Czy Avicii Invector skorzystał na tym, że bazuje na znanych utworach? A może bogate dziedzictwo Tima Berglinga przerosło twórców? Na te pytania spróbuję odpowiedzieć w tej recenzji.
Myślę, że zgodzicie się ze stwierdzeniem, że stworzenie dobrej produkcji to nie jest prosta sprawa. Gra muzyczna nie jest pod tym względem wyjątkowa. Trzeba bowiem zadbać o odpowiednie utwory, satysfakcjonujące i sprawiedliwe mechaniki, najlepiej także rosnący poziom trudności, by ciągłe wyzwanie zatrzymało graczkę czy gracza przy ekranie. Gatunek jest szeroki i zawiera zarówno takie tytuły, które bazują na własnych piosenkach (jak PaRappa The Rapper czy choćby stosunkowo młode Scratchin’ Melodii), jak i te opierające się na znanych już utworach (mobilny Beatstar, kultowe już Just Dance czy właśnie Avicii Invector, o którym jest ta recenzja).
Omawiany przeze mnie tytuł to dzieło studiów Hello There Games i Wired Productions. Projekt powstawał już od 2015 roku we współpracy z samym Aviciim. Jeśli ciekawi Was finalny efekt (którego niestety artysta nie doczekał, ale o tym w następnej sekcji) i czy warto sięgnąć po Avicii Invector, to zapraszam do czytania dalej.
Dziedzictwo Tima Berglinga
Na początku chciałabym przybliżyć sylwetkę tytułowego Aviciiego osobom, które nigdy o nim nie słyszały lub nie zagłębiały się w jego karierę. Avicii to pseudonim Tima Berglinga, szwedzkiego DJ-a urodzonego 8 września 1989 roku. Bergling wrzucał swoje pierwsze remiksy już w wieku 16 lat, ale szerszej publice stał się znany dopiero w 2011 roku za sprawą jednego ze swoich najbardziej znanych utworów, Levels.
To właśnie po tej piosence kariera Aviciiego poszybowała w górę. Dominował w większości światowych rankingów i grał na największych festiwalach, przyciągając tłumy oddanych fanek i fanów. Następne albumy, True i Stories tylko utwierdziły świat w przekonaniu, że Bergling jest jednym z najlepszych artystów house’owych w historii. Chociaż trzeba uczciwe przyznać, że niektóre z jego eksperymentów spotykały się początkowo z mieszanymi ocenami krytyków.
W 2016 roku ogłosił oficjalne zawieszenie koncertowania z bliżej nieokreślonych „powodów zdrowotnych”. Nie oznacza to jednak, że siedział bezczynnie, o nie. Na przełomie 2017 i 2018 roku miał mieć przygotowane ponad 200 niewydanych utworów.
Niestety, obiecującą karierę przerwało samobójstwo mężczyzny. 20 kwietnia 2018 roku znaleziono go martwego w Muskacie (miasto w Omanie), gdzie przebywał na wakacjach. Jego śmierć odbiła się szerokim echem w mediach, a zdruzgotani fani przez długi czas dzielili się prywatnymi historiami, jak dużo muzyka Tima Berglinga im dała, jak pomogła im w najcięższych życiowych okresach. Nawet teraz, prawie sześć lat później, jego ślad na muzyce i ludzkich sercach jest nie do przeoczenia.
Zwykła gra muzyczna… czy może coś więcej?
Gra została wydana jeszcze przed śmiercią Aviciiego, w grudniu 2017 roku jako Invector. Jednak dopiero dwa lata później dostaliśmy pełnoprawne wydanie, nazwane Avicii Invector (to właśnie na nim bazuje moja recenzja). Nie ma wątpliwości, że, choć początkowo nikt nawet o tym nie pomyślał, produkcja stała się hołdem dla Berglinga, najlepszym podsumowaniem i laurką jego wkładu w historię muzyki. Cieszy to tym bardziej dlatego, że od początku był bardzo zaangażowany w jej tworzenie.
Niektórzy powiedzą, że gdy mamy gotowe utwory, to tak naprawdę najcięższa robota jest już zrobiona. W końcu trzeba jedynie dopiąć kwestię rytmiki i skalibrowania ruchów tak, żeby graczka czy gracz mogli w oparciu o swoje zmysły wcisnąć przycisk(i) w odpowiednim czasie.
Jednak Avicii Invector to nie tylko pojedyncze poziomy – gra osadzona jest w bliżej nieokreślonej przyszłości i rozgrywa się na sześciu różnych światach (zapewne planetach, choć nie zostało to nigdzie powiedziane). Tak naprawdę wszystkiego dowiadujemy się z nielicznych cutscenek. Pojawiają się albo po przejściu niektórych utworów, albo przy przechodzeniu między światami. Śledzimy losy dziewczyny, która zmaga się ze stratą bliskiej osoby. Uciekając w pracę, stara się o tym nie myśleć, jednak notorycznie psujący się statek kosmiczny zdecydowanie nie ułatwia jej zadania. To właśnie podczas tych wymuszonych postojów widzimy jej frustrację, żal i, na koniec, pogodzenie z losem.
Nie ma co jednak spodziewać się bogatej fabuły rodem z RPG. Mamy do dyspozycji wyłącznie te piękne komiksowe cutscenki, które w dodatku pojawiają się tylko przy pierwszym przejściu gry. Osoby zainteresowane jedynie rozgrywką mogą bez problemu je pominąć.
