Ja nie dam rady? Potrzymaj mi bicz! Indiana Jones i Wielki Krąg – recenzja gry

Na obrazku widać mężczyznę w skórzanej kurtce i w kapeluszu na głowie, skryty jest w mroku

Gdy tylko usłyszałam o tym, że Indiana Jones i Wielki Krąg pojawi się już w grudniu, od razu wiedziałam, że rzucę wszystko, nawet przygotowania świąteczne, byleby ją dla Was zrecenzować. Czy opłacało się poświęcić makowca? 

Od zawsze fascynowało mnie odkrywanie tajemnic starożytnych cywilizacji, ratowanie świata przed zagładą oraz rozwiązywanie zagadek logicznych. Uwielbiam też ucieczki, walki i zaskakujące, dynamiczne sploty akcji. To mój konik! Dlatego byłam ogromnie podekscytowana, gdy w tym miesiącu, zaraz przed moimi urodzinami, pojawiła się tak długo wyczekiwana przeze mnie gra przygodowa. Już wiele miesięcy temu, gdy tylko usłyszałam o grze Indiana Jones i Wielki Krąg, wiedziałam, że nie mogę przepuścić takiej okazji i muszę w nią zagrać, stąd też jej recenzja.

Uncharted czy Tomb Raider już dawno skradły moje serce. Miałam nadzieję na coś równie dobrego, co może z nimi konkurować. Moje oczekiwania wobec nowej pozycji były naprawdę ogromne i mimo drobnych problemów, z całą pewnością mogę stwierdzić, że zostały spełnione. Sprawdźcie dlaczego.

Pierwsze koty za płoty! 

Indiana Jones i Wielki Krąg to pełna akcji gra przygodowa, którą oglądamy głównie z perspektywy pierwszej osoby. W kilku momentach kamera przełącza się na widok trzecioosobowy, na przykład w podczas wspinaczki czy wchodzenia po drabinie. Tytuł został opracowany przez studio Machine Games i wydany przez Bethesda Softworks. Na portalu Metacritic zdobył jak na razie 87 punktów. Opiera się na filmowej licencji, której kinowy hit ma wielu zwolenników, zatem zapewne wielu fanów ucieszy fakt, że główny bohater jest stworzony na wzór Harrisona Forda, archeologa i poszukiwacza przygód z dużego ekranu. W dialogach jednak go nie usłyszymy, gdyż w oryginale głos podkłada Troy Baker.

Tytuł nie jest adaptacją dotychczasowych ekranizacji, ale opowiada całkiem nową historię, której akcja toczy się w 1937 roku. Uzupełnia on wydarzeniową lukę pomiędzy Poszukiwaczami zaginionej Arki i Ostatnią krucjatą. Fabuła zaczyna się w momencie, gdy słynny Henry Jones odkrywa na ostatniej wyprawie artefakt. Potem przenosimy się o rok później, do Marshall College, gdzie pracuje główny bohater. Szkoła jest też muzeum, w którym przechowywane są najrozmaitsze znaleziska. Jedno z nich – znaleziona rok wcześniej mumia kota – zostaje skradziona przez olbrzyma, agenta Watykanu – Locusa. Archeologowi nie udaje się go powstrzymać, gdyż podczas walki traci przytomność, a po jej odzyskaniu nie ma śladu po włamywaczu ani po eksponacie.

Z pozoru niezbyt cenny przedmiot staje się sprawą wielkiej wagi. Indy podejrzewa, że musi być on wart więcej niż wcześniej przypuszczał. Rusza więc tropem złodzieja, aby odkryć tajemnicę tego obiektu i znaleźć go przed nazistami, którzy też, jak się później okazuje, są nim zainteresowani. W trakcie naszej misji sprawa przedmiotu staje się bardzo znacząca, ponieważ dowiadujemy się, że może on mieć negatywne skutki dla ludzkości. Nie powinien się więc dostać w ręce żołnierzy Rzeszy – co staramy się osiągnąć.

