Panie i panowie, ten moment nadszedł. Niniejsza recenzja Elden Ring to zwieńczenie blisko trzech lat oczekiwań. Czy było warto – o tym dowiecie się w poniższym tekście. Zapewniam, że nie ma w nim spoilerów!
Elden Ring to niewątpliwie jeden z głośniejszych tytułów tego roku. Miała to być gra pozwalająca nowym osobom zapoznać się z dorobkiem FromSoftware w łagodniejszych (czytaj: mniej śmierciogennych) warunkach. Nie brakowało też głosów twierdzących, iż będzie to gra, która nigdy nie wyjdzie. Od momentu ukazania się pierwszego trailera FromSoftware nabrało bowiem wody w usta. Nie tylko nie ujawniało żadnych oficjalnych informacji, ale też nie odnosiło się do kolejnych, coraz to bardziej osobliwych wycieków. Milczenie zostało przerwane dopiero w czerwcu zeszłego roku i wywołało euforię wśród weteranów gier japońskiego dewelopera. Rozpoczęło to oficjalną (choć wciąż dość stonowaną, w porównaniu chociażby do Cyberpunka 2077) kampanię reklamową. Jej przekaz był jasny – to gra, jakiej ludzie nie widzieli nigdy wcześniej. Niniejsza recenzja Elden Ring udowodni Wam, że twórcy osiągnęli swój cel.
Powstań, Wybrańcu… a nie, to nie ta gra
Jedną z najważniejszych informacji związanych z Elden Ring był fakt, iż za stworzenie podwalin świata odpowiadał George R.R. Martin. On sam twierdził, że jego rola ograniczała się do całkowitych podstaw. Trzeba jednak przyznać, iż wpływ ten jest widoczny na pierwszy rzut oka. Elden Ring zdecydowanie różni się klimatem od Dark Souls, Bloodborne czy Sekiro. Nie zrozumcie mnie źle, to dalej jest dzieło FromSoftware. Ma ten charakterystyczny sznyt, NPC gadających od rzeczy i szkielety machające nam na powitanie tuż po powstaniu z grobu. Sam klimat jednak nijak nie przywodzi na myśl szarych okolic Miasta Nieumarłych z Dark Souls. Nie wspominając o bloodborne’owym Yharnam. Chyba pierwszy raz studio zdecydowało się na tak intensywną paletę kolorów i tak urzekającą grę świateł.
Jednocześnie jednak wciąż na pierwszy rzut oka da się rozpoznać, że jest to gra od FromSoftware. To zasługa nie tylko charakterystycznej oprawy (o grafice i przede wszystkim optymalizacji będzie mowa także w dalszej części tekstu). Są tu też pewne stałe elementy przewijające się w większości tytułów, na czele z trylogią Dark Souls.
W tym momencie fani serii zapewne poczują się jak w domu. Customizacja postaci przebiega podobnie jak w poprzednich tytułach. Gracz ma do wyboru klasę, dar i aparycję, którą może zmodyfikować w ustawieniach zaawansowanych. Choć opisy poszczególnych sylwetek sugerują, kim mogła być nasza postać w dalekiej przeszłości, z perspektywy rozgrywki nie ma to żadnego znaczenia. Wciąż należy do grona Zmatowieńców, wygnańców pozbawionych łaski Złotego Drzewa, swoistej osi tej krainy. Pozostawali oni w niełasce aż do momentu rozbicia Eldeńskiego Kręgu stanowiącego źródło siły Złotego Drzewa. Zadanie postawione przed nimi jest pozornie oczywiste: mają zebrać odłamki Kręgu i scalić go po raz kolejny.
Stare, dobre Soulsy
Jeśli myślicie, że powyższy opis fabuły jest niezwykle lakoniczny, a Wy dalej nie macie pojęcia, kim jesteście i czemu w ogóle ktoś każe Wam coś robić – to niewątpliwie macie rację. Elden Ring w pewnym zakresie powraca do stylu narracji znanego nam z trylogii Dark Souls, choć robi to w sposób zdecydowanie bardziej umiarkowany. NPC są znacznie bardziej pomocni, chętniej też dzielą się z nami informacjami. Nie zmienia to tego, że mnogość informacji i rozmiar otaczającego nas świata mogą przyprawić o zawrót głowy, zwłaszcza jeśli nie nawykła ona do specyficznego stylu narracji Miyazakiego. Tak jak i wcześniej jednak wyrycie fabuły na pamięć nie jest niezbędne do ukończenia rozgrywki. Starodawna zasada „rżnąć i iść do przodu”, znana nam z Dark Souls, sprawdzi się także przy Elden Ring. Ba, może się zdarzyć, że nawet mimo najszczerszych chęci w pewnym momencie stracicie orientację w głównym wątku. Zgubicie się gdzieś na polanie, czy też przypadkowo pominiecie którąś z pobocznych postaci. Już teraz warto podkreślić, że zajrzenie w każdy kąt zabierze Wam niebotyczną ilość czasu. Wyczyszczenie pierwszego obszaru zajęło mi blisko dwadzieścia godzin.
