Apoteoza nastoletniej przyjaźni czy uzupełnianie historii na siłę? Life is Strange: Before the Storm – recenzja gry

Before the Storm recenzja – Rachel i Chloe

O czym w końcu opowiada ten prequel: o Rachel, Chloe, a może jeszcze o czymś lub kimś innym? Ta recenzja trochę zgłębi fabułę gry, więc uważajcie na spoilery – moja analiza Before the Storm jest przeznaczona raczej dla osób znających treść produkcji.

Jeśli tu jesteście, pewnie kojarzycie przygodówkę Life is Strange. Before the Storm jest jej prequelem. Podobnie jak wszystkie pozycje z tej serii, to przygodowa gra epizodyczna. Opowiada historię znanej nam z LiS Chloe. To ta niebieskowłosa przyjaciółka głównej bohaterki Life is Strange, Max (tej, która robi wszystkiemu zdjęcia). Akcja dzieje się kilka lat wcześniej. Chloe nadal nie może sobie poradzić ze śmiercią ojca i tym, że jej najlepsza przyjaciółka zostawiła ją w najgorszym momencie. Co prawda Maxine nie miała wpływu na wyprowadzkę swoich rodziców, niemniej jednak możecie przeczytać SMS-ową korespondencję obu dziewcząt. I naprawdę się na fotografkę zdenerwować. Chloe próbuje sobie jakoś radzić, ale ciągle wpada w nowe kłopoty. Zaczyna jej być już wszystko jedno. I w tym momencie spotyka Rachel, czyli, jak ja ją nazywam, Laurę Palmer z Blackwell. To, co dzieje się dalej, jest uzupełnieniem historii z Life is Strange i odpowiedzią na wiele pytań, które sobie w trakcie tamtej rozgrywki zadawaliśmy. Resztę powie Wam moja recenzja Before the Storm.

Before the Storm recenzja  – Rachel gra w sztuce Szekspira

Fabuła – tanie chwyty, żeby zagrać na emocjach fanów, czy coś więcej?

Robiłam dwa podejścia do tej gry. Za pierwszym razem usłyszałam muzykę i tak się wzruszyłam, że… wyłączyłam ją od razu, nie uruchomiwszy nawet pierwszego epizodu. Za drugim razem, już wiedząc, że recenzja Before the Storm musi powstać, postarałam się trochę te emocje odsunąć i wytrwałam.

Właśnie – jeśli ktoś lubi Life is Strange, prequel będzie dla niego bardzo trudny emocjonalnie. Znam historię Max i Chloe, kilka razy lałam więc rzewne łzy wzruszenia. Świadomość, że cokolwiek bym zrobiła, i tak nie uda mi się niczego zmienić w dalszych losach uczniów Blackwell, była zbyt dojmująca. A gdy się dobrze zastanowić, to może i twórcy Before the Storm opowiedzieli nam trochę więcej o Chloe, ale jeśli chodzi o Rachel, mam bardzo mieszane wrażenia.

Jednocześnie przez te emocje człowiek nie do końca widzi, że nie wszystko trzyma się kupy. Chyba że nastolatki tak mają, a ja już o tym zapomniałam? W jednej chwili są całkowicie obcymi dla siebie ludźmi, a już dwa dni później są obecne przy najbardziej intymnych przeżyciach rodzinnych i swobodnie zwierzają się sobie ze spraw, o których jeszcze z nikim nie rozmawiały.

Before the Storm recenzja - przyjaciółki Rachel Chloe

Trochę nierealne wydaje się też to, że wszyscy tak pięknie ze sobą rozmawiają. Po kłótni piszą SMS-a albo spotykają się i wszystko sobie wyjaśniają. Obawiam się, że w prawdziwym życiu jest o wiele więcej niedomówień. Jednak mimo nierealistyczności uważam to za dobre, bo wielu fanów serii to nastolatki (sama w recenzji Life is Strange pisałam, że gra jest wspaniała, ale wywiera o wiele większy wpływ na ludzi, którzy jeszcze dwudziestki nie przekroczyli). I jeśli taka historia kosztem realizmu przekaże trochę dobrych wzorców, jestem w stanie ją zaakceptować.

Recenzja Before the Storm jest tak ambiwalentna, jak moje wrażenia z gry. Oderwijmy się jednak na chwilę od narzekania i przyjrzyjmy temu, co mi się podobało. Najpierw historia Skipa, czyli wcześniejszego szefa ochrony w Blackwell. Nie wiem, jakie były inne możliwości wpłynięcia na jego losy, ale ujęło mnie za serce, jak dużo można zdziałać dobrym słowem. Wystarczyło pochwalić utwór i sprowokować (w moim przypadku zupełnie niezamierzenie) do dość widowiskowego porzucenia posady. No i w dalszej części gry włączyć radio, żeby dowiedzieć się o viralu, który Skip stworzył na fali rzucenia pracy. Znaczące jest też to, że to i tak musiało się stać – bo gdzie inaczej pracowałby ojczym Chloe? Przecież kilka lat później to on był szefem ochrony w Blackwell.

Moimi ulubionymi fragmentami Before the Storm były te, podczas których protagonistka przysiadała się do nerdów i przyłączała do gry w ich papierowego RPG-a. To była ciekawa pozostałość Chloe, jak rozumiem, z czasów przed śmiercią ojca – pomocna, myśli o koledze i o tym, żeby mu sprawić przyjemność, trochę nerdowata, lubi sobie zagrać i pośmiać się ze znajomymi. Jednocześnie to wyraźnie jeszcze nie była Chloe, którą znaliśmy z Life is Strange – zamknięta w sobie i zbuntowana. W prequelu była bardziej zagubiona. Bardzo mi się taka podobała. Do tego można było wybierać kwestie jej elfiej postaci i ta minigierka była dzięki temu bardzo angażująca.

Before the Storm recenzja szpital złamana ręka Mikey RPG

Czy ta grafika naprawdę potrzebuje remastera?

Ostatnio świat obiegła wieść o remasterze Life is Strange i Life is Strange: Before The Storm – na razie wrażenia fandomu są różne, zobaczymy jednak, co przyniesie przyszłość. Czy według mnie gra potrzebuje odświeżenia? I tak, i nie. Już mówię, dlaczego.

Momentami coś dziwnego dzieje się z grafiką. Szczególnie na początku drugiego epizodu. Animacje twarzy i rąk są jakieś takie nieprzekonujące, zwracają na siebie uwagę. To bardzo odstaje od LiS. Oczekiwałabym więc, że jeśli twórcy szarpną się na remaster, tym właśnie się zajmą. I owszem, planują podrasować lip sync i grafikę ogólnie, jednak w trailerze tego nie widzę – fani boleją za to nad dodatkowym makijażem Rachel.

Jednakże, jeśli chodzi o grafikę, jest też dużo rzeczy chwytających za serce. Na przykład bardzo urzekł mnie ekran początkowy. Bardzo lubię Life is Strange i poczułam się, jakbym wróciła do tamtego świata. Od początku grze towarzyszy wspaniała muzyka, w większości jest to zespół Daughter, który świetnie pasuje do Chloe. Dodatkowo wspomniane wstępne menu zmienia się w zależności od etapu gry. Po ukończeniu pierwszego epizodu, gdy lasy zaczynają płonąć (bo Rachel się zdenerwowała), zmianie ulega nie tylko wizualna strona ekranu początkowego – motyw muzyczny też jest cięższy i groźniejszy. Jak zwykle w przypadku gier z tej serii polecam całą ścieżkę dźwiękową – u mnie wzmogła ona immersję i pomogła mi poznać postać Chloe i się z nią choć trochę utożsamić.