Na screenie widać mężczyznę w garniturze, w tle eksponaty muzealne

Początkowe minuty wyprowadziły mnie z równowagi

Niestety już na samym początku problemy techniczne podcięły mi skrzydła, a wręcz wywołały u mnie białą gorączkę. Kiedy weszłam do menu i wybrałam jakość grafiki oraz cieni, przypadkowo ustawiłam zbyt wysoką wartość. To spowodowało całkowite zawieszenie się gry. Nie mogłam niczego zmienić, przełącznik nie działał ani w jedną ani w drugą stronę. Po restarcie pojawiał się błąd, który w ogóle uniemożliwiał uruchomienie, już nie mówiąc o powrocie do początkowych ustawień.

Wyskakujące okienko stale informowało mnie, że pamięć graficzna była za słaba, a ja nie mogłam zrobić zupełnie nic, ponieważ nie udało mi się dostać nawet do ekranu startowego. Reinstalacja i próby usunięcia zapisów (których, jak się okazało, nie było) nie pomagały. Cały proces trwał co najmniej kilka godzin. Świetny sposób na spędzenie piątkowego wieczoru, prawda? Moja frustracja sięgnęła zenitu i od razu odechciało mi się jakichkolwiek przygód, a recenzja Indiana Jones i Wielki Krąg oraz jej los wisiały na włosku.

Jedynym ratunkiem okazał się GeForce Now. To dzięki niemu byłam w stanie w ogóle zacząć. W innym przypadku nie wiem, jak by się to skończyło. Musiałam jednak zainwestować dodatkowe środki w miesięczną subskrypcję, po to, aby móc uruchomić tytuł. Podobno najważniejsze jest pierwsze wrażenie…

Witrtyna muzealna a w środku eksponaty, tj. mumie, sarkofagi.

Trafiłam z deszczu pod rynnę…

Gdy w końcu udało mi się odpalić grę i wszystko zaczynało się rozkręcać, a ja zrelaksowałam się przy wykonywaniu misji i zadań pobocznych, znowu wszystko posypało się jak domek z kart.

Główną misję trafił szlag. Dosłownie! Po rozwiązaniu trzech łamigłówek otworzyły się przede mną drzwi i zejście do podziemi, natomiast za nic nie mogłam z niego skorzystać. Z jakiegoś powodu pojawiła się blokada, a mój bohater utknął pomiędzy posągiem a zejściem. Brama, przez którą miałam przejść, usytuowana była w środku pomieszczenia, zamiast przylegać do murów, więc zahamowała mi zejście po schodach. Za nic nie mogłam się przecisnąć. Niby rozwiązałam zagadkę i przejście się otworzyło, jednak było to na nic, bo nie mogłam kontynuować przygody. Okazało się, że jeden posąg, który powinien być na zewnątrz budynku, był w środku, a drugi wtopił się w mur. Z drugiej strony widziałam tylko wystające ze ściany pióro z jego skrzydła. Pewnie dlatego furtka nie znajdowała się tam, gdzie powinna, bo pierwsza rzeźba na to nie pozwalała. Ostatecznie udało się wrócić do poprzedniego zapisu, jednak straciłam misję poboczną, której już później nie miałam ochoty wznowić i udałam się dalej, żeby nie tracić czasu.

Byłam ogromnie rozczarowana tym bugiem. Przez chwilę wcale nie miałam ochoty kontynuować gry, obawiałam się też kolejnych problemów w późniejszym etapie. Czytałam różne fora i okazało się, że nie byłam jedyną osobą z podobnym kłopotem. Ktoś pisał nawet, że posypało mu się wszystko tuż przed końcową fazą rozgrywki. Niezbyt dobry moment, przyznaję. Mimo wszystko później aż do końca nie spotkało mnie już nic złego.