A skoro już o obszarach mowa…
Mapa to Wasz najlepszy przyjaciel
Jedną z częściej komentowanych nowości Elden Ring było wprowadzenie mapy. Muszę przyznać, że sama byłam na początku nieco sceptyczna wobec tego konceptu. Jednym z uroków Dark Souls było bowiem gubienie się w jego zakamarkach, odnajdywanie skrótów łączących poszczególne obszary i stopniowe uczenie się budowy każdej lokacji na pamięć. Dodanie mapy wydawało się kolejnym ukłonem w stronę osób niezaznajomionych ze specyfiką serii Souls. Po kilkudziesięciu godzinach gry muszę jednak przyznać, że było to bardzo przemyślane rozwiązanie i w praktyce trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie bez niego. Ziemie Pomiędzy są ogromne, a ich budowa może przywodzić na myśl Wiedźmina – początkowe lokacje zawierają w sobie elementy wymagające od nas wysokich zdolności, albo (częściej) powrotu do nich po wbiciu kilku dodatkowych poziomów. Specjalne znaczniki umożliwiają nam opisanie poszczególnych miejsc w odpowiedni dla nas sposób. Dzięki temu możemy oznaczyć chociażby tereny, na które musimy wrócić, wyjątkowo wymagających przeciwników czy lokalizacje do farmienia.
A to wcale nie koniec nowości
Soulsy zawsze miały w sobie coś ze szkoły przetrwania, jednak w Elden Ring pojawiło się parę nowych, zahaczających o survival elementów. Jest to chociażby dość uproszczona wersja craftingu, nieobecnego w poprzednich grach FromSoftware. Dzięki zbieraniu rozsianych po świecie materiałów jesteśmy w stanie wytworzyć szereg przedmiotów, jak chociażby różnego rodzaju strzały. Co ciekawe, w ten sam sposób pozyskujemy niektóre narzędzia potrzebne do gry sieciowej. Szczęśliwie, surowce, z których są wykonywane, możemy znaleźć niemalże pod każdym krzakiem.
Kolejnymi elementami środowiskowymi są zmiana pogody, a także cykl dnia i nocy. FromSoftware chwaliło się nim na długo przed premierą i trzeba przyznać, że studio wykonało tu kawał dobrej roboty. Zmiana pogody stanowi przyjemne urozmaicenie, choć trzeba przyznać, że następuje ona nieco zbyt szybko. Wciąż jednak jest to rzecz miła dla oka.
O wiele ciekawiej prezentuje się kwestia cyklu dnia i nocy. Kolejne pory zachodzą nieco wolniej, a ich aktualny status możemy zobaczyć w menu mapy albo podczas odpoczynku przy miejscu łaski. Uważni gracze dość szybko zauważą, że w nocy możemy napotkać nowych, często groźniejszych przeciwników. Wśród nich są także minibossowie, którzy niejednokrotnie zaskoczą nas podczas nocnej przechadzki na dobrze znanym nam odcinku. Jest to wyjątkowo udane rozwiązanie.
Recenzja Elden Ring pisana na grzbiecie konia
Podczas analizy nowych elementów nie można zapomnieć o wierzchowcu. Struga dołącza do nas niemalże na samym początku gry i może zostać przyzwany w większości miejsc, poza wnętrzami budynków i niektórymi strategicznymi lokacjami. Nasz towarzysz jest zdecydowanie bardziej mobilny niż my. Szybciej się przemieszczania, może skakać na całkiem imponujące wysokości, a także korzystać z wietrznych korytarzy, dzięki czemu umożliwia nam przenoszenie się na znacznie wyżej położone fragmenty mapy. Ponadto Struga ma swój własny pasek życia. Choć zasadniczo jest on dość długi (i możemy go zwiększać przez karmienie towarzysza specjalnymi przysmakami), wmieszanie się w szarżę przeciwników może sprawić, że wypadniemy z siodła, a Struga zniknie do momentu ponownego przyzwania. Mimo pewnych ograniczeń nasz wierzchowiec jest wyjątkowo przydatny, a walki z jego udziałem są bardzo dynamiczne.