Life is Strange – recenzja – screen z menu gry, ogień

Wspomniałam, że ta gra jest jak powrót w dobrze znane strony. I tak, lokacje z Life is Strange wyglądają łudząco podobnie, a jednak trochę inaczej. Ta cecha Before the Storm sprawia, że przez całą grę nie mogłam pozbyć się wrażenia, że faktycznie jestem w tych samych miejscach, tylko w innym czasie. Nie wiem, czy to było zamierzone – w każdym razie wyszło nieźle.

Mechanika i trudne wybory – skoro wiemy, co się stanie, to czy gra ma w ogóle coś do zaoferowania?

Generalnie gra w zamierzeniu opiera się na eksploracji i wyborach. I niektóre z nich są naprawdę ciekawie zrobione. Kilka razy zostałam przechytrzona, bo chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Mimo moich najlepszych chęci kogoś zraniono. Jednak koniec końców nie czułam zbyt wielkiego wpływu na całą fabułę. Częściowo przez to, że znałam dalsze losy większości ważnych bohaterów, ale nie tylko. Całe Before the Storm jest przeładowane cutscenkami. Miałam wrażenie, że czasem więcej oglądam, niż faktycznie chodzę i coś robię. Można by bardzo łatwo przerobić tę grę na prequelową animację – wystarczyłoby doszyć kilka scen i gotowe. Nie uważam tego za fair względem graczy.

W Life is Strange mieliśmy główną mechanikę cofania czasu, co bardzo urozmaicało rozgrywkę. W Before the Storm siłą rzeczy nie ma nic takiego, mamy za to tak zwane sprzeczki. To nic specjalnego, chociaż zawsze jakaś atrakcja. Do pewnego momentu nie zdawałam sobie sprawy, że można je przegrać. Trzeba słuchać tego, co mówi rozmówca, i rozważnie wybierać opcje dialogowe. Miejsca sprzeczek są odgórnie narzucone przez grę, ale jeśli nie chcemy eskalować sytuacji, można je pomijać i być bardziej zgodną Chloe, chociaż to byłoby dość niekanoniczne.

Before the Storm – recenzja – sprzeczka, Chloe

Jest też kilka sytuacji, gdy wybieramy, co Chloe ma na siebie założyć. To miły ukłon w stronę miłośników serii, bo większość rzeczy, które dziewczyna może na siebie włożyć, ma jakieś znaczące symbole. Bardzo ładnie wpasowuje się to w całą fabułę, bo czasem ktoś ten ubiór śmiesznie skomentuje, innym razem cutscenka stanie się bardziej znacząca.

Before the Storm - recenzja - wybór ubrania, koszulki

Do tego są miejsca, w których Chloe może coś nabazgrać. To odpowiednik zdjęć robionych w pierwszej części, tylko że tu zawsze mamy dwie opcje do wyboru. Zazwyczaj są to pojedyncze słowa, wokół których Chloe obuduje jakiś błyskotliwy (lub pseudobłyskotliwy) tekst. Bardzo podobały mi się próby zmuszenia gracza, żeby znajdował rzeczy, które mogą być dobrym tłem dla tego graffiti. Do tego stopnia, że twórcy „wylali” nawet trochę betonu tylko po to, żeby nam rzucić wyzwanie i zobaczyć, kto sprawdzi, czy da się po nim przejść (odpowiedź: da się). Oczywiście po zrobieniu śladów (biedni budowlańcy!) można ten beton wzbogacić jeszcze jakimś głupim tekstem. Gdy gra daje nam jakieś zadanie do wykonania, Chloe zapisuje je na ręce tym samym markerem, którym robi wspomniane graffiti. Można je podejrzeć w każdej chwili. Spodobało mi się to ciekawe, niecodzienne rozwiązanie.

Before the Storm - recenzja - screen z gry, bazgranie na betonie, Chloe

Uzupełnienia wątków z Life is Strange

Przede wszystkim już rozumiem, dlaczego rodzice Rachel nie zareagowali na jej zniknięcie w normalny sposób – ten wątek uzupełniono bardzo sprawnie. Ojciec, który zatraca się w pracy i stara się zadowolić wszystkich wokół tak, że zapomina o rodzinie, mimo że ją bardzo, bardzo kocha, wydał mi się przekonujący. Matka natomiast została wygenerowana z automatu – typowa kobieta z przedmieść żyjąca w cieniu męża. Potrzebujemy jakiegoś przełamania? Okej, sprzeciwi mu się raz. Gotowe.

Zachowanie Max złamało mi serce – można przeczytać wiadomości, które dziewczyny wymieniały, i to, jak bardzo Chloe została olana, jest porażające. Jednocześnie ta dziewczyna cały czas myśli o swojej przyjaciółce z żalem, ale powtarza, że oczywiście przyjęłaby ją z powrotem. Mam wrażenie, że Before the Storm za bardzo chce nas zmusić, żebyśmy Chloe żałowali – zrzucają na nią wszystkie bomby, jakie udało im się wymyślić. Nawet chłopiec, który ją lubił, okazuje się szalonym stalkerem i, szczerze powiedziawszy, konfrontacja z nim przeraziła mnie bardziej niż ta końcowa z mordercą.

Before the Storm recenzja stalker konfrontacja

Mam wiele wątpliwości, czy tych odniesień do Life is Strange nie jest za dużo. Przez to gra wydaje się niesamodzielna i niewiele można o niej powiedzieć w oderwaniu od pierwszej części. I tak, wszyscy chcieliśmy się czegoś dowiedzieć o przeszłości Chloe i Rachel, ale Samuel czytający Chaos Theory to dla mnie trochę przegięcie.

Ostatecznie wrażenia z Before the Storm są zbyt ambiwalentne, żeby je do końca sprecyzować

Czy ta gra jest bardziej dla fanów Chloe, czy raczej dla tych, którzy jej nie lubili? Skończyłam grać i nadal nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Przez całą grę widać, jak bardzo niepewna jest ta bohaterka – to jest coś, czego w Life is Strange już nie uświadczymy. Wszystko ułożono tak, aby część cech Rachel z Before the Storm zobaczyć w Chloe z Life is Strange. Ciekawy zabieg i wiele mówiący o charakterach bohaterek – Chloe wydawała się taka niezależna, a okazała się w swoim nieszczęściu zupełnie opierać na innych… którzy porzucali ją z własnej winy lub nie. Mimo całej świadomości, jak bardzo zostało to wyliczone przez twórców, i tak czułam się mocno poruszona.

Before the Storm recenzja - Chloe sen

Część tych emocji na pewno wynikała z filmowości całej gry. Pewnie wielu z Was miało podobne wrażenia przy graniu w Before the Storm – więcej oglądania niż grania. Mnóstwo cutscenek, nikły wpływ na dialogi… To wszystko na pewno mocno wpływało na odbiór. Wcześniej wspominałam, że znamy finał tej historii – być może twórcy specjalnie zastosowali taki zabieg, żebyśmy bardziej czuli, że losów Rachel ani Chloe nie zmienimy, niezależnie od tego, jak się w tym prequelu będziemy miotać.

Doceniam zrobienie go i te wszystkie małe i duże nawiązania, jednak nie mogę przestać się zastanawiać, czy był potrzebny. Jestem wielką fanką niedomówień i otwartych zakończeń, a tu jednak dowiedzieliśmy się bardzo dużo. Przez to Rachel z tajemniczej, idealizowanej Laury Palmer stała się zwyczajną nastolatką z problemami, dość utalentowaną i wykorzystującą to, żeby wszyscy ją lubili. I w gruncie rzeczy ja też, mimo całego zdenerwowania jej pozami, wykrzesałam z siebie jakiś rodzaj sympatii i współczucia… ale czy nie lepiej byłoby pozostawić kilka niedopowiedzeń?

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top