Na screenie widać pół posągu - błąd gry, oraz metalowe drzwi, które nie znajdują się prawidłowo przy murze budynku

W końcu udało się wyjść na prostą…

Ostatecznie udało się problem zażegnać. Mogłam więc wrócić do przeżywania przygody z Indim. Choć początkowo w Watykanie było sporo do wykonania, pod koniec zrobiło się dość nudno. Mogło to po prostu wynikać z charakteru tego miejsca. Uważam, że poświęcono mu zbyt wiele uwagi, a misje w innych lokacjach można było spokojnie pociągnąć dłużej, bo otoczenie było – przynajmniej dla mnie – ciekawsze. W stolicy apostolskiej sporo chodziłam i odkrywałam rzeczy, które jak dla mnie nie były zbyt przydatne. Nie licząc wyjątków niezbędnych w misjach, tak jak na przykład aparat fotograficzny. Liczyłam na więcej niezwykłych wydarzeń. Zabrakło mi jakiegoś takiego efektu wow. Zdobywałam drobne poszlaki i mniej znaczące artefakty – a każdy z nich wyglądał dokładnie tak samo. Wolałabym ich mniej, ale za to bardziej wartościowych i może trochę bardziej różnorodnych.

Jednak łamigłówki bardzo mi się podobały, dlatego, że były zróżnicowane. Raz musiałam poprawnie ponumerować rany Jezusa, później zaś tak ustawić kamienne koła, aby móc przeprawić ruchomą ścienną rzeźbę łodzi na drugą stronę. Ostatnią misję oceniam jako najlepszą, ponieważ była efektowna. Szczegółów jednak Wam nie zdradzę, bo cała frajda polega na ich odkryciu. Poza tym wygląd budynków, nad którymi widać było, że ktoś faktycznie się napracował, zrobił na mnie wrażenie. Chciało się na nie patrzeć. Dobrze było też zobaczyć znane budowle, takie jak na przykład Kaplica Sykstyńska.

…chociaż czasami brakowało logiki

Poza tym w Rzymie po prostu nie było łatwo o przetrwanie. Henry musiał przywdziać koloratkę i strój duchownego, który otrzymał od księdza Antoniego, aby bez większych podejrzeń przechadzać się po mieście. Niezrozumiałe tylko dla mnie było to, że mój świeżo wyświęcony bohater biega sobie po stolicy z wystającym biczem przywiązanym do pasa, a żaden z żołnierzy nic sobie z tego nie robił. Dokładnie tak samo było, gdy chodziłam z młotkiem w rękach po Dziecińcu Belwederskim. Tak jakby to było normalne, że standardowe przybory kapłana to bat i broń, zamiast jakiegoś różańca i relikwii, prawda?

Z drugiej jednak strony, w momencie, gdy potrzebowałam zrobić kilka zdjęć inskrypcjom, wojacy przeganiali mnie, gdzie pieprz rośnie. Cała armia rzucała się na mnie, a ja byłam bez szans przeciwko dwudziestoosobowej czy trzydziestoosobowej grupie. Najgorsze było to, że jak już ruszyli wszyscy, nie dało się za nic ich zgubić. Stale za mną podążali jak natrętne muchy, więc albo musiałam ich wszystkich zabić, albo po prostu zginąć i próbować od nowa

Na szczęście już w drugiej lokacji było coraz lepiej i gra nabrała tempa, co bardzo mnie ucieszyło. Może to była też kwestia otoczenia, bo nie lubiłam za bardzo przebywać pośród samych murów i budynków?

Ksiądz i siostra zakonna, ubrani w tradycyjne stroje.

Zaczynało się robić ciekawie

Jeszcze w Watykanie Jones poznał dziennikarkę śledczą – Ginettę Lombardi, która stała się jego sprzymierzeńczynią. Przyświecał im wspólny cel. On chciał odzyskać swoją zgubę, a ona zaginioną siostrę Laurę, jedną z najlepszych ekspertek na świecie w dziedzinie języków starożytnych. Kobieta też była zamieszana w tę historię. Wylądowaliśmy razem w Gizie, jednym z moich ulubionych miejsc na całym globie. Pierwsze, co ujrzeliśmy, to panorama z widokiem na trzy przepiękne piramidy Cheopsa, Chefrena, Mykerinosa – i oczywiście na Sfinksa. Ponieważ prywatnie widziałam to wszystko na żywo, mogę śmiało powiedzieć, że wygląd budowli w grze nie odbiegał zbytnio od rzeczywistości. Widać, że deweloperzy naprawdę się przyłożyli, aby oddać ich detale i wspaniałość.

