Jak często orientujecie się, że nucicie coś pod nosem? A co byście powiedzieli na grę, w której jest to obowiązkowe? Oto One Hand Clapping i świeżutka recenzja!
Nie jestem uzdolniona muzycznie. Nie i tyle. Próbowałam się „kształcić” w tym kierunku i wyszło to co najmniej średnio – wierzcie mi, sąsiedzi nie byli zachwyceni ani saksofonem, ani altówką. Muzyka jest dla mnie trudna. Ale jest też niesamowicie przyjemna. Niech świadkiem będzie mi Spotify, które stwierdziło, że 99% użytkowników spędziło mniej czasu na słuchaniu muzyki niż ja (92914 minut, czekam na kogoś, kto razem ze mną należy do jednego procenta <3). Muzyka jest więc niezwykle istotną częścią mojej codzienności – słucham, śpiewam, nucę, rapuję (Ile dałbym, by zapomnieć cię…). Kiedy więc zobaczyłam, że powstała produkcja inna niż Singstar, w której jest to niezbędne do gry – zachwyciłam się i kosmicznie podekscytowałam. One Hand Clapping miało swoją premierę ledwie 14 grudnia 2021 roku, czyli jest to moja najszybsza recenzja ever. Gra opisywana jest jako wokalna platformówka 2D, w której „Twój głos zmienia świat wokół Ciebie” – no jak można się tym nie jarać?! JAK?!
Już jestem spokojna.

One Hand Clapping pięknie współpracuje z padem, więc od razu dostało ode mnie dużego plusa. Produkcję stworzyło Bad Dream Games (wydało ją HandyGames) i początkowo zdziwiłam się ironią, gdyż wbrew nazwie studia platformówka na screenach jest przeurocza. Grafika jest prosta, dosyć minimalistyczna, ale kolory i kształty są bardzo przyjemne dla oka. Okazało się jednak, że pierwszy rozdział (i elementy kolejnych) rzeczywiście wyglądają jak ze złego snu. Na naszą małą bohaterkę (tak sobie o niej mówię, bo chociaż nie ma żadnych widocznych oznak płci, to jest po prostu przeurocza) czai się jakaś ciemność, mroczne potwory, których malutka się boi – tak się przy tym chowa i trzęsie, że aż chciałoby się ją przytulić, chociaż zwykle takich ciągot nie mam. Ale domyślacie się pewnie, jak najlepiej walczyć ze strachem i ciemnością? No wiadomo – muzyką!

Śpiewać każdy może!
Gra rzeczywiście wygląda jak (prawie) typowa platformówka – idziecie sobie w prawo lub w lewo, skaczecie i rozwiązujecie zagadki. Tyle że sposób rozwiązywania zagadek jest tu dosyć niekonwencjonalny. Chcecie podnieść windę? Zniszczyć przeszkodę? Uruchomić maszynę? Trzeba użyć swojego pięknego głosu! Chociaż dla formalności muszę stwierdzić, że działają też: chrząkanie, mruczenie, krzyczenie, szczekanie psa, kaszlenie i rapowanie – tak, sprawdzałam wszystko powyższe, chcący lub nie. Na mojego czworonoga wpływu nie miałam, a krztuszenie się z braku tlenu też trudno było opanować.
Początek był cudowny – wystarczył dźwięk, więc z przyjemnością śpiewałam, co tylko mi przyszło do głowy (dlaczego zazwyczaj są to piosenki o rosnącej polnej stokrotce, Agnieszce, która się wyprowadziła i kolesiu, który wierzy, że umie latać – nigdy nie zrozumiem). Rozwalanie kolumny za pomocą ptasiego wezwania do ataku (shrekowa wersja Królewny Śnieżki słucha Led Zeppelin, wiadomo) dawało dużą satysfakcję i swoiste poczucie… mocy. Serio. Spróbujcie.

