Kocie sprawy. Cat Quest – recenzja gry

Główny bohater kot z przodu, za nim inne koty, bohaterowie gry

Koty zwykle bywają egoistyczne i cwane, a to dopiero część ich zalet. Zdarza im się jednak czasem komuś pomóc czy uratować świat, o czym dowiecie się z recenzji Cat Quest.

Umieszczanie w produkcjach słodkich zwierzątek lub postaci i budowanie humoru wokół ich uniwersum jest niebywale kuszące. Tym bardziej, gdy ktoś lubi gry słowne, które można wykorzystywać na wszelkie sposoby. Taka otoczka połączona z wysokim poziomem grywalności daje nam produkt klasy premium, za jaki z pewnością można uznać wydaną w 2017 r. grę o kocim bohaterze. Do tej dość odważnej tezy postaram się Was przekonać w recenzji Cat Quest.

Hej, chcesz kocimiętkę?

Niejednokrotnie wcielając się w protagonistę gry, mieliśmy za zadanie ocalić świat. W latach 90. czy wczesnych dwutysięcznych naszym bohaterem był zazwyczaj umięśniony przystojniak z prostokątną szczęką i rozmiarem giwery wprost proporcjonalnym do bicka. W omawianej produkcji także przejmiemy stery nad futrzastym samcem, ale bynajmniej nie o włosach na klacie piszę. Nasz kot na skutek nieszczęśliwego wypadku zostaje uznany za jednego z wojowników z grupy Dragonblood. Choć sam ma na celu jedynie odbicie porwanej siostry, zostaje wplątany w dużo grubszą aferę i musi pokonać kilka razy większe od niego smoki.

Kot jest w jaskini, pokonuje wrogów

Jako że nasz bohater jest jak polityk podczas kampanii wyborczej, to stara się być blisko obywateli, w tym wypadku kocich. Główny wątek pod kątem fabularnym mocno blednie przy zadaniach pobocznych. Równocześnie dawno nie widziałam gry, gdzie te dwie aktywności byłyby od siebie tak bardzo zależne. Pokonywanie wrogów i misji zwiększa poziom doświadczenia naszego woja. Przy podjęciu każdego nowego zadania pojawia się sugerowany level bohatera, dzięki czemu można mierzyć siły na zamiary. Warto też początkowo porozglądać się za mniejszymi zleceniami, nim ruszymy na potężniejszego wroga.

Tomb Raider

Na mapie świata, prócz czegoś na wzór wiosek, gdzie spotkamy potrzebujące koty, natrafimy też na jaskinie. Podobnie jak w przypadku misji przed wejściem doń poznajemy sugerowany poziom doświadczenia naszego koteła. W środku zwykle czeka na nas kilka korytarzy i skarbów. Po pokonaniu wszystkich przeciwników, którzy ich pilnują, ukazuje się napis „dungeon complete”, a my możemy to miejsce odhaczyć na naszej liście.

Czasami może nas spotkać niespodzianka. Zneutralizujemy całe tałatajstwo, a wspomnianej informacji ani widu, ani słychu. Warto wówczas dobrze przeszukać planszę, gdyż w niektórych miejscach można wyjść poza granicę ścieżki i trafić do ukrytej sekcji. Tam zaś często skrywają się skrzynie. Jeżeli jednak nie udało nam się wyczyścić całości, możemy zrobić to później. Przy jaskini pojawia się charakterystyczna ikonka, dzięki czemu wiemy, że coś tam jeszcze na nas czeka.

Avada Miaudavra!

Oprócz ataku wręcz nasz koteł posiada także czary. Nie umie posługiwać się nimi od razu. Po mapie rozsiane są punkty z budynkami kocich magów. Kiedy je odwiedzimy, możemy opanować nowe zaklęcia, różne dla każdego z nich. Jeśli zdecydujemy się na podjęcie trudnej misji, przewyższającej nasz obecny poziom, czary będą stanowić ogromne wsparcie.

Bohater posiada cztery sloty na czary, dlatego szybko będziemy musieli ocenić, z czego nam się najlepiej korzysta. Dla mnie najpraktyczniejszy był stary dobry fireball, pułapka z kolcami i regeneracja HP. Tak naprawdę wystarczyły mi do ukończenia gry, z pozostałych korzystałam jedynie na próbę. Nie oznacza to jednak, że były złe. O ich wyborze zdecydowała raczej obrana przeze mnie taktyka. Co ważne nasi wrogowie też mogą korzystać z czarów. Widzimy wówczas wokół nich czerwoną poświatę podkreślającą zasięg ataku. Unikamy jej zatem, a dzięki temu – również obrażeń.

Kot walczy w jaskini, czerwone podświetlenie ukazuje zasięg ataku

Kot ubiera się u Prady

Nasze zwierzęta są bardzo zantropomorfizowane, dlatego też nie wychodzą przed dom bez ubrań. Podobnie sprawa ma się z protagonistą i jego poczuciem wstydu i estetyki. Kocie fatałaszki nie tyle zapewniają ciekawy look, co pełnią funkcję praktyczną, gdyż wszystkie wpływają na statystyki bohatera. Są to kolejno siła ataku, poziom many, życia oraz pancerza. Co ciekawe nie ma wśród nich jakiegoś elementu ekwipunku, który biłby na głowę pozostałe. Porównując między nimi, zauważymy, że lepszy atak może dać krótszy pasek HP i tak dalej.

