Po bardzo pozytywnym odzewie od fanów wyjście kolejnej części remake’u Final Fantasy VII było tylko kwestią czasu. Ten wyczekiwany moment nadszedł w lutym 2024 roku, kiedy premierę miało Final Fantasy VII Rebirth, które przedstawi Wam ta recenzja.
Final Fantasy VII Rebirth to kolejna część z serii remake’ów od studia Square Enix i spora dawka dobrych wspomnień dla każdego, kto zdecyduje się zagrać. Podobnie jak w przypadku Final Fantasy VII Remake i Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion (którego recenzję możecie sprawdzić tutaj), mamy do czynienia z grą akcji z elementami RPG i ogromem historii, którą twórcy zdecydowali się w tej odsłonie umieścić.
Fabuła rozpoczyna się w dokładnie tym miejscu, w którym zakończył się Remake. Całość obejmuje wydarzenia rozgrywające się od wyjścia z Midgaru do końca pierwszego dysku oryginalnej siódemki. Oczywiście z kilkoma zmianami fabularnymi w porównaniu do oryginału z 1997 roku. Co oznacza, że dostajemy tu jeszcze mocniej rozbudowaną historię i rozwikłanie części kwestii spornych w tej fantastycznej opowieści. Mamy niemały kawał świata do zwiedzenia i kilkanaście (o ile nie kilkadziesiąt!) godzin rozgrywki przed sobą. W takim razie bez zbędnego przedłużania, pora wyruszyć w tę podróż. Jednak ostrzegam, trzeba zarezerwować sobie na to dość dużo wolnego czasu.
Naprzód, mój wierny kurczaku!
Jeśli dla kogoś mury Midgaru były zbyt wielkim ograniczeniem, to tutaj na pewno nie będzie narzekać na brak przestrzeni. Przed nami multum lokacji, terenów, walk, prób czasowych i różnych innych wyzwań – a wszystko to w stojącym przed nami otworem świecie, który tylko czeka, aż ktoś przeszuka jego najciemniejsze zakamarki. A jako że właśnie eksploracja i zbieranie wszystkiego, co możliwe, jest tym, co we wszelakich grach lubię najbardziej, to nie byłabym sobą, gdybym nie poświęciła kilku(nastu) dodatkowych godzin na zwiedzanie.
I nie, nie przesadzam tu z czasem. Rzeczy do zrobienia jest bardzo dużo. Od odblokowywania World Inteli przez dodatkowe walki z wyzwaniami aż po zwykłe bieganie po świecie i zbieranie roślin i kamieni do późniejszego wykorzystania. Co prawda, trudno na samym początku zwiedzić cały świat. Jest to wręcz niemożliwe do wykonania, bowiem kolejne lokacje i sposoby transportu odblokowują się z czasem. Jednak nie stoi to na przeszkodzie, by pobiegać trochę po najbliższej okolicy i pokonać paru wrogów. A dodatkowe łupy, zdobyte po ich pokonaniu, na pewno przydadzą się w dalszej drodze.
Jednak jak dostać się do tych wszystkich miejsc, skoro świat jest wielki? Ano, na kurczaku. Takim dużym i zazwyczaj żółtym. Nie będzie dla nikogo zdziwieniem, jeśli powiem, że tutaj też wracają Chocobo, czyli nasi wierni towarzysze podróży, którzy wszędzie nas zawiozą. Chociaż tym razem nie tylko żółte kurczaki na nas czekają. Chcesz się wspiąć na skałę? Przyda ci się szary Chocobo. Potrzebujesz gdzieś przepłynąć? Zdobądź niebieskiego. Rodzajów naszych ptasich towarzyszy jest całkiem sporo i zdecydowanie przyda się ich jak najwięcej.
Midgar to już dla nas za mało
Jeśli ktoś przed premierą przeszedł udostępnione przez twórców demo, to pierwszy rozdział tej historii zna już praktycznie w całości. Zaczynamy bowiem od sekwencji wspomnień Clouda z misji w jego rodzinnych stronach i szerszego niż w oryginale przedstawienia tej historii. Ale Nibelheim nie jest jedynym miejscem, które w czasie podróży odwiedzimy, czy to we wspomnieniach, czy w realnej rzeczywistości. Przed nami przeprawa przez wszystkie lokacje znane z oryginalnej siódemki – Kalm, Junon czy Costa del Sol to tylko niektóre z ogromu miejsc, w które można zajrzeć i dogłębnie zwiedzić.
Całości dopełnia fakt, że mamy nie jedną, a dwie linie fabularne. Pamiętacie jeszcze Zacka? On też się tu pojawi jako prowadzący jednej z narracji i z pewnością rozwinie przedstawioną historię. A poza tym czeka nas jeszcze multum misji pobocznych, dodatkowych akcji i pogłębiania relacji z towarzyszami. Do gry wprowadzono możliwość wyboru opcji dialogowych, z których każda ma znaczenie w tym, czy nasza relacja z daną osobą się poprawi, zostanie neutralna czy może nawet się pogorszy. Także uważajcie na to, co wybieracie.
