Przywracamy szacunek dla fryzury na czeskiego piłkarza. Mullet Mad Jack – recenzja gry

Na grafice promującej Mullet Mad Jack widzimy głównego bohatera za kierownicą samochodu - recenzja gry.

To tytuł dla tych, którzy czują się zmęczeni strzelankami z przesłaniem, wyścigami z dramatem w tle czy po prostu grami aspirującymi do bycia czymś więcej. Studio Hammer95 nie owija w bawełnę, ich tytuł jest soczystą, bezpardonową nawalanką, o czym przeczytacie w recenzji Mullet Mad Jack.

W świecie dalekiej, ale wcale nie tak nieprawdopodobnej przyszłości, SI pod postacią robobilionerów żądzą ludźmi. Życie tych ostatnich ogranicza się do bezczynnej wegetacji, bowiem roboty zastąpiły ich w większości zawodów, zgarniając też wszystkie owoce pracy i spychając gatunek homo sapiens do najbiedniejszej klasy społecznej. Oświadczam, że żaden robot nie został zaangażowany do napisania recenzji Mullet Mad Jack. Na pewno nie przypadłaby im do gustu.

Żryj gruz, podstępny robocie

W tym wszystkim znikąd pojawia się korporacja Peace, która zleca ludziom różne ryzykowne zadania. Ryzykowne, ale koniecznie efektowne, bowiem założenie jest takie, że są one na bieżąco oceniane przez publiczność. Lajki, poprzez zintegrowaną z ciałem człowieka aplikację, dostarczają dopaminę prosto do jego żył, co jednocześnie go napędza, ale i uzależnia. Okazuje się, że widzowie kochają patrzeć, jak zwykli ludzie zabijają ich panów, dlatego też najbardziej prestiżowa jest praca moderatora, czyli łowcy robobilionerów.

na grafice widzimy głównego bohatera celującego w gracza z pistoletu, w tle wnętrze budynku z kolorową reklamą

 

W tej roli występuje niejaki Mullet Mad Jack, inspirowany postacią Gutsa z legendarnej serii Kentaro Miury. Gra nie ukrywa zresztą swych inspiracji anime z lat 80 i 90, zarówno w mangowym wyglądzie bohaterów, jak i projektach samego miasta. Tytuł zalicza się do cyberpunka retro, dlatego wszystko jest przesadzone i przerośnięte, począwszy od smartfonów z przeskalowanym interfejsem przez samochody (wóz Jacka to połączenie Deloreana, Mitsubishi 3000 i Camaro) po obrośniętą gadżetami broń. Towarzysząca naszym zmaganiom synthwave’owa ścieżka dźwiękowa doskonale dopełnia klimatu.

Jednocześnie, jak przystało na współcześnie stworzoną grę, spełnia ona szereg wymogów inkluzywności. W ustawieniach można zmienić krew na fioletową, wyłączyć drgania kamery i błyski. Mullet Mad Jack może i ma styl retro, ale za to czyni wszystko, by dobrze się w nim bawił każdy współczesny gracz.

Księżniczka jest na innym piętrze

Zadanie Mad Jacka polega na uratowaniu influencerki uwięzionej na 10 piętrze wieżowca. Jednak, jak można się domyślić, wywiad korporacji był niedokładny i bohater musi przebijać się coraz wyżej i wyżej. Nie ma jednak czasu na staranne planowanie podboju opanowanego przez roboty budynku, bo nie pozwala na to najważniejsza w grze mechanika, czyniąca Mullet Mad Jack najszybszym tytułem tego roku (aczkolwiek o pozycję tę powalczy też Ultrakill, o którym pisaliśmy pod koniec kwietnia).

na grafice z perspektywy bohatera widzimy pełne rozbłysków pomieszczenie z przeciwnikiem przypominającym wielkie gałki oczne

 

Otóż, biorąc udział w zleceniu Peace, Jack ma każdorazowo 15 sekund życia. Jeśli w tym czasie nie wyeliminuje jakiegoś przeciwnika, nie dostanie potrzebnej mu do życia dawki dopaminy. W momencie gdy uda mu się zabić kogoś w wyjątkowo atrakcyjny sposób, widzowie nagradzają go bonusowymi sekundami. Na szczęście, przeciwnicy czekają na niego na każdym kroku, jednak ani nie stoją bezczynnie, ani nie pozostają mu dłużni za zakłócanie ich robotycznego życia. Powoduje to, że pojedynczy run nie zajmuje więcej niż minutę.

Nie zatrzymuj się

Sposób pokonywania poziomów trudno nazwać przechodzeniem. To nie jest też przetaczanie się. Mullet Mad Jack leci jak pocisk, ledwo muskając podeszwami butów podłogę, wyważając kopniakami drzwi, ześlizgując się po rampach z prędkością samochodu wyścigowego. Zatrzymuje się tylko pod sam koniec danego piętra, przy drzwiach windy, korzystając z wytchnienia, by z poziomu korporacyjnej aplikacji kupić jakiś losowy upgrade.

Nie ma czasu na myślenie. Granie Jackiem odbywa się na zupełnie innym poziomie świadomości, w którym należy zapomnieć o składaniu się do strzału czy wyszukiwaniu celów. Wysokooktanowa ścieżka dźwiękowa i jaskrawe barwy jakimś cudem nie powodowały u mnie zawrotów głowy, ale to pewnie dlatego, że nie wpatrywałam się w żaden konkretny punkt na ekranie. To jest boomer shooter, jakiego potrzebujemy, by, paradoksalnie, odpoczął umysł i wzrok, bo zmysły przenikają przez warstwę obrazu, a jedynym imperatywem staje się trafienie w cel.

na grafice widzimy płytę CD z nadrukiem przedstawiającym głównego bohatera odwróconego tyłem. W prawym dolnym rogu widnieje twarz kobiety.

