O pewnym szybkim, krwiożerczym robocie. Ultrakill – recenzja gry (we wczesnym dostępie)

Grafika z gry Ultrakill

To produkcja, która oferuje dynamiczną, brutalną rozgrywkę i strasznie dużo frajdy. Do samego piekła zabierze Was moja recenzja superszybkiej strzelanki Ultrakill.

Wyobraźcie sobie grę z bardzo szybkim tempem rozgrywki. Już? To teraz podkręćcie prędkość ze dwa razy, dodajcie demony, brutalność oraz roboty i wyjdzie Wam Ultrakill. Ta strzelanka retro wrzuca nas dosłownie do piekła. Jako uroczy, ale krwiożerczy robot V1 będziemy przebijać się przez kolejne piekielne kręgi. Przyniesie to zaskakująco sporo frajdy. Moja recenzja gry Ultrakill spróbuje odpowiedzieć na pytanie – czy ten tytuł już na poziomie wczesnego dostępu może pochwalić się czymś ciekawym?

Projekt zapoczątkował fiński deweloper o pseudonimie Hakita, a z czasem dołączało do niego coraz więcej twórców i aktorów głosowych (chociażby Lenval Brown, czyli Narrator z Disco Elysium). Z kolei wydawcą produkcji został zespół New Blood Interactive. Obecnie tytuł dostępny jest wyłącznie na komputerach osobistych.

Ludzkość jest martwa, a piekło pełne

Ultrakill się nie patyczkuje – dostajemy giwerę i idziemy walczyć ze stworami w piekle. Wcielamy się w V1, krwiożerczego i bardzo zwinnego robota. W tym świecie wojny prowadziły stworzone przez ludzi maszyny, których paliwem jest właśnie krew. Niestety ludzkość się powybijała i spragnione V1 rusza do samego piekła, aby w ogóle zdobyć coś do „zjedzenia”. Z tego też powodu za każdym razem, kiedy ranimy przeciwników, odzyskujemy punkty zdrowia. Jak łatwo zauważyć, to mechanika mocno inspirowana Doomem.

Ale przygody samotnego komandosa nie były tutaj jedyną inspiracją. Bowiem Ultrakill zapożyczył chociażby estetykę od Quake’a czy system kombosów od produkcji Devil May Cry. Ta wybuchowa mieszanka dała zaskakująco ciekawą i przyjemną strzelankę.

Nie mamy czasu, trzeba siekać demony!

Tempo rozgrywki biegnie na łeb na szyję. Przy dobrych wiatrach kolejne plansze możemy ukończyć w mniej niż 10 czy nawet 5 minut. Po prostu wpadamy do kolejnego piekielnego kręgu i kosimy kolejne hordy przeciwników. Protagonista jest bardzo zwinną postacią, co zdecydowanie ułatwia eksplorację i walkę.

Bowiem V1 w pewnym sensie potrafi szybować, wysoko skakać, robić dashe czy ślizgać się bez marnowania staminy. Korzystamy też z drugiej dłoni, tej, w której nie trzymamy broni. Ciosem wręcz możemy kogoś dobić albo odbić lecące w nas pociski. Dodatkowo z pięści można walnąć w łuski strzelby, aby zwiększyć ich zasięg oraz siłę. Szalona mechanika, jak tak się pomyśli, ale bardzo przydatna.

Ultrakill oferuje mnóstwo ciekawych zdolności, którymi możemy żonglować według potrzeby. Przykładowo alternatywny atak w jednym pistolecie polega na wyrzucie w powietrze garści monet. Jeśli potem strzelimy w te drobniaki, pocisk rykoszetuje i może zdobyć dla nas nawet headshota! Nie chce zdradzać za dużo, bo już samo odkrywanie kolejnych szalonych broni i mechanik daje mnóstwo frajdy. Powiem jedynie, że pod względem czysto gameplayowym Ultrakill to gra satysfakcjonująca, intrygująca i przynosząca więcej zabawy niż frustracji. Nawet jak po raz enty próbujesz pokonać tego jednego upartego bossa, nie masz poczucia bezsilności. Okej, jest ciężko, ale może zmienię taktykę? Albo broń? Poskaczę więcej wokół wroga albo zapamiętam jego ataki? To gra, która wciąga jak bagno i nie chce za szybko puścić.

Gdzie diabeł nie może, tam robota pośle

Skoro już o trudnościach mówimy, to Ultrakill przy swoim zabójczym tempie bywa też wymagające. Tutaj trzeba być bystrym i nie marnować cennych sekund na zastanawianie się nad atakiem. Jako ktoś, kto nie ma cierpliwości do skradanek czy innych wolniejszych produkcji, jestem w niebie. Mam jednak świadomość, że tego typu gameplay nie przypadnie każdemu do gustu. Na szczęście Ultrakill umożliwia wybór poziomu trudności, więc śmiało można dopasować grę do siebie. Ciekawe jest to, że poziomem zalecanym dla nowych graczy (ale takich, którzy wiedzą, z czym się je strzelanki) jest Standard oznaczony jako „trudny”. Ale w Ultrakillu jest albo normalnie, albo trudno, albo PIEKIELNIE trudno. Zaznaczę jednak, że nie możemy sobie od tak w połowie piekła zmienić ustawienia, ale za to możemy przechodzić plansze po kolei z inną trudnością. Przyznam, że na jednym trudniejszym poziomie gram „ambitnie” i próbuję pobijać własne rekordy, a na prostszym zwiedzam sobie świat.

Sama eksploracja też sprawia dużo przyjemności. Lokacje są różnorodne i stworzone z ogromną dozą kreatywności. Ponadto niektóre elementy środowiska świetnie przydają się w starciach. Możemy zepchnąć wroga w przepaść czy wrzucić go pod miażdżące koło zębate. Warto jedynie uważać, by samemu nie kopnąć w kalendarz w taki sposób! Czasem w lokacjach znajdziemy też zagadki. Nie są bardzo wymagające, zazwyczaj wystarczy wiedzieć, co przełączyć lub jaki przedmiot umieścić w odpowiednim miejscu. Ale wciąż to miłe urozmaicenie, tak jak sekretne poziomy, które znajdują się chyba na każdej planszy. Dodam jeszcze, że do lokacji oczywiście możemy wracać np. z innym arsenałem. Sprawia to, że Ultrakill ma duży poziom regrywalności, co oczywiście jest wielką zaletą.

Nie samym piekłem robot żyje

Oprócz kolejnych kręgów piekła Ultrakill oferuje jeszcze dwa tryby rozgrywki. Pierwszy z nich to Cybergrind: walczymy na arenie (z której można spaść w przepaść) i stawiamy czoła kolejnym falom przeciwników. Świetny moment, aby wypróbować bronie czy taktyki, albo po prostu ambitnie pobijać własne rekordy. Przyznam, że to też dobra zabawa, która potrafi wciągnąć na dłużej i wywołać sporo emocji. Dodam jeszcze, że poziomy trudności Cybergrindu również są różne.

Z kolei drugi tryb nazywa się Sandbox i, jak łatwo się domyślić, oferuje sporo swobody. Możemy pobawić się z różnymi opcjami, obejrzeć modele postaci czy przetestować mechaniki. Muszę jeszcze dodać, że Ultrakill ma bardzo ciekawą sekcję credits. Nie wyświetla się lista zaangażowanych w produkcję osób, a trafiamy na specjalną mapę. Tam większość twórców ma swój kącik z portretem oraz dwoma interaktywnymi przedmiotami: pluszakiem oraz książką, w której znajdziemy parę słów opisu. Ponadto znajdziemy na mapie stare modele przeciwników czy kino, w którym obejrzymy krótki materiał na temat produkcji gry. Chyba pierwszy raz widzę coś takiego i myślę, że to bardzo kreatywny koncept.

Kościelne organy i gitary elektryczne

Absolutnie muszę też docenić w Ultrakill ścieżkę dźwiękową. Ponownie lwią część roboty odwalił tutaj Hakita w ramach projektu muzycznego Heaven Pierce Her. Ponadto znajdziemy sporo dobrych gościnnych występów takich twórców jak Keygen Church, HEALTH czy manageko. Utwory oczywiście tempem pasują idealnie do tej bardzo prędkiej strzelanki.