Prędzej mnie piorun trafi, nim ja trafię w nutę
Niestety drugi świat, quasi-Egipt, zakończył moją beztroskę, bo zaczął wymagać trafiania w nuty. Jak wspominałam Wam na początku, moja przygoda muzyczna nie była zbyt udana. Jednym z podstawowych problemów była moja nieumiejętność rozpoznawania dźwięków (a co to za muzyk, który nawet instrumentu nie nastroi, c’nie?), a co dopiero ich wydawania. Ale powiem Wam, że gra reaguje na altówkę! Specjalnie dla Was wyjęłam moją zakurzoną Violę i sprawdziłam. Byłoby to zarąbiste, gdyby nie to, że trzeba jednocześnie wydawać dźwięki i się poruszać… Przy instrumentach smyczkowych jednoczesne używanie pada jest cokolwiek trudne (a harmonijkę One Hand Clapping rozpoznawało z trudem i tylko jako wysokie dźwięki).
W ogóle to powiem Wam, że jeden typ zadań wyglądał dokładnie jak moje zdalne lekcje altówki (ach, ta pandemia), gdy na komunikatorze nauczycielka grała mi nutę/nuty, a ja miałam je zagrać u siebie. Jeśli mam kilka dźwięków obok siebie to rozpoznam i zagram niższy/wyższy, ale jeśli gra daje mi jakieś dwa pojedyncze dźwięki… Sorry, stary, nie dam rady. Na szczęście twórcy One Hand Clapping stwierdzili, że jednak nie wymagają dyplomu ze szkoły muzycznej i dorzucili opcję „rozwiąż bieżącą zagadkę”, więc recenzja potencjalnie mogła się doczekać jakiegoś końca. Czy krępuję się powiedzieć, ile razy użyłam solucji? Nie. Ani trochę. Ale było tego tak dużo, że straciłam rachubę. Jeśli po kilku próbach nie dawałam rady, to bez krygowania się wchodziłam w ułatwienia dostępu. A i tak po pierwszych trzech godzinach grania miałam tak zdarte gardło, że musiałam zrobić sobie dwudniową przerwę na regenerację.

Co świat – to biom
Nie mam pojęcia, kim jest nasza bohaterka, ale jest urocza. Widać wyraźnie, że jest malutka, mniejsza od postaci wyglądających na dorosłe. Cała jest w różnych odcieniach fioletu (wygląda bardzo Grajmerkowo), chyba ma zwisające uszka i ubrana jest w za dużą bluzę, w której rękawach chowają się jej krótkie łapki. Na pewno nie jest człowiekiem, może jakąś wersją humanoidalnego króliczka? Animacje jej strachu i radości są przekonujące i wyjątkowo… słodkie. Ale nie aż tak, żeby wyszedł ze mnie tęczowy obiad. Ładnie utrzymali równowagę.
Wszystkie pojawiające się w grze stworki są dosyć niejednoznaczne i widać, że na rzeczywistości opierały się bardzo luźno, o ile w ogóle. Mamy m.in. upiorne, nieforemne cienie (trochę takie sympatyczniejsze buki), śliczną i muzykalną niby-sowę, lisowiewióry (których szczerze nienawidzę) i bębniastych ludzi. Wykreowane postacie są dosyć spójne, mimo że pochodzą z różnych światów. Zazwyczaj pojawiają się główny pomocnik i jakieś poboczne, mniej inteligentne (ale nie mniej muzykalne) zwierzątka.
Światy w grze różnią się od siebie biomem i dźwiękami, które w nich usłyszymy. Mamy miasto, wioskę w górach, las… Ale nie będę Wam tego dokładnie zdradzać. Wspomnę tylko, że światy są ładne, a roślinność bogata i często stanowi część zagadki. Z pewnością Was nie zdziwi, że przyroda i muzyka są ze sobą nierozerwalnie splecione?