Niestety nie będzie nam dane chodzić po kocich galeriach. Elementy ubrań znajdziemy w jaskiniach rozsianych po mapie, a także będziemy mogli otrzymać je po ukończeniu misji lub kupić u pani kowal. Nie będzie to jednak zwykły sklep z przymierzalnią, a raczej zakup, nomen omen, kota w worku. Możemy nabyć tam bowiem skrzynie, w których znajdują się pojedyncze przedmioty. Jeśli jest to broń lub element zbroi, jaki już posiadamy, zyskuje ona wyższy poziom i poprawiają się jej statystyki.

Kocie ruchy

Wielkie było moje zdziwienie, gdy na pewnym etapie fabuły miałam pokonać smoka, który chillował sobie na środku jeziora. Próbowałam dostać się do niego na wszelkie możliwe sposoby. Kiedy żaden nie przyniósł skutku, odłożyłam pada, by ponownie po niego sięgnąć, gdy już wygoogluję, gdzie leży problem. Okazało się, że mój kot nie posiadł JESZCZE umiejętności chodzenia po wodzie. Po ukończeniu jednej z misji pobocznych bohater najzwyczajniej w świecie porusza się po tafli.

Mapa świata w grze Cat Quest

Nie jest to jedyna zdolność nabyta przez protagonistę. Kolejny smok do ubicia otoczony jest górami i krzakami. Każde polskie dziecko wychowujące się na wsi wzięłoby mocny kij i pozbyło się roślin raz-dwa. Dla kociego bohatera to rozwiązanie zbyt oczywiste, dlatego uczy się latać. Jest to bardzo ciekawy patent, szczególnie gdy chcemy się gdzieś szybko dostać, czyszcząc mapę. Nie musimy wtedy uciekać przed przeciwnikami, a mijamy ich w prosty sposób.

Purrfect!

Wspomniałam we wstępie recenzji Cat Quest, że masa tu humoru i żartów słownych. W istocie, kiedy tylko jakiś angielski wyraz da się zamienić na neologizm z częścią „miau”, „kot”, czy „mruczeć”, to twórcy z tego korzystają. Śmieszne elementy też pojawiają się w samych absurdalnych często misjach. Szukamy mięsa, zarządzamy kocimiętką, obnażamy koty, które podszywają się pod inne. W produkcji znajduje się też sporo easter eggów, zwykle łatwo dostrzegalnych.

Muszę jednak uczciwie przyznać, że większość dialogów przeklikałam. Nie dlatego, że były naiwne czy nieśmieszne lub miałam przesyt związku humoranu-kocianu. Ten tytuł w swojej prostocie ma tak dużą grywalność, że czekałam na opcję skopania komuś tyłka, zgodnie z zasadą „najpierw strzelaj, potem pytaj”. Postaci są słodkie i miłe, co podnosi potencjał sprzedażowy gry. Najbliższym tego przykładem jest polski RPG Opowieści z Nyanii, ale i Crash Bandicoot, którego przygody recenzowałam na portalu. Ta produkcja nie potrzebuje fabuły, by sprawiała graczom dużo radości. Chodzisz po mapie kotem i machasz mieczem. Czego trzeba więcej?

Jedna z wysp w grze Cat Quest

Kocia muzyka

Ogromny klimat produkcji tworzy także sfera audiowizualna. Grafika jest kreskówkowa i kolorowa, a kociaki w stylówkach czarodziejskich i wiejskich (nie mylić z wieśniackimi) prezentują się pierwszorzędnie. Urocza jest także mapa świata czy niewielkie obeliski w kształcie kota umożliwiające regenerację i zapis gry. Przeciwnicy także są ciekawie zaprojektowani. Wbrew pozorom nie są to sfory psów, ale choćby wiwerny czy wspomniane już parokrotnie smoki.

Z kolei muzyka swoim rytmem faktycznie przywodzi na myśl przeżycie epickiej przygody. Nie może być inaczej, gdyż utwór czołowy nosi tytuł A Feline Epic. Bardzo charakterystyczny i mroczny jest także motyw towarzyszący nam przy okazji eksploracji jaskini. Swoją drogą polecam zapoznanie się z nie tylko z samą ścieżką dźwiękową, ale i tytułami. Chyba nigdy nie trafiłam na tak doskonały jak A Kitten More Evil Than You Could Possibly Imagine.

Pad w dłoń. Cat Quest – finalne wrażenia z gry

Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać w recenzji Cat Quest, by zachęcić Was do rozpoczęcia gry. To kawał świetnej rozgrywki, względnie krótkiej, którą można dzielić na mniejsze partie. Gwarantuję jednak, że gdy już się wkręcicie, a pewnie nastąpi to szybko, wpadniecie w syndrom „jeszcze jednej jaskini”. Produkcja jest prosta i bardzo intuicyjna, pokonani wrogowie znikają, a w ich miejscu pojawiają się punkty doświadczenia i złoto. Można zatem grać w nią z młodszym rodzeństwem lub prywatnymi bąbelkami. Polecam po nią sięgnąć w oczekiwaniu na Cat Quest III.

Scroll to Top