Sporo tutaj rocka, metalu i muzyki elektronicznej. Co ciekawe, na ścieżce dźwiękowej pojawiają się też… kościelne organy. Zważywszy na to, że akcja gry toczy się w piekle i możemy się zmierzyć z aniołem, nie powinno to dziwić. To z pozoru nietypowe połączenie pasuje idealnie do klimatu tej produkcji. Muzyka w Ultrakill podbija immersję, przyspieszając, kiedy potrzebujemy kopa do działania, albo kompletnie zmieniając ton, gdy musimy odpocząć. Dlatego pomiędzy lokacjami, podczas wybierania broni czy przeglądania informacji, usłyszymy spokojny jazz.

Ultrakill posiada ten rodzaj ścieżki dźwiękowej, który nie tylko jest dobrym dodatkiem do rozgrywki, ale i świetnie nadaje się do słuchania osobno. Polecam zwłaszcza jako podkład do spacerów czy sprzątania, od razu człowiek się żwawiej rusza.

Ultrakill recenzja

Nawet ładnie jak na piekło

Z kolei oprawa graficzna gry Ultrakill przywodzi na myśl klasyczne strzelanki z przełomu stuleci. Stylistyka retro chyba najwięcej czerpie z estetyki Quake’a (przypominam, że na naszym portalu przeczytacie recenzję jednej gry z tej serii). Pomimo tej całej pikselozy Ultrakill wygląda całkiem ładnie. Widać, że twórcy użyli oldschoolowego stylu z głową i dużą dozą kreatywności. Tytuł wygląda ciekawie nie dlatego, że jest utrzymany w estetyce retro, ale dlatego, że ta stylistyka łączy się tutaj z ciekawymi projektami postaci czy poziomów.

Podobają mi się zwłaszcza designy wrogów i to zaczynając od tych najmniej „ważnych”, których zamieniamy w krwawą fontannę w ciągu sekundy, na potężnych bossach kończąc. Niektóre stwory nie mają rąk i próbują dosięgnąć gracza silnymi szczękami. Inne gonią nas z miotaczem ognia i jedynie sprytne zajście ich od tyłu przyniesie jakikolwiek efekt. Czasem powalczymy z wielką lewitującą twarzą czy potężnym aniołem. Wrogowie wyglądają ciekawie i przede wszystkim bardzo różnorodnie. Na pierwszy rzut oka rozpoznajemy delikwenta i jego styl ataku, co w grze z tak szybkim tempem jest zdecydowanie wielką zaletą.

Samego protagonisty nie widzimy, ale wiemy mniej więcej jak wygląda, gdyż musimy zmierzyć się w pewnym momencie z nowszym robotem z jego serii. Tu również muszę pochwalić kreatywność twórców, bo V1 wyglądałby jak pierwszy lepszy robot z jednym okiem, gdyby nie świecące pseudoskrzydła na jego plecach. Ponownie – doceniam kreatywność. Designy w Ultrakill są dosyć proste, ale łatwo rozpoznawalne.

Ultrakill recenzja

Piekielnie dobra rozrywka, czyli finalne wrażenia z Ultrakill

Podsumowując – już na etapie wczesnego dostępu Ultrakill to kawał ciekawej produkcji. Rozgrywka przynosi mnóstwo satysfakcji, estetyka intryguje i zapada w pamięć, a każda kolejna aktualizacja wzbogaca świat przedstawiony. Myślę, że ten tytuł z pewnością stanie się jedną z moich ulubionych gier wideo w historii.

Oczywiście niektórych może zniechęcać fakt, że Ultrakill wciąż siedzi we wczesnym dostępie. Uwierzcie jednak, że już na tym etapie produkcja prezentuje się naprawdę dobrze, a błędy czy niedociągnięcia prawie nie występują. Dlatego jeśli chcecie sobie postrzelać w czeluściach piekła, a znudził Wam się Doom, grę Ultrakill mogę polecić z ręką na sercu.

Scroll to Top