 

Nawet unikanie pocisków odbywa się na innej zasadzie niż w wielu grach akcji, bowiem odpowiedzialny jest za ten manewr prawy klawisz myszki, którym jednocześnie rozdajemy kopniaki czy wykonujemy finishery. Ów długi wślizg umożliwia też przemykanie nad zbiornikami kwasu czy lawy (tak, to wszystko obecne na 40 czy 67 piętrze wieżowca). Przebiegnięcie przez jedną kondygnację w takim tempie i przy takich warunkach mogłoby być na dłuższą metę męczące, jednak zajmuje średnio od 30 do 45 sekund.

Katana czy pistolet?

Pod koniec każdego piętra możemy wybrać jeden z trzech upgrade’ów losowanych z puli ponad 50 usprawnień. To element roguelike, który potrafi znacznie ułatwić rozgrywkę, ale też wymusić zmianę stylu grania. Wśród usprawnień znajdują się bowiem nie tylko odporności na różne efekty, jak np. kwas, zmiany poruszania się w postaci lepszego skoku czy szybszy bieg, ale też różne rodzaje broni, w tym katany. Nie ma recepty na sukces, czasami trzeba mieć po prostu szczęście, bo wylosowanie bardziej pojemnego magazynku ułatwi walkę z przeciwnikami na piętrze, ale z kolei osłabienie bossa umożliwi przejście do kolejnego etapu przygody.

Co dziesiąte piętro jest kluczowe, bowiem na jego końcu czeka jeden silny boss. Jego leże znajduje się w strefie poza zasięgiem korporacji Peace, co oznacza, że nikt nie obserwuje naszego starcia. Nie dostajemy lajków, ale z nie do końca jasnego powodu nie czeka nas utrata życia związana z brakiem zastrzyku dopaminy.

na grafice widzimy dłonie bohatera trzymające ekran z trzema ikonami. W prawej strony w mniejszym ekranie jest twarz kobiety.

 

Filozofia walki z bossami nie jest zbyt skomplikowana i sprowadza się do prostej zasady: „unikaj ciosów, wal między oczy”. Pokonanie go umożliwia przejście na wyższe piętra i, co jest kolejnym elementem roguelike, trzeba to wykonać za jednym podejściem. Zgon cofa nas bowiem do początku poziomu.

Masz 15 sekund, by mnie zainteresować

Dla osób nienawykłych do takiego tempa przejście dziesięciu pięter i pokonanie bossa może okazać się dość karkołomnym zadaniem, jednak w ustawieniach możemy dopasować poziom trudności do swojego stylu gry i umiejętności. Dostajemy do wyboru trzy kategorie: przystępną, normalną i trudną, z czego każda z nich ma jeszcze dwa dodatkowe poziomy. Najprostszy to klasyczny boomer shooter, zdejmujący licznik czasu odliczanego od kolejnego zabójstwa.

Następne poziomy dają Jackowi ustalony czas życia i bonus za każdego zabitego przeciwnika. Dodatkowo, bossowie zadają więcej obrażeń, rzadziej występują też automaty z napojami leczącymi. Wisienką na torcie jest tryb permadeath, bez punktów kontrolnych w postaci wind przewożących nas między piętrami.

na grafice widzimy ulicę z perspektywy kierowcy. W prawej dłonie kierowcy znajduje się pistolet oddający strzał. Przed nami z lewej i prawej pędzą dwa inne samochody.

 

Mullet Mad Jack jest tak zgrabnie skomponowany, że mimo grania praktycznie na bezdechu nie czułam ani znużenia, ani zbytniego wyczerpania. Zupełnie jakby dopamina głównego bohatera była w jakiś sposób transportowana i do moich żył. Zresztą całość została zaprojektowana z dbałością o najmniejszy szczegół, począwszy od interfejsu przez napisy końcowe po towarzyszącą nam na każdym kroku i komentującą nasze poczynania korporacyjną streamerkę.

W menu głównym znajduje się np. krótka prezentacja pokazująca, jak wyglądałby big box gry, gdyby została ona wydana w latach 90-tych. To pełna humoru, nostalgiczna podróż do lat, w których podstawowe edycje gier wydawane były z pompą podobną dzisiejszym edycjom kolekcjonerskim. Muszę przyznać, że łezka mi się w oku zakręciła. Szkoda, że studio Hammer95 nie pokusiło się o wydanie kilku pudełek.

na grafice widzimy dłonie bohatera, w lewej znajduje się urządzenie odmierzające sekundy życia, w prawej pistolet. W korytarzu przed nim stoi dwóch przeciwników ubranych w białe garnitury

Więcej i więcej wszystkiego! Mullet Mad Jack – finalne wrażenia

Jeśli skupić się na samej fabule, czyli zleceniu polegającym na uwolnieniu znanej influencerki porwanej przez robobilionera, to pojedyncze przejście gry może zająć jakieś 4 godziny. Piętra pogrupowane po 10 mają wspólny charakter, ale nie różnią się między sobą aż tak bardzo. Typów przeciwników też mamy ograniczoną liczbę. Ale fakt, że poziomy są generowane proceduralnie powoduje, że tytuł szybko się nie znudzi. Jeśli dodać do tego fakt, że uprade’y również są losowe, otrzymamy odpowiednik dobrego napoju energetycznego, który da się wypić jednym haustem, ale po co, skoro lepiej go sobie dawkować?

Recenzja Mullet Mad Jack powstała dzięki uprzejmości Epopeia Games.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights