Hu! Hu! Ha! Nasza zima zła! South Park: Snow Day – recenzja gry

Chłopcy przebrani za magów, w tle miasteczko i dużo śniegu

Choć przygody dzieciaków z popularnego amerykańskiego miasteczka wydają się dla twórców żyłą pieniędzy, nie wszystko złoto, co się świeci. O najnowszej grze z uniwersum przeczytacie w recenzji South Park: Snow Day.

Przez lata produkcjami z serii na rynku zajmował się Ubisoft. Dało się w nich wyczuć humor Parkera i Stone’a, autorów kreskówki, ale to pracownicy studia nadawali jej swój sznyt. Za powyższą odsłonę zabrali się twórcy z Question LLC i miało to stanowić nowe rozdanie. Różnice widoczne są już na pierwszy rzut oka, gdyż z jakiegoś powodu grafika nie nawiązuje do znanej nam animacji, a została zamieniona na digitalową 3D. Tę kwestię oraz kilka innych omówię w recenzji South Park: Snow Day.

Let it snow!

W co tym razem wpakowali się nasi milusińscy? Standardowo wchodzimy w rolę Nowego. To postać spoza uniwersum, dzięki czemu łatwiej nam się w nią wcielić. Protagonista poznaje bohaterów znanych z kreskówki i dołącza do ich zabawy. Dzieci mają sporo czasu, ponieważ w miasteczku pojawiła się ogromna śnieżyca. Oznacza to, że lekcje zostały odwołane. Cartman jest zachwycony takim stanem rzeczy (za co go uwielbiam, też bym była), ale pozostali już niekoniecznie. Stąd pomysł, by wcielić Nowego w swoje szeregi i wspólnie pokonać najzimniejszą porę roku.

Jeżeli znacie poprzednie odsłony, w tym recenzowany przeze mnie South Park: Fractured But Whole, podejrzewacie pewnie, że znów mamy do czynienia z RPG-iem dla ubogich. Nie tym razem. Ta produkcja jest względnie przystępnym soulslikiem. Miasteczko to odpowiednik huba. Można pospacerować, ogarnąć system walki, który zostanie przedstawiony, w końcu przy stole podjąć misje i ruszyć toczyć bój o wiosnę. Jak by nie patrzeć, w naszym kraju też się walczy z zimą bezpośrednio, czego dowodem jest ciągle żywy zwyczaj topienia oraz palenia marzanny.

Screen z gry South Park: Snow Day! Postaci walczą ze sobą. W tle śnieżyca, na ekranie widać punkty życia bohaterów.

Makao!

Same pojedynki rozgrywają się w czasie rzeczywistym. Hordy przeciwników pokonujemy zarówno dzięki walce wręcz, jak i atakom z dystansu, które w moim odczuciu są dużo słabsze. Co ważne, nie musimy sami stawać przeciwko wszystkim. W grze doświadczamy mocy przyjaźni, dlatego nasza ekipa liczy łącznie cztery osoby. Mogą to być zarówno żywi gracze, jak i boty. Sama grałam z AI i poza ich niskim IQ, objawiającym się taktyką walki huzia na Józia, byłam zadowolona.

Ciekawym zabiegiem jest dołączenie elementów karcianki. Przed podjęciem misji dostajemy do wyboru kilka kart. Dwie możemy wykorzystywać na bieżąco podczas walk, jeśli nabijemy odpowiednio pasek wkurzenia. Składa się na niego liczba ciosów, które zadajemy. W talii mamy zarówno ofensywne, jak i defensywne działania. Dysponujemy nimi wedle naszego uznania. Prawdziwym asem jest totem leczniczy, reszta kart przy nim to zaledwie jopki.

Screen z gry South Park: Snow Day! Karty, które można wybrać i potem zastosować w rozgrywce.

W misjach towarzyszą nam także limitowane produkty, czyli przeginki. Zwykle są to karty o działaniu obszarowym i powodują więcej zniszczeń. Muszę tu podkreślić, że wybieramy przedmiot jedynie spośród zaproponowanych przez Cartmana. Sprowadza się to zatem do selekcji między kiłą a cholerą. Jeżeli gracie na niskim poziomie trudności, wystarczy Wam silny palec wskazujący, którym będziecie mashować myszkę, oraz totem leczniczy. Pisząc recenzję South Park: Snow Day, muszę podkreślić, że ten zestaw sprawia, iż produkcja staje się niemal samograjem.

Zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu

South Park słynie z tego, że choćby nie wiem, co się działo na świecie, taki termin jak „poprawność polityczna” tam nie istnieje. Problemy społeczne, niepełnosprawność, rasa, orientacje, wierzenia. Każdemu dostaje się tak samo. Miałam jednak niefajne wrażenie, że w Snow Day poziom dowcipu mocno spadł. Mamy do dyspozycji korzystanie z czarnej materii. Skąd ją bierzemy? Z toalety. Już się możecie domyślić, czym ona jest. Fekalia to ulubiony temat do żartów moich uczniów w klasach I-III, oczekiwałam od twórców czegoś więcej. Jasne, w poprzednikach jest nawet interakcja związana z toaletą, ale to żart ginący wśród całej masy świetnych tekstów czy humoru sytuacyjnego, a nie jedyna forma zabawiania gracza.

W omawianej produkcji też pojawia się kilka śmiesznych kwestii, ale to margines. Naszą główną walutą jest papier toaletowy. Tym razem nie jest to kloaczne nawiązanie, ale pozostałość po covidowych czasach. Stąd też mamy np. wymiany tego produktu na płyty Taylor Swift. Nawet elementy customizacji Nowego nie są tak odjechane, jak w poprzednich częściach. Możliwe, że gdyby to była jakaś marka, której nie znam, wiele z wymienionych rzeczy by mi nie przeszkadzało. Skoro jednak gram w South Park, mam konkretne oczekiwania. Całość wyszła trochę bezbecko, mówiąc językiem młodzieży.

Screen z gry South Park: Snow Day! Obrazek prezentuje trzech bohaterów gry, w tym Cartmana. Obradują przy stole misji, jest to cutscenka.

Ku wiośnie

Wyżej w tej recenzji South Park: Snow Day napisałam, że otrzymujemy misje i ruszamy w bój. Każde zadanie jest niemal identyczne. Przedzieramy się przez masę przedszkolaków, elfów, hokeistów i podobnego tałatajstwa. Robimy to na kolejnych planszach, po czym musimy skopać tyłek bossowi. Upraszczam, ale tak naprawdę inne aktywności też tego wymagają. Mamy coś przenieść z punktu A do B? Po drodze jesteśmy atakowani, więc znów walka. Musimy, niczym Prometeusz, dostarczyć ogień do pieca – znów przeciwnicy. My tę wiosnę po prostu zdobywamy siłą.

Jeżeli mimo to mało Wam jeszcze bicia się po buziach, wokół którego ogniskuje się rozgrywka, możemy zwrócić się do jednej z gotek z grupy nonkonformistów. Zleca nam ona misje poboczne polegające na pokonywaniu kolejnych hord przeciwników. Gdy przetrwamy wszystkie fale, czeka na nas nagroda, która jest niewspółmierna do wysiłku włożonego we wciskanie jednego przycisku i doświadczonej w trakcie nudy.

Czas to pieniądz

W dobie sporej konkurencji na rynku gier przyzwyczaiłam się do tego, że jestem adorowana niskimi cenami lub świetnym gameplayem. Tymczasem twórcy zgrywają niedostępnych, ponieważ swoje wydać trzeba, a rozgrywka to zaledwie kilka godzin. Regrywalność nie jest zbyt wysoka, bo w sumie wszystko już widzieliśmy. Na dodatek trzeba będzie się opatrywać niczym siatkarze, bo dłonie i palce będą obolałe.

Screen z gry South Park: Snow Day. Widać sklep, bałwany, wszystko w śniegu.

Podrążę jeszcze chwilę kwestię wymaganego czasu do przejścia. Jeśli grę można ukończyć w mniej niż 10 godzin, zakładam, że to albo mały indyk, albo produkcja z przejmującą fabułą, stawiająca na przeżycia gracza. Mam wrażenie, że twórcy nie wykorzystali potencjału drzemiącego w uniwersum. Gdyby zamiast Cartmana i spółki znaleźli się tu inni bohaterowie, w ogóle nie odczułabym różnicy. Może jedynie byłabym mniej rozczarowana, bo i oczekiwania miałabym niższe. Albo nie byłabym wcale, gdyż kompletnie by mnie nie zainteresowała i bym po nią nie sięgnęła.

To play or not to play. That’s a Question (LLC). South Park: Snow Day – finalne wrażenia z gry

Jeśli czytacie recenzję South Park: Snow Day od początku, pytanie w śródtytule możecie uznać za retoryczne. To nie jest dobra gra. Rozumiem, że studio chciało wprowadzić nowości, zaakcentować swoją obecność, nie powielać i nie odcinać kuponów. Niektóre z rozwiązań są ciekawe i można by je było ulepszać. Jednak lokowanie postaci we względnie zamkniętym świecie i bez oryginalnej animacji to strzał nie w jedno, a obydwa kolana. Wydaje mi się, że jeśli kolejna gra pojawi się w planach, nie będę jej wypatrywać z wypiekami na twarzy.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights