w CD-Action i szczerzyłam się od ucha do ucha na widok wielkiego 10 w miejscu oceny. Niedługo potem miałam pierwszy raz przekonać się, jak zasłużona jest to nota.
Czas się skończył
Fabularnie Mass Effect 3: Legendary Edition nie różni się od swojego pierwowzoru – taki zresztą od początku był plan twórców. Nie chcieli oni nigdy zmieniać duszy gry, jedynie dodatkowo uprzyjemnić rozgrywkę. Mimo to, pozwolę sobie krótko przypomnieć ogólny zarys historii.
W trzeciej części jesteśmy świadkami inwazji Żniwiarzy na galaktykę. To, przed czym komandor ostrzegał (lub ostrzegała, zależnie od naszego wyboru) wszystkich dookoła od dobrych kilku lat, stało się faktem. Pradawna rasa maszyn przybyła, by zniszczyć wszystkie organiczne formy życia i zniknąć na kolejne 50 tysięcy lat. Oczywiście, naszym zadaniem jest im to uniemożliwić i znaleźć sposób na przerwanie tego przerażającego cyklu.
Nasze zadanie nie będzie jednak proste. Nawet mimo tak ogromnego zagrożenia, w galaktyce panują międzyrasowe spięcia i uprzedzenia, z którymi Shepard musi sobie poradzić. Nienawiść krogan wobec salarian za genofagium, ciągnący się ponad 300 lat konflikt gethów i quarian – wszystkie te niesnaski nie znikają magicznie z powodu pojawienia się Żniwiarzy (choć pewnie powinny) i to na naszych barkach spoczywa rozwiązanie tych problemów i zjednoczenie wszystkich ras.
To właśnie ta skala zagrożenia, waga naszych decyzji są jednymi z największych atutów produkcji. Recenzja gry Mass Effect 3: Legendary Edition ponownie pozwoliła mi odczuć na własnej skórze, jak duże jest to brzemię. Tym razem nasze poczynania nie mają wpływu na samych ludzi czy nawet na kilka innych ras – walczymy o życie wszystkich istot organicznych. Nawet Shepard, mimo ogromnego doświadczenia i przeżycia wielu niemożliwych wydarzeń, nie wie do końca, jak doprowadzić do pomyślnego zakończenia. Czy w ogóle istnieje pomyślne zakończenie?
Mass Effect 3: Legendary Edition pozwala nam ocalić Ziemię w jeszcze lepszym stylu
Wiele osób uważa, że przygoda z Mass Effect 3 nie jest kompletna bez zagrania w jedno z kilku dostępnych DLC – zgadniecie, o które chodzi? Mowa tu oczywiście o Cytadeli, czyli dodatku mocno skupionym na fabule, a konkretnie spędzeniu czasu z ukochanymi towarzyszami i członkami załogi. Przed imprezą jednak przyjdzie nam rozwikłać skrupulatnie przemyślaną intrygę i skopać tyłki paru złym gościom. To rozszerzenie jest cudownym uzupełnieniem trwającej trzy części przygody. Niestety, jako efekt uboczny zwiększa ono pustkę w sercu po zakończeniu tej epickiej podróży.
Walka sprawia tyle samo radochy, co wcześniej. Pod względem akcji Mass Effect 3 bije na głowę dwie poprzednie części, przez zaoferowanie nam znacznie większej mobilności i płynności ruchów. Shepard może przeskakiwać przez przeszkody, szybko unikać wrogich uderzeń, a ataki wręcz sprawiają niesamowitą satysfakcję i są dostosowane do tego, jaką klasą gramy. Strzelanie z broni też nie jest złe, choć nie będę Was oszukiwać – większość rozgrywki i tak spędziłam na szarżowaniu na wszystko, co brzydkie i wrogie.
Jeżeli zaś chodzi o grafikę… BioWare dopieściło grę, która już wcześniej wyglądała fenomenalnie. Gry światłem (podobnie jak w poprzednich remasterach) zostały podrasowane, a niektóre lokacje wyglądają tak dobrze, że ciężko powstrzymać się przed przystanięciem i zrobieniem dobrego zdjęcia. Zdecydowanie umilało to wędrówkę między znanymi lokacjami i w pewnym sensie pozwalało poznać je po raz kolejny.
Oczywiście, w oddaniu tego piękna ponownie przyszedł mi z pomocą znany (i, mimo początkowych uprzedzeń, lubiany) tryb fotograficzny. W recenzji znajdziecie kilka z uwiecznionych przeze mnie perełek.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy
Niestety, z racji tego, że BioWare nie maczało paluszków w fabule gry, nie dostaliśmy odświeżonego, lepszego zakończenia. Tutaj pozwolę sobie nieco ponarzekać na ten aspekt produkcji, więc jeżeli chcecie uniknąć spoilerów – omińcie ten fragment recenzji.
Zatem, do sedna. Jak dobrze wiemy, seria pozwala nam na podjęcie wielu, WIELU wyborów najcięższego kalibru. Niektóre z nich potrafiły nawiedzać nas później w snach, inne zostawiały graczki i graczy ze sporym kacem moralnym. Mass Effect 3 również stawia przed nami sporo dylematów, ba, ośmielę się nawet stwierdzić, że to właśnie ostatnia część trylogii zmusza nas do najbardziej kluczowych decyzji. Z jednego, prostego powodu – tutaj nasze wybory dotyczą całych ras, nie tylko ludzi. Decydujemy chociażby o losie krogan, quarian czy gethów.
Dlaczego więc moja recenzja Mass Effect 3: Legendary Edition w ogóle zaczepiła o ten temat? Bo po 10 latach nadal nie mieści mi się w głowie, że tak olbrzymi potencjał i tyle kluczowych decyzji BioWare postanowiło spłycić do czterech, nic niewymagających od nas, poza odpowiednią siłą bojową, wyborów. Kontrola, Synteza, Zniszczenie, palnięcie wkurzającego Katalizatora w łeb – masz, wybieraj. Realne obserwowanie naszego wpływu na wygląd galaktyki po wszystkim? Coś Ty, nie ma sensu. Podsumowanie romansu i satysfakcjonujące rozwiązanie wątków? A na co to komu?
Szkoda, bo jeżeli jeszcze jedną rzecz poza grafiką twórcy mogli poprawić, to było to właśnie niesatysfakcjonujące zakończenie. Byłby to sygnał, że BioWare jeszcze choć trochę zależy na swoich fankach i fanach, że dbają o swoje największe historie. Niestety, to chyba naiwne myślenie z mojej strony.
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy – finalne wrażenia z gry Mass Effect 3: Legendary Edition
Mimo moich gorzkich żali wyżej, nie pozostaje mi nic innego, jak kolejny raz polecić Legendary Edition. Mass Effect 3, choć nieidealne, nadal pozostaje klasą światową w opowiadaniu historii i wywoływaniu w odbiorcy prawdziwych emocji. To jedna z tych gier, która wciągnie Was w wir akcji, zmusi do niemożliwych wyborów, a po wszystkim nie da o sobie zapomnieć i zostawi z poczuciem pustki. Niezależnie od zakończenia to wciąż solidna produkcja, a pod względem mechanik najlepsza z serii.
Dla nowych osób to najlepsza możliwość poznania historii o tym, jak jeden człowiek ocalił galaktykę przed zagładą. Wyjadacze natomiast mogą dzięki temu na nowo zakochać się w tym uniwersum, postaciach i niepowtarzalnym klimacie. Jeżeli ktoś, tak jak ja, w nieskończoność odwlekał kupno dodatków, również nie będzie mieć lepszej okazji i na dobrą sprawę będzie przechodził zupełnie nowy tytuł. Podsumowując, ktokolwiek dotrwał do końca tej recenzji, niech szybko chwyta myszkę (lub pada), i pędzi na ratunek galaktyce! Żniwiarze bowiem mogą znajdować się już na progu…