Wojna to nie zabawa. Spec Ops: The Line – recenzja gry

mężczyzna w mundurze idzie a w tle są plamy

Kiedy czytałam o Spec Ops: The Line, miałam wrażenie, że to kolejna produkcja ze sztampową fabułą. O tym, jak bardzo się myliłam, przeczytacie w poniższej recenzji.

Utarło się przekonanie, iż żołnierze to bohaterowie, którzy ratują świat, dzielni wojacy gotowi poświęcić własne życie w imię większego dobra. Nic więc dziwnego, że książki, filmy oraz gry czerpią garściami z tych wyobrażeń i podsycają je jeszcze bardziej. Jednak duża część dzieł popkultury przedstawia ten idealny obraz, zapominając o mrocznym aspekcie konfliktów zbrojnych i tego, jak wpływają one na osoby biorące w nich udział. Jest jednak pewna produkcja pokazująca prawdziwe piekło wojny. Mowa tu o Spec Ops: The Line, a ta recenzja ma na celu przedstawienie Wam tej niesamowitej produkcji.

W 1998 roku studio Zombie zapoczątkowało serię Spec Ops, która w tamtym czasie doczekała się dwóch pełnoprawnych tytułów oraz kilka dodatków. Jednak potem markę przejęła firma 2K Games. Początkowo deweloperzy w pełni wykorzystywali jej potencjał i bardzo szybko na rynku zaczęły pojawiać się kolejne części cyklu, a ostatnia z nich zadebiutowała w 2012 roku.

Warto zaznaczyć, że nie miałam okazji zapoznać się z poprzednimi odsłonami serii, natomiast Spec Ops: The Line przeszłam dopiero w zeszłym roku, czyli 10 lat po premierze. Jako fanka gier akcji i miłośniczka historii wszelakich wojen, nie musiałam się długo zastanawiać nad zakupem. I pomimo początkowych podejrzeń, iż będzie to kolejny tytuł z mało oryginalną fabułą, postanowiłam dać mu szansę. I nie żałuję.

Witamy w Dubaju

Recenzja Spec Ops: The Line nie może obyć się bez przedstawienia tła fabularnego produkcji. Akcja gry rozpoczyna się w widowiskowy sposób. Prowadzimy ostrzał z działka na pokładzie helikoptera. Wokół nas pełno opustoszałych drapaczy chmur, a my mamy za zadanie strącać z nieba kolejne wrogie maszyny. Jednak pomimo naszych wysiłków, rozbijamy się. W tym momencie wiele osób mogło by pomyśleć, iż całą sekwencję trzeba będzie powtarzać od początku. Nic bardziej mylnego. Rozgrywka trwa dalej i przenosimy się w czasie do paru dni przed feralnym wypadkiem.

Po tym krótkim wprowadzeniu poznajemy Walkera, dowódcę oddziału Delta Force. On oraz jego podwładni wybierają się do spustoszonego Dubaju w celu odnalezienia 33. Batalionu Armii Amerykańskiej. Kiedy jednak docierają na miejsce, dochodzi do wymiany ognia z rebeliantami. Okazuje się, że poszukiwani żołnierze wpadli w konflikt z miejscowymi, przez co są oni wrogo nastawieni do głównego bohatera.

Rebelianci to nie jedyne wrogie siły, z którymi zmierzymy się podczas rozgrywki. Na naszej drodze staną chociażby agenci CIA. Po ich pokonaniu wychodzi na jaw, że jeden z nich – Daniels – został uprowadzony, w związku z czym ruszaliśmy jego śladem. Niedługo potem akcja gry nabiera tempa, a my będziemy mieli okazję przeżyć przygodę, jakiej przez długi czas nie zapomnimy.

Luźna opowieść, a nie soulslike

Jak przystało na taktyczną strzelankę, w grze nie mogło zabraknąć małego elementu strategii. Chowanie się za osłonami jest wręcz niezbędne, aby nie oglądać w kółko napisu game over. Mamy również możliwość wydawania komend swoim towarzyszom. Przypomina mi to rozgrywkę w Mass Effect, jednak w Spec Ops: The Line jest to mniej rozbudowane. Co prawda nasi podwładni umieją samodzielnie ogłuszyć przeciwnika, ale zajmie im to trochę czasu.

Problemy z AI w tej produkcji dotykają nie tylko kompanów głównego bohatera, lecz także wrogów. Niestety, oponenci bardzo często potrafią bezcelowo chodzić po całej lokacji, czym niepotrzebnie narażają się na ostrzał. Sprawę dodatkowo ułatwia strzelanie, które jest banalnie proste i intuicyjne. Podczas swojej rozgrywki na normalnym poziomie trudności, nie odczułam frustracji spowodowanej niemożliwością przejścia danego etapu.

Widać, że tytuł jest nastawiony na opowiadanie historii, a nie zabijanie tysiąca przeciwników. I niektórym może się to podobać, a innym wręcz przeciwnie. Jednak oprócz świata przedstawionego, ważne jest to, jak go pokażemy, a grafika w Spec Ops: The Line wygląda niesamowicie. Każda lokacja ma swój indywidualny charakter. W jednej chwili znajdujemy się w budynku przypominającym pałac z pięknym żyrandolem, aby w następnej przenieść się do obskurnej dzielnicy pełnej zmęczonych życiem cywilów. A burze piaskowe, które napotykamy w trakcie rozgrywki, dodatkowo podkręcają klimat i pogłębiają poczucie zagubienia.

Wszystko, co dobre szybko (i źle) się kończy

W tej części tekstu mogą wystąpić niewielkie spojlery.

Pięknych widoków nie będziemy podziwiać zbyt długo, ponieważ czas zabawy mamy bardzo ograniczony. Wystarczy siedem godzin, aby przejść Spec Ops: The Line. W związku z tym, nie doświadczymy znaczących decyzji fabularnych. Tak naprawdę jedynym ważnym i wpływającym na historię momentem jest sam koniec gry, kiedy stajemy przed wyborem, co zrobimy z Walkerem. Są aż cztery warianty tego, jak zakończy się nasza przygoda, a każdy z nich jest tak samo przygnębiający i daje pole do interpretacji na mnóstwo sposobów.

To nie wszystko. Produkcja bowiem nie posiada dodatkowych zadań do wykonania. I bardzo dobrze. Po przedłużanych na siłę fabułach w popularnych tytułach jest to miła odmiana. Historia zmierza prosto do celu, bez zbędnych questów pobocznych czy innych znaczników. Myślę, że gdyby twórcy dodali te elementy, to gracz nie miałby okazji odczuć ciężaru narracji. A to jest właśnie największą zaletą Spec Ops: The Line. Fabuła, która wbija w fotel i wciąga do samego końca.

Ile jesteś w stanie poświęcić, aby dotrzeć do celu? – finalne wrażenia z gry Spec Ops: The Line

Jeśli ta recenzja do tej pory nie uświadomiła tego dobitnie, to powtórzę: Spec Ops: The Line opowiada niesamowitą historię. Obawiam się natomiast, że wielu graczy może nie dać jej szansy przez zbyt ciężki klimat. Jednak dla osób mających dość podkoloryzowanych wojennych strzelanek jest to pozycja obowiązkowa. Tutaj nie uświadczymy bohaterstwa, tylko śmierci i ogromu zniszczeń wokół. A żołnierz nie jest nieśmiertelnym półbogiem, dla którego zabicie setek przeciwników to pestka. Bo w końcu każdy ma swoje granice. Jeżeli je przekroczymy, to pozostaje szaleństwo i prosta droga do autodestrukcji. A Walker jest idealnym przykładem antybohatera, który wzbudza sprzeczne emocje. Z jednej strony współczujemy mu i możemy zrozumieć, co takie piekło potrafi zrobić z człowiekiem. Z drugiej nie potrafimy zrozumieć, dlaczego nie wycofał się, kiedy sprawy przybrały zły obrót.

W tej opowieści nie ma dobrych i złych. Są tylko rozkazy oraz cele do zrealizowania. Właśnie na tym polega wojna. Polecam przejść ten tytuł każdemu, kto lubi skomplikowane historie z zakończeniami, które dają pole do interpretacji. A jeżeli nie dla fabuły, to dodatkowo na korzyść produkcji przemawia fakt, iż jak na swoje lata wygląda bardzo dobrze. Walka jest prosta, a zniszczony Dubaj potrafi zachwycić nawet 10 lat po premierze. Gra prawie idealna i warta ogrania.

Scroll to Top