Audiowizualny majstersztyk
Zdecydowanymi zaletami tego tytułu są grafika i muzyka, które od samego początku zapowiadają się na co najmniej bardzo dobre. A im dalej w las, tym tylko lepiej. Otwarty świat i zbudowane na nowo lokacje z oryginalnej siódemki bezapelacyjnie robią wrażenie. Od samego początku aż chce się brnąć odkrywane tereny. Całości dopełnia klimatyczna muzyka dostosowana do konkretnej lokacji i akcji w grze. Soundtrack z całego serca uwielbiam i wracam do niego bardzo często.
Równie dobrze przedstawiony został wygląd postaci dopracowany do najmniejszych elementów. Można dostrzec szczegóły nawet tego małego płomienia na końcu ogona Reda. Całość tworzy prawdziwy audiowizualny majstersztyk, który cieszy zarówno oczy, jak i uszy przy każdym wejściu do gry. Nie zabrakło też fanfar znanych z praktycznie wszystkich innych części Finali, co jeszcze dodało nieco klimatu, ale i po części też nostalgii do rozgrywki.
Ratowanie świata? A może jednak rundka w Queen’s Blood?
Czym byłaby gra bez coraz to kolejnych minigier? Otóż nadal byłaby grą, jednak z pewnością krótszą. Choć Final Fantasy VII Rebirth ma wiele zalet, o których mogę mówić w tej recenzji bez końca, tak i uwagi się znajdą. Jedną z nich na pewno pozostaje liczba różnorakich minigier, które są w rozgrywce nieuniknione. Gra w karty, łapanie Chocobo, gra na fortepianie, strzelanie do celu, czy też zbieranie kilometrów w jeździe na różnych środkach transportu, to wszystko to tylko część z różnych growych dodatków, które czekają na naszej drodze. I muszę przyznać, że w pewnym momencie robiło się tego zdecydowanie za dużo. Czuułam, jakbym zwyczajnie traciła czas, zamiast iść dalej z fabułą.
I nie chodzi o to, że te minigry były źle zrobione, co to, to nie. Bowiem wszystkie są utrzymane na naprawdę dobrym poziomie. Jednak jest ich najzwyczajniej w świecie za dużo. Zdecydowanie przyjemniejsze byłoby granie bez wciskania ich wręcz na siłę w niektóre momenty historii. Bo chyba większego znaczenia tak naprawdę nie ma to, czy zagram kolejną rundę w karty albo znajdę poukrywane w mieście. A jednak zajmuje to wszystko dość długo i w te miejsca można by na spokojnie dorzucić kilka dodatkowych questów.
Razem w walce raźniej
Tak samo jak w przypadku Remake’u, każda z broni może nas nauczyć dodatkowych umiejętności. Po prostu trzeba tych konkretnych zdolności używać, aż dostaniemy informację, że postać już je opanowała. Każda broń dostaje też z czasem nowe ulepszenia do wyboru i od nas zależy, jaki dodatek do niej włożymy. Jednak tym, co nowe, okazuje się drzewko ulepszenia bohaterów. Można odblokować w nim dodatkowe punkty zdrowia, trochę odporności na magię, nieco więcej mocy i, co najważniejsze, umiejętności łączone do użycia w czasie walki. Dlatego też ważne jest, żeby (zwłaszcza na początku) bardzo uważać na to, które postacie dodajemy do drużyny.
Synergie są o tyle istotne, iż stanowią zdecydowanie mocniejsze od innych ataki i dają znaczną przewagę w walce. Oczywiście im dalej w fabułę, tym jest ich więcej. Ale warto zwrócić uwagę na to, kto z kim się łączy, bo może to przeważyć szalę zwycięstwa na naszą stronę.
Legenda stworzona na nowo. Final Fantasy VII Rebirth – ostateczne wrażenia
Nie było do tej pory gry, na którą bym z tak wielkim utęsknieniem czekała już od pierwszych zwiastunów. Z resztą po tym, jak dobre opinie zebrało Final Fantasy VII Remake, na pewno nie byłam jedyną osobą, która aż tak przeżywała kolejne wychodzące zapowiedzi i przecieki na temat rozgrywki. Jednak czy gra finalnie spełniła moje oczekiwania? Jak najbardziej. Można nawet śmiało rzec, że znacznie je przerosła. W końcu nie bez powodu spędziłam dodatkowe dziesiątki godzin na eksplorowaniu całej dostępnej mapy.
Zresztą po ocenach innych graczy wyraźnie widać potwierdzenie tego, że zdecydowanie został tu wykonany kawał dobrej roboty. Nie bez powodu już od pierwszych dni po premierze Final Fantasy VII Rebirth utrzymuje się w ścisłej topce gier z serii Final Fantasy. Jeśli ktokolwiek do tej pory zastanawiał się, czy warto dać temu tytułowi szansę, to ja do tego jak najbardziej zachęcam. No to co? Buster Sword w ręce i do roboty. Bo Final Fantasy VII Rebirth to genialna produkcja. I to nie tylko dla fanów serii.
Redaktorka: Alicja Bździuch