W Egipcie miałam okazję zwiedzać grobowce, świątynie, rozwiązywać łamigłówki, spotkać skorpiony – których, swoją drogą, główny bohater nie lubił. Ponadto, mogłam skonfrontować się z wrogiem – Emmerichem Vossem, nazistowskim arecheologiem, wysłanym przez Rzeszę, aby zbadać Wielki Krąg. Nie miał on jednak dobrych zamiarów. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że musiałam ze wszystkich sił go powstrzymać przed wykorzystaniem potężnej mocy wspomnianego koła. Podczas rozgrywki spotkałam również Nawal Shafiq-Barclay, współpracowniczkę siostry Giny, której pomogliśmy i to z wzajemnością. Ocaliła nam życie podczas wykonywania zadania. Poza tym udało mi się też nawet przyczynić do wywozu cennych przedmiotów do muzeum, z czego byłam dumna!

Kilka mankamentów, które zauważyłam w tej części kontynentu, to scena z odkopywaniem ziemi, która wyglądała, jakby kopało się w wodzie. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale na tle moich poprzednich problemów, to jednak mało znaczący drobiazg. Żałowałam, że oprócz przemieszczania się pieszo, nie można było skorzystać z wielbłąda jako dodatkowego środka transportu. Błagam, tu aż się o to prosiło, choć raz! Ubolewam też nad tym, że przenieśliśmy się do kolejnego kraju trochę zbyt szybko. Bardzo chętnie przemierzyłabym jeszcze pustynię czy poszukała śladu mumii. 

Na obrazie widać kamienną budowlę, a w niej złotą maskę, oświetloną promieniami słonecznymi

Im dalej w las, tym lepiej

Z biegiem czasu stawało się coraz ciekawiej. Nie ominęło mnie oczywiście ponowne spotkanie z nazistami. Otworzyli oni ogień w hotelu, ale ostatecznie udało mi się trochę utrzeć im nosa! Nie było to łatwe, ale jakże satysfakcjonujące! Lokalni mieszkańcy pomogli nam uciec z zaatakowanego miejsca i tak rozpoczęła się kolejna przygoda. Na dzień dobry przywitała nas skromna, ale urokliwa wioska Sunkhotai, która była naszą bazą wypadową. A ja w końcu znalazłam się w upragnionej dżungli, na którą czekałam od odpalenia gry.

Pierwszą rzeczą, jaka mi się spodobała, była wszechobecna natura. Mimo całego pędu, można było popatrzeć na zapierające dech w piersi widoki i odetchnąć przez moment. Na tafli wody dało się dostrzec lilie wodne, a trochę mgliste i bagniste środowisko tylko dodawało uroku. Nie wspominając też o ukrytych świątyniach i miejscach kultu. Świetnie wykorzystaną rzeczą była też łódka z silnikiem, którą z chęcią podróżowałam. Mimo że w grze były dostępne drogowskazy, dzięki którym można było szybko podróżować, w tym miejscu nie było mi to potrzebne. Nie chciałam ich wykorzystywać, bo mój środek transportu pozwolił mi eksplorować i delektować się widokami. Zrekompensowało mi to w jakimś stopniu brak wielbłąda w poprzedniej lokacji. Jednak i tutaj nie obyło się bez małego defektu – niejednokrotnie w trakcie pływania roślinność dosłownie wchodziła mi do środka łajby, co nie wyglądało estetycznie. Oczywiście nie psuło to rozgrywki, ale trochę kłuło w oczy.

Eksploracja nie zawiodła

Z przyjemnością wspinałam się po skalnych ścianach i korzeniach, skakałam nad przepaścią, czy nawet nurkowałam z aparatem tlenowym. Było to w tym miejscu nowością, bo to właśnie tu najpierw musiałam go kupić – za ukradzione pieniądze nazioli, ma się rozumieć! Tak jak wspomniałam wyżej, odegrałam się! Spędziłam na przeczesywaniu zielonych terenów bardzo dużo czasu. Rejon, gdziekolwiek się nie udałam, był dość podobny, ale odwiedzane miejsca nie były identyczne, i każdorazowo wywoływały u mnie zachwyt. Ogromne wrażenie wywarła też na mnie walka z gigantycznym gadem. Choć nie była trudna i nie trwała długo, była ciekawym przerywnikiem i wyglądała naprawdę dobrze.