Muzyczny statek kosmiczny
Rozgrywka wygląda dokładnie tak, jak można się spodziewać po grze rytmicznej. Musimy naciskać na odpowiednie klawisze w odpowiednim czasie, a od tego, jak dokładnie to zrobimy, zależy liczba punktów. Produkcja oferuje nam niewielki margines błędu – czasami zamiast napisu Perfect! pojawi się po prostu Good lub Great. Nie zaliczy nam nutki wyłącznie, jeśli bardzo przestrzelimy albo wciśniemy zły przycisk.
Avicii Invector stosuje jednak bardzo ciekawe rozwiązania, żebyśmy się za szybko nie znudzili podczas utworu. W każdej piosence przeplatają się ze sobą trzy etapy:
- Zwykłe poruszanie się w ramach jednej płaszczyzny podzielonej na trzy obszary. Przesuwamy po linii analogową gałką, by trafić w poszczególne nuty;
- Przechodzenie między płaszczyznami w ramach ostrosłupa. Wtedy analog służy nam do przemieszczania się między poszczególnymi ścianami;
- Swobodny lot po wytyczonej trasie i przelatywanie między pierścieniami. Tutaj nie musimy nic naciskać, a jedynie zmieścić się w okręgach.
Nasza bezimienna protagonistka będzie co jakiś czas dopingować nas podczas pokonywania kolejnych etapów, krzycząc tu i ówdzie. Dodatkowo zachęca to do korzystania z tak zwanych boostów – czyli swego rodzaju przyspieszenia, które odblokowujemy po napełnieniu paska i wciśnięciu odpowiedniego przycisku. Pasek najbardziej napełniamy, jak można się domyślić, utrzymując serię wciśnięć bez pomyłek. Pomaga nam w tym mnożnik punktów sięgający nawet do czterokrotności. Kiedy uruchomimy nasze nitro, statek zasuwa na pełnej, a świat dookoła rozświetla się wszystkimi kolorami tęczy i wygląda jeszcze piękniej. Czasami aż ciężko skupić się na kolejnych sekwencjach do wykonania.
Bujaj się do beatu
W grze łącznie znajduje się aż 35 piosenek Berglinga. W ramach podstawowej wersji gry mamy 25 z nich, pozostałe 10 trzeba kupić w formie dwóch DLC. Nawet jeśli nie mamy ochoty wydawać tych dodatkowych 50 złotych za oba, to sama podstawka spokojnie wystarcza na wiele godzin dobrej zabawy.
Nie jest to co prawda nic specjalnie wyrafinowanego, a jedynie zmiana otoczenia, w którym przechodzimy kolejne piosenki. Wspomniane wcześniej 35 utworów jest rozbite na sześć światów (nie licząc DLC), różniących się wizualnie. Mamy między innymi las, miasto czy lodowe pustkowie. Dwa ostatnie zawierają te najbardziej znane utwory, jak Levels czy Hey Brother. Całość jest utrzymana w stylistyce futurystycznej – praktycznie wszędzie towarzyszą nam neony. Wszystkie elementy, zarówno odległe klify, jak i majaczące na horyzoncie wieżowce, robią wrażenie i wręcz pulsują kolorami.
Nie wszystkie utwory są dostępne od razu. Żeby przejść z jednego świata do drugiego, musimy najpierw ukończyć wszystkie piosenki z poprzedniego na przynajmniej 75 procent. Na najłatwiejszych poziomach nie jest to specjalnie trudne – wystarczy trafić w większość nut. Gdy odblokujemy dany świat na jednej trudności, automatycznie możemy go ogrywać również na trudniejszych. I całe szczęście, bo żmudne przechodzenie wszystkich piosenek od nowa przypominałoby raczej siermięgę, aniżeli dobrą zabawę. A tak mogłam skupić się na swoich ulubionych utworach.
Przez ucho do serca – finalne wrażenia z gry Avicii Invector
Ta produkcja to solidna pozycja w swoim gatunku, jednak mnie zaoferowała coś więcej niż jedynie kilka godzin świetnej zabawy i tupania nóżką. Dzięki niej na nowo odkryłam Aviciiego – fenomenalne bity, ogromną różnorodność, poszerzanie granic house’a, a przede wszystkim pozytywne przesłanie jego utworów. W tych trudnych czasach, gdzie ciężko o chwilę spokoju, muzyka Berglinga służy jako iskierka nadziei, błogie trzy minuty zapomnienia i muzyczna ochrona przed tym chaosem. Zwłaszcza Can’t Catch Me i What Would I Change It To codziennie odwiedzały moje głośniki, by natychmiast wprawić mnie w lepszy nastrój.
Sterowanie, przynajmniej na Switchu, jest łatwe i intuicyjne. Co prawda, niektóre wyższopoziomowe kombinacje nieźle przećwiczą Wasz mózg, a dobra koordynacja ręka-oko jest tu kluczowa, ale gra nie jest niesprawiedliwa. Dodatkowo możemy w każdej chwili skalibrować nasze urządzenie, by nie frustrować się w późniejszej rozgrywce.
Na duży plus jest również fakt, że wszystkie utwory odgrywamy w pełnej długości. W przeciwieństwie chociażby do Beatstara, tutaj piosenki nie zostały pocięte, co najwyżej mamy do czynienia z wersjami radiowymi (radio edit). To dodatkowa gratka dla fanek i fanów Aviciiego, którzy przy okazji ustanawiania coraz wyższych wyników mogą cieszyć się ulubionymi utworami artysty.
Dlatego jeśli szukacie przyjemnej gry na krótkie posiedzenia, która nie wymaga od Was dużego zaangażowania (chyba że sami zechcecie), to Avicii Invector będzie idealnym wyborem. Dajcie nura w ten piękny klimat retro w towarzystwie ponadczasowej muzyki.
Recenzja Avicii Invector powstała dzięki uprzejmości Wired Productions. Dziękujemy za kluczyk do gry!