Jest jednak pewne „ale”…
Może się wydawać, że Elden Ring jest grą idealną. W istocie, produkcji tej niewiele brakuje; niestety wielu graczy nie mogło cieszyć się tym stanem rzeczy od razu. Elden Ring od samego początku miało problemy z optymalizacją. Szczególnie ucierpieli na tym posiadacze PC – w tym ja – dla których Elden Ring często było zwyczajnie niegrywalne. Także u mnie, mimo sprzętu znacznie lepszego aniżeli rekomendowany, liczba klatek była początkowo tak niska, że rozgrywka graniczyła z cudem, a i tak szybko kończyła się przejściem do menu głównego. Posiadacze konsol mieli o wiele więcej szczęścia, jednak nawet oni odnotowali pewne spadki płynności w raczej losowych momentach. Trzeba przyznać, że FromSoftware pracuje nad rozwiązaniem problemu, jednak najpewniej zaburzyło to pierwsze wrażenie.
Jest to jednak chyba jedyny poważny zarzut, jaki można przedstawić japońskim deweloperom. Pozostałe kwestie są raczej drobnymi uwagami, elementami, które powitałabym z radością, bo uczyniłyby one rozgrywkę jeszcze bardziej wartościową. Żałuję chociażby, iż w trybie multiplayer gracze nie mogą przywoływać konia. Że nasz Zmatowieniec nie mówi, chociaż Sekiro dowiodło już, iż Miyazaki umie stworzyć postacie, które potrafią zabrać głos (a nawet ruszać ustami). Że nie ma opcji pływania, choć wspomniane już Sekiro tę opcję posiadało.
No. Jednym słowem – szkoda, że nie ma. Ale bez tego też źle nie jest!
Łatwe to czy trudne?
Ostatnią – być może kluczową dla Was – kwestią jest temat poziomu trudności Elden Ring. Trzeba przyznać, że Dark Souls wyrobiło pewną renomę produkcjom FromSoftware, opinię, z którą Elden Ring miało, zdaje się, walczyć. Miyazaki wielokrotnie podkreślał, iż chciałby uczynić tę grę nieco przyjaźniejszą także dla osób spoza grona weteranów Soulsów. Ta intencja jest widoczna na każdym kroku. Przede wszystkim same napotkane postacie są o wiele bardziej pomocne i zwyczajnie przyjaźniejsze, co może zachęcać nas do poszukiwania dodatkowych informacji. Dodatkowo gracze niemalże od początku mają do dyspozycji duchy towarzyszące im po przywołaniu na wzór standardowych kompanów sterowanych przez komputer. Wielu z nich ma całkiem spory pasek wytrzymałości, co pozwala im skutecznie odciągać uwagę przeciwnika, także niektórych bossów.
Ponadto wciąż możemy przywoływać na pomoc innych graczy, tak jak miało to miejsce w Dark Souls. Również w tym miejscu FromSoftware zrobiło ukłon w stronę graczy spragnionych spokojnej rozgrywki. W Elden Ring możemy bowiem swobodnie określać, czy chcemy komuś pomagać, czy sami potrzebujemy pomocy, czy może pragniemy stoczyć z kimś pojedynek w ramach trybu PvP. Choć wiele osób krytykowało tę decyzję, wydaje się, że jest ona całkiem zasadna. W Dark Souls niejednokrotnie przychodziło nam spotykać zaawansowanych graczy, celowo utrzymujących niski poziom postaci w celu dokonywania inwazji na potencjalnie nowe osoby. Elden Ring umożliwia zaznajomienie się z tytułem w bardziej kontrolowanych warunkach.
Jednocześnie jednak wiele elementów pozostaje wyjątkowo swojskich. Zamek – miejsce, o którym usłyszymy na samym początku rozgrywki – zdecydowanie ma w sobie ducha Dark Souls. Jest w nim niemalże wszystko – od wymagających przeciwników poprzez pułapki aż po strzelców szyjących do nas z mało dostępnych miejsc. Nie wspominając o bossach, którzy – zapewniam – będą w stanie dać nam do wiwatu nie mniej niż największe gwiazdy poprzednich produkcji Miyazakiego.
Elden Ring – wrażenia z rozgrywki
Elden Ring to zdecydowanie wyjątkowa produkcja, zmagająca się z niegroźnymi chorobami wieku dziecięcego. Jeśli jesteś radykalnym fanem Soulsów, zastanawiającym się, czy Miyazaki zaczął tworzyć gry dla casuali, zdecydowanie powinieneś dać tej grze szansę, godząc się jednak z istnieniem szeregu ułatwień. Jeśli zaś boisz się, że zmarnujesz pieniądze, nerwy i parę lat życia – również będziesz się dobrze bawić. Ale śmierć i tak będzie przychodzić często… i zwykle bez ostrzeżenia.
Nie czekajcie na promocję, jeśli nie musicie. To jedna z tych gier, które warto zakupić tu i teraz!