W trakcie przeszukiwania świątyni natrafiłam też na kolejną łamigłówkę. Tym razem taką z większym rozmachem, ponieważ brakującymi pionkami w grze byli ludzie. Musiałam ustawić ich tak, by reszta dostępna już wcześniej na planszy znalazła się w odpowiedniej pozycji i otworzyła drzwi. Ciekawe rozwiązanie, czułam się trochę, jakbym rozgrywała partyjkę szachów czarodziejów, ponieważ przypominało to sytuację z książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny. Wiecie, tę, w której tytułowy młody mag, Ron i Hermiona również zajmowali swoje miejsca na szachownicy, by pokonać zło.

Obrazek przedstawia wioskę z domkami zbudowanymi na wodzie, na pierwszym planie kobieta na łodzi, wokół mieszkańcy wioski.

Akcja w tej grze to chleb powszedni

W ciągu całej gry miałam do czynienia z różnymi warunkami pogodowymi, począwszy od palącego słońca aż po himalajską zimę i śnieg po pas albo podtopioną dżunglę pełną tajemnic. To w znaczny sposób urozmaicało rozgrywkę i byłam z tego niezmiernie zadowolona. Nie nudziłam się ani przez chwilę. Chciałam odkrywać więcej wskazówek do kolejnych zadań oraz poznawać następne ciekawe miejsca na mapie. Nie mogłam się też doczekać, by pobuszować trochę w dżungli. Miałam okazję przeżyć dosłownie wszystko. Od trafienia do rozmaitych miejsc, po wykonywanie różnych zadań. Wymagały one sprytu, logiki a także szybkich, zdecydowanych decyzji i reakcji.

Jeżeli miałabym jakąś bucket list związaną z przygodowymi grami, pewnie mogłabym bez problemu skreślić wszystkie pozycje. Skakanie w locie, by przejąć inne samoloty? Odhaczone! Uciekanie przed zawalającymi się budynkami? Zaliczone! Wylądowanie w samym środku wojny? To również! Wspinanie się nad przepaściami? A jakże! Walka z olbrzymimi gadami? Oczywiście! Zapadająca się pod nogami podłoga? A czemu by nie! Ucieczka przed ogniem? Pewnie! Strzelanina i drift na rzece? No ba! Czego chcieć więcej? A było jeszcze kilka dodatkowych rzeczy…

Tytuł zapewnił mi dużo rozrywki i doznań. Wiele wydarzeń czy misji działo się bardzo szybko i nie miałam wiele czasu na zastanowienie. Musiałam po prostu ratować swoją skórę w każdy możliwy sposób. Gra podnosiła mi adrenalinę i wręcz wyczekiwałam takich momentów. To one sprawiały, że chciałam coraz szybciej i więcej, napędzały mnie do działania!

Na scrreenie widać mężczyznę w skórzanej kurtce i kapeluszu, który wspina się po lecącym samolocie.

Co nam jeszcze zaprezentowała?

W trakcie gry walczyłam z przeciwnikami na pięści lub korzystałam z improwizowanej broni. Na przykład zostawionej samej sobie pałki czy klucza francuskiego. Mogłam też skorzystać z młotka, a nawet takich przedmiotów jak miotła czy patelnia! Szkoda tylko, że nie zawsze miałam je ze sobą. I to tylko dlatego, że gdy niosłam w ręku prowizoryczną broń, a miałam za chwilę wspiąć się na drabinę, moja postać pozbywała się narzędzia. Dopiero później, oprócz prostych przedmiotów, znajdowałam też rewolwery czy karabiny. Osobiście uważam jednak, że niezbyt spełniały swoją rolę. Miałam wrażenie, że pociski wcale nie ranią moich przeciwników. Musiałam zużyć pełny magazynek, czyli aż trzydzieści dwa naboje, by powalić jedną czy dwie osoby, co w ogóle się nie kalkulowało. Poza tym niepotrzebnie przyciągało uwagę.

Tytuł zaprezentował mi też system rozwoju postaci. Za zdobyte punkty przygody mogłam doposażać Indiana Jonesa w różne umiejętności. Na przykład lepszą formę, która zwiększała pasek zdrowia o jedną kreskę czy szczęśliwy kapelusz, który mimo śmierci pozwalał na odrodzenie. Mogłam też zdobyć miano mistrza wspinaczki, dzięki czemu wchodzenie po skałach odbywało się szybciej. Dostępne było też mocne lasso, które pozwalało na przyciąganie wrogów. Nie wystarczyło jednak wybrać ich z menu. Najpierw musiałam zdobyć książkę danej zdolności. Mogłam ją albo znaleźć, albo kupić u handlarza za pieniądze.

Oprócz tego, w dzienniku zawsze miałam do dyspozycji podgląd znalezionych notatek, podpowiedzi czy chociażby możliwość sprawdzenia liczby odszukanych oraz brakujących artefaktów z danego kraju. To sprawiało, że mogłam wybrać, czy chciałam pójść główną trasą, czy zdecydować się na poszukiwania zaginionych eksponatów.

Na obrazie widać dwóch księży, osobę, która trzyma w ręce pałkę, a dookoła nich polegli ludzie.

Ostatnie wojaże

Tak samo jak recenzja Indiana Jones i Wielki Krąg – Irak to nie były przelewki. Nie miałam tam większych szans, jeżeli nie przemyślałam strategii. Musiałam wykorzystać umiejętność skradania czy po prostu biegu, nie oglądając się za siebie. Żołnierze Vossa byli gęsto poustawiani, a poza tym uzbrojeni po pachy. Ciężko było przejść obok nich niezauważonym, bez alarmowania o tym pozostałych (co zwykle i tak prędzej czy później kończyło się śmiercią). Wojskowi chronili dostępu do najznamienitszego i jednocześnie najniebezpieczniejszego odkrycia. Nic więc dziwnego, że ich celem było powstrzymanie każdego, kto tylko znalazł się w jego pobliżu.

Moim zadaniem było uwolnienie Giny, która jeszcze w dżungli wpadła w łapy nazistów, co wcale nie było takie proste. Nieprzyjaciół było naprawdę wielu, jeden zły ruch i plany uwolnienia kobiety legły w gruzach. Jednak w końcu udało mi się ominąć strażników i oswobodzić koleżankę. Wtedy akcja potoczyła się już bardzo szybko. Miałam wrażenie, że nawet trochę zbyt szybko.

Bardzo żałowałam, że ten wątek trwał tak krótko. Na początku byłam przekonana, że po tym arabskim mieście czeka mnie podróż do kolejnego zakątka świata, jednak to nie nastąpiło. Mimo tego, końcówka kompletnie mnie powaliła. W pewnym momencie musiałam zbierać szczękę z podłogi. Miała swój urok, styl, a przede wszystkim rozmach! To chyba najbardziej zapadło mi w pamięć. Nie spodziewałam się takiego ogromu wrażeń. Fakt, ostateczne wydarzenia w dużym stopniu polegały na cutscenkach (i podobno w całej grze ich czas przekroczył cztery godziny), jednak podobało mi się to, bo czułam się jak na filmie, przeżywając te emocje!

Na obrazku widać coś na kształt bazy wojskowej. Widać też ciężarówki wojskowe.

Klimat jak na kinowym ekranie

Ogromną zaletą był klimat gry, identyczny jak w filmach. Do tego znany soundtrack, który od razu nastrajał i zachęcał do przygody. Sama historia oczywiście też była dla mnie bardzo ciekawa i wciągająca. Chciałam wiedzieć, co będzie dalej i pochłaniałam ten tytuł prawie bez wytchnienia. Żałowałam tylko, że tak szybko chciałam odkryć wielką tajemnicę. Pomimo mojego zamiłowania do zadań pobocznych i zbierania wszystkich znajdziek, tym razem wydarzenia wsiąkły we mnie tak mocno, że nie pozwoliłam sobie na wiele wątków pobocznych. Nie skończyłam więc z nią, bo nie wszystkie sekrety nadal zostały odkryte.