We don’t need no education!
…a może jednak? Po One Hand Clapping spodziewałam się rozrywki, frajdy, swobody… W opisie przedstawiają ją jako „relaksującą”. Czy taka jest? NI…JAK! To jest kurs muzyczny ukryty pod płaszczykiem kolorowych pikseli. Czy mi to przeszkadza? Skoro reklamują to jako „relaksującą i inspirującą platformówkę” – przeszkadza mi to bardzo mocno. Nawet śmiem powiedzieć, że to false advertising.
Pierwszy poziom gry jak najbardziej pasował do tego opisu – bawiłam się na nim doskonale – ale cała reszta ma się do niego nijak! Gdyby twórcy jasno powiedzieli, że jest to przystępny kurs dla osób, które chciałyby nauczyć się śpiewu – byłabym zachwycona. Bo rzeczywiście ćwiczycie głos, odnajdujecie odpowiednie nuty i rytmy. Nawet można sobie włączyć nakładkę edukacyjną, która pokazuje, jaki dźwięk aktualnie wydobywa się z gardła (chociaż nie wiem, na ile dokładnie odczytuje skalę). Taki kurs dla mniej lub bardziej początkujących śpiewaków byłby super, ale dla takiego laika jak ja, który naiwnie uwierzył w opis gry – to jest istny koszmar. Moje gardło jest zdarte, jakbym połknęła papier ścierny, głowa mi pęka, nie zliczę, ile razy brakowało mi tchu i robiło mi się gorąco i słabo z wysiłku.
Naprawdę chciałam przejść dla Was One Hand Clapping – chciałam, żeby recenzja była rzetelna, skoro piszę je tak rzadko. Ale przy czwartym świecie z sześciu, gdy każdy kolejny był bardziej wymagający muzycznie – wymiękłam. Już prawie co zagadkę prosiłam grę, żeby ją za mnie rozwiązała, bo mimo że zadania były naprawdę ciekawe, różnorodne i fantastycznie przemyślane, to zwyczajnie nie miałam na nie siły i cierpliwości. Poza tym nie wiem, jak to liczyli, ale rozgrywka jest przewidziana na 5 godzin – ja po takim czasie dopiero weszłam do czwartego świata.

One Hand Clapping – wrażenia ostateczne
Czy ta produkcja podobała mi się jako wokalna platformówka? Bardzo, bardzo nie. No, poza pierwszym poziomem. Ale czy podobałaby mi się, gdyby opis przygotował mnie na naukę śpiewu? Byłabym zachwycona.
One Hand Clapping zostawia dobre wrażenia. Jest piękne. Dopracowane. Zagadki są różnorodne, ciekawe, z opcją rozwiązania w razie dużych trudności, co też jest fantastyczne. Udźwiękowienie gry to majstersztyk (zakochałam się zwłaszcza w świecie rytmu z bębniastymi ludźmi). No i ciekawostka, o której jeszcze nie wspomniałam: w grze usłyszycie echo Waszego głosu. Dzięki temu efektowi wokal brzmi lepiej niż w rzeczywistości, ale był to niestety jeden z powodów mojego bólu głowy.
Czy gra jest warta swojej ceny? Zdecydowanie tak. Nawet bym powiedziała, że jest za tania.
Czy warto ją kupić, skoro już wiecie, że opis kłamie i to nie taka tam sobie gierka tylko produkcja do nauki? Tak, bardzo.
Czy marzy mi się produkcja, która cała opierałaby się na zasadach gry z pierwszego świata One Hand Clapping? Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo…
I jeszcze jedna ważna uwaga na koniec: to nie jest gra dla palaczy.
Gra trafiła w moje chciwe łapki dzięki uprzejmości GOG-a, gdzie możecie ją kupić za marne 69,99 zł (serio, jeśli ktoś chce ćwiczyć śpiew, to jest naprawdę niewiele).
A jeśli kochacie muzykę i gry, koniecznie zajrzyjcie do top listy piosenek, które zostały zainspirowane grami! Niektóre to prawdziwe klasyki, ale o innych pierwszy raz usłyszałam dopiero od Mai!
Redaktorka: Vena


