O tym, czy w grach wideo sport wymyślony przez J.K. Rowling jest tak samo ciekawy, jak na kartach powieści, dowiecie się z recenzji Mistrzów Quidditcha.
Trudno jest porównać quidditch do gry zespołowej, jaką znamy z boisk, nie tylko rodzimych. Nawet nie mam tu na myśli samego latania na miotle. Piłka do strzelania, do atakowania przeciwnika oraz znicz, którego złapanie kończy rozgrywkę. Całkiem sporo tu elementów magicznych i losowych, dlatego należało je zaimplementować tak, by zachować ducha uniwersum, ale i zapewnić rozrywkę odbiorcy. Zapraszam Was do recenzji Mistrzów Quidditcha, w której wyrażam pewne wątpliwości co do realizacji tego celu.
Proszę pani, zapomniałam miotły!
Zanim wsiądziemy na nasz środek lokomocji, tworzymy kolejnych członków drużyny. Wiele elementów customizacji pojawi się wraz z rozwojem doświadczenia, jednak na start mamy kilka opcji. Jak w wielu kreatorach, wybieramy twarz, fryzury czy okulary. Prócz tego oczywiście miotła, ale również cieszynki i emotki, które możemy wykonać w powietrzu, co obok grafiki mocno zalatuje mobilką. Nasi bohaterowie są dokładnie odwzorowani i w grze, i w cutscenkach, co jest bardzo satysfakcjonujące.
Drużyna w warunkach wirtualnych liczy sześcioro członków. Składają się na nią trzej ścigający, obrońca, pałkarz i szukający. W trybach multi wygląda to nieco inaczej, jednak szerzej przedstawię to w dalszej części tekstu. W omawianej produkcji każda pozycja to inna funkcja. To nie seria FIFA, gdzie bramkarz gra w napadzie i strzela hat tricka. Jeśli sterujemy ścigającym, nie możemy złapać znicza, itp.
Sto punktów dla Gryffindoru!
Kiedy już pobawimy się w kreatorze, czas dosiąść miotły i poznać zasady gry. Wirtualny mecz trwa siedem minut, kończy się także wtedy, jeśli jedna z ekip zdobędzie sto punktów. Gol strzelony kaflem daje nam dziesięć punktów, zaś złapanie znicza trzydzieści. Dobra kondycja szukającego może być game changerem, ale też nie daje nikomu handicapu. Balans zatem jest pod tym względem całkiem niezły.
W recenzji Mistrzow Quidditcha należy omówić też zadania poszczególnych graczy. Ścigający zdobywają gole. Ich rolą jest przerzucenie kafla przez jedną z trzech obręczy. Szukający nie występuje w całym meczu. Gdy spiker zapowiada pojawienie się znicza, wyrusza za nim, by złapać go, zanim zdobędzie go rywal. Obrońca przemieszcza się między naszymi obręczami i robi wszystko w celu oddalenia kafla od siebie. W końcu moja ulubiona pozycja, pałkarz. Jego zadanie jest proste – musi wybrać przemoc. Uderza rywali pałką lub ciska w nich tłuczkiem. A zatem, całkiem fajną ekipę zmontowaliśmy.
Gra bardzo dobrze radzi sobie z wprowadzaniem nas w kolejne mechaniki. Startujemy zatem w miejscu dobrze znanym z prozy J.K. Rowling, czyli w Norze Weasleyów. To właśnie popularne rodzeństwo pokazuje nam, co i jak. Wcielamy się w każdego zawodnika osobno, aby odkryć swoje miejsce na boisku. W każdej chwili możemy zmienić grywalną postać. Dla mnie było to niewygodne, dlatego zwykle decydowałam się na wspomnianego pałkarza albo ścigającego, by nieco podgonić wynik. Pozostałe role służyły mi wyłącznie do wykonywania wyzwań potrzebnych do trofeów.
Gdy tylko zdobędziemy nową umiejętność, zgłębiając tajniki gry, wykorzystujemy ją w meczu. W części treningowej mamy w nich do zrobienia konkretne zadania. Inaczej przedstawia się proces łapania znicza, jest wręcz bliźniaczo podobny do tego z quidditcha w starszych odsłonach serii o młodym czarodzieju. Podczas sparingu nie latamy tylko sami, podając do siebie wolno, ale i dokładnie. Dochodzi element rywalizacji, innych szukających oraz tłuczka, który może także i nas znokautować.
Kontrolowany chaos
Powiem szczerze, że moje początki na miotle były bardzo żmudne. Na boisku dzieje się bardzo dużo. Piłki są podświetlane, a gdzieniegdzie trafimy na też podświetlone obręcze, które boostują ścigających. Od kontrolowanego czarodzieja odbiegają strzałki na wzór mechaniki z Crazy Taxi. Poświata jest wokół postaci, która trzyma w danym momencie kafel. Nad każdym graczem widnieje infografika z pozycją i poziomem HP (odporność na tłuczek i uderzenia). Przyspieszenie zapewnia dym z miotły. Po prostu nie miałam pojęcia, co tam się dzieje i gdzie mam patrzeć. Dopiero po kilku meczach wszystko stało się dla mnie przejrzyste.
Rozgrywka jest dynamiczna, ale i wtórna. Tak naprawdę po kilku godzinach gry nic nas już nie zaskoczy. Produkcja daje nam bardzo skromną zawartość. Prócz samouczka to jedynie trzy puchary, trening, sparing i multi w konfiguracji 3×3. Możemy ustawić poziom trudności w starciu z AI, ale gdy mamy mocną ekipę, można odłożyć pada, a i tak wygramy. Dla kogoś, kto chce łatwo levelować i zdobywać trofea za zwycięstwa, to bardzo dobra opcja.
We are the champions!
Nieco wyżej w recenzji Mistrzów Quidditcha wspomniałam o pucharach. Po pobycie w Norze możemy zmierzyć się z reprezentantami domów w turnieju Hogwartu. Jako fanka Ravenclaw przywdziałam najpierw ich barwy. System wydaje mi się mało logiczny, ponieważ najpierw gra każdy z każdym, a potem mamy play offy, w których występują identyczne zespoły. Oznacza to, że pierwsza faza daje nam tylko lepsze lub gorsze rozstawienie, ale nie powoduje bycia wyeliminowanym. Może się zatem okazać, że przegramy trzy pierwsze mecze, dwa wygramy i zdobędziemy mistrzostwo. Mimo wszystko uważam to za absurd.
Kolejne dwa wyzwania to znany z Czary Ognia Turniej Trójmagiczny oraz Puchar Świata. W tym pierwszym moim faworytem był Durmstrang, gdyż pasował mi do nazwiska, za to w drugim wcielamy się w zawodników konkretnego narodu. Niestety, w Polsce czarodzieje się widocznie nie uchowali (to dziwne, zawsze byliśmy państwem bez stosów), ewentualnie są w podobnej formie, co piłkarze, gdyż tutaj nie występują. Zasady obowiązują te same, tylko w Pucharze Świata nie walczymy ze wszystkimi dostępnymi ekipami, gdyż byłoby tego zbyt dużo.
Wyższy pułap
Każdy rozegrany mecz to punkty doświadczenia. Dodatkowe aktywności również są nagradzane. Strzelanie goli, łapanie znicza, czy choćby podawanie kafla jest przez twórców doceniane. Często poprzez dodatkowe złoto lub inne bajery. Trochę zalatywało mi to wszystko rozgrywką Ultimate Team znaną z EA Sports FC 24 i poprzednich odsłon. Nie jest to jednak na tyle atrakcyjna zawartość, by godzinami grać każdą z ekip.
Najważniejsze zadania dotyczą kampanii, jednak czekają na nas też wyzwania dzienne i tygodniowe. Choć sporą większość da się zdobyć, grając z AI, jesteśmy regularnie zachęcani do aktywności społecznej. Kanapowe multi nie działa. Możemy zagrać ze znajomymi lub obcymi ludźmi. Wybierając tę opcję, decydujemy się na parę pozycji, czyli ścigającego i ulubioną rolę, ewentualnie zgadzamy się na to, by otrzymać je losowo. Wówczas możemy się przełączać tylko między nimi. Kiedy nasza postać zostaje znokautowana, automatycznie zmieniamy się w innego gracza.
To by było na tyle?
W recenzji Mistrzów Quidditcha przedstawiłam Wam już wszystkie najważniejsze możliwości. Co prawda, sama otrzymałam produkcję bezpłatnie, w ramach abonamentu PS Plus, jednak za nią się płaci. Wydaje mi się, że mimo pewnego funu z gry ta produkcja oferuje zbyt mało. Fajnie, że pojawiają się znajome postaci z książek. Szkoda, że graficznie zdają się żywcem skopiowane z Fortnite’a. Jeżeli twórcy nie zainwestują w nowe rozwiązania, ich dziecko umrze śmiercią naturalną.
Zabrakło magii. Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha – finalne wrażenia z gry
Lubię produkcje, które pozwalają mi się wyłączyć i myśleć. Podczas meczu quidditcha mogę planować teksty, tematy lekcji, nawet wyjść na herbatę. Im dłużej gram, tym jest to milsze. Tyle, że tak samo bawię się przy darmowym pasjansie. Gra powinna była zostać dołączona do recenzowanego przez nas Hogwarts Legacy, a nie być wydana jako odrębna produkcja. Bardzo możliwe, że gdy moja recenzja Mistrzów Quidditcha wejdzie na stronę, Wy już zdążycie o niej zapomnieć.