Jestem też zachwycona przepięknymi miejscami, ze zgoła różnych stron świata i tym, że twórcy umożliwili w miarę swobodną eksplorację. Zamiast wejść narzuconym wejściem, mogłam przedostać się przez dziurę w siatce, szczelinę albo wejść frontem. Czasem oczywiście tytuł wymagał postępowania zgodnie z określoną kolejnością, na przykład najpierw musiałam znaleźć jakąś podpowiedź, list, dokument, by dostać się dalej. Wisienką na torcie było też wykorzystanie dobrego humoru głównego bohatera, który w zabawny sposób komentował różne sytuacje. Dlatego też recenzja gry Indiana Jones i Wielki Krąg była dla mnie wielką przyjemnością! 

Chwila, moment! Ale że jak to tak, walka bez kopniaków?

Minusem natomiast był dość prosty system walki, który pozwalał jedynie na uderzenia pięściami, uniki i ślizgi. Brak jakichkolwiek kopnięć czy superciosów. Gra najwyraźniej nie miała skupiać się typowo na walce, ale miło byłoby mieć większe urozmaicenie. Czasem zdarzało się, że ciężko było nacelować na leżącą broń obok powalonego przeciwnika, tak aby ją przejąć. Zdarzało mi się kilkukrotnie, że w ferworze walki nie zdążyłam jej podnieść. Mało realistyczne też było to, że Gina, w momencie, gdy nasz archeolog krył się za budynkami czy skrzyniami, paradowała przed wrogami na widoku. I zgadnijcie co? Nikt nie zwrócił nawet na nią najmniejszej uwagi. Co do leczenia ran, uważam, że używanie bandażu niezbyt się sprawdziło. W wielu grach wystarczyło wcisnąć przycisk i życie się odnawiało. Tu natomiast bandaż trzeba było wyjąć, rozwinąć i dopiero potem użyć na sobie. Co zajmowało dużo czasu, więc przez to zupełnie nie nadawał się w trakcie walki. Nie zdążyłam go wtedy prawie nigdy wykorzystać.

Dodatkowo, denerwował mnie fakt, że każdorazowo, aby nie tracić punktu docelowego z oczu, trzeba było otwierać dziennik. Wtedy kółko było widoczne, a w momencie, gdy go zamykaliśmy, po paru sekundach znikało. Brakowało mi jakiejś strzałki, która byłaby dostępna na ekranie cały czas, abym nie musiała przerywać i co chwilę spoglądać na notatki. Archeologowi też nie zawsze udawało się złapać krawędzi, której powinien. Natomiast bicz nie zawsze chciał trafiać tam, gdzie miał się znaleźć. Wspinanie się po nim też nie do końca przebiegało sprawnie.

Na obrazku widać budowlę, która usytuowana jest w dżungli, pokryta jest mchem i roślinnością. Na pierwszym planie siedzący po turecku człowiek, bez głowy.

Co za przygoda! Recenzja gry Indiana Jones i Wielki Krąg – finalne wrażenia

Podsumowując, gra spełniła moje oczekiwania i dobrze się z nią bawiłam, ale chciałabym, żeby trwała dłużej! Mimo wszystko uważam, że zdecydowanie warto zagłębić się w klimat wykopalisk i skradzionych artefaktów. Mam nadzieję, że pojawi się druga część, która uwzględni kolejną misję Indiany Jonesa oraz jego przyjaciółki Giny, żebym mogła znów poczuć zew przygody! A jeżeli Wy chcielibyście jeszcze jakieś polecajki z przewagą akcji i dobrej zabawy, sprawdźcie naszą topkę 10 gier na długie wieczory.

Recenzja gry Indiana Jones i Wielki Krąg powstała dzięki uprzejmości Bethesdy. Dziękujemy za zaufanie.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights