Mrok czający się w kanałach, kłopoty rodzinne i teorie spiskowe… Nie wiem, czy w tej recenzji The Drifter uda mi się chociaż dotknąć wszystkich interesujących wątków, które porusza ta gra.
Produkcja Powerhoof zaczyna się – jak mawiał Hitchcock – trzęsieniem ziemi. A później napięcie tylko rośnie. Ten kryminalny point-and-click w stylu noir z jednej strony jest dokładnie tym, czym się wydaje, czyli pulpową opowieścią pełną grozy i zwrotów akcji. Z drugiej jednak – The Drifter subwersywnie podchodzi do konwencji, w obrębie której się porusza, czyli ją podważa, o czym postaram się Wam w poniższej recenzji opowiedzieć.
Odznaczamy podstawowe punkty
Jest taki trop w popkulturze: facet, który nie radzi sobie z rzeczami. Zniszczył sobie życie, jego ukochana umarła albo go porzuciła, tak naprawdę go kocha, ale nie mogła patrzeć na to, jak on to życie sobie i jej niszczy. Gość wpada w chandrę, pije, pali. Jeżeli jest detektywem, to cholernie dobrym w tej robocie, więc się w niej zatraca. Wszyscy widzieliśmy to tysiące razy. Jeśli chodzi o gry, to dość wspomnieć Disco Elysium czy Nobody Wants to Die.
Carter, czyli nasz główny bohater, wprawdzie nie jest detektywem, ale poza tym w ten trop wpisuje się doskonale. No i, chcąc nie chcąc, tym detektywem musi się stać – imperatyw narracyjny nie pozostawia mu wyboru. Jego była na szczęście żyje (poczekajcie aż ją poznacie, fajna babka), ale on sam ma inne problemy, bo przede wszystkim, eufemistycznie mówiąc, niezbyt radzi sobie z żałobą po bliskiej osobie.
Jeszcze wrócę do tego wątku, ale w tej części recenzji skupmy się na tym, co w The Drifter zapowiada zwykłą, płytką pulpową historię. Czyli od początku – koleś po jakimś czasie wraca w rodzinne strony. Jest przepełniony wyrzutami sumienia. Jako tytułowy włóczęga tułał się po prostu tu i tam.
Gdy wtem!
Jeszcze w pierwszej scenie w pociągu mamy odwrócenie wszystkich tropów, które wymieniłam wyżej. Sytuacja nagle staje się alarmująco poważna. To był pierwszy moment, kiedy podczas rozgrywki w The Drifter zrobiło mi się niedobrze. Wyobrażacie sobie gore w pikselarcie? Ja też wcześniej myślałam, że to niemożliwe.
Dalej w historii mamy klasyczne do bólu elementy przeplatane z podważaniem konwencji – czyli tym, co lubię najbardziej. Scenarzyści w sprytny sposób wpletli w fabułę teorie spiskowe, rozbitą rodzinę, śledztwo i cały szereg interesujących postaci: wspomnianą już byłą żonę, wkurzającą młodą dziennikarkę, szalonego naukowca oraz policjanta i siostrę głównego bohatera, którzy są tak cool, jak tylko pozwala na to dobry smak. A może nawet troszkę bardziej.
Ale zostawmy już tę fabułę – odkryjcie ją sami. Sposób narracji jest dość ciekawy, bo nawet jeśli nie możemy mieć interakcji z danym przedmiotem czy okolicą, to u góry pojawia się opis. Dzięki temu czasem człowiek czuje się, jakby przeglądał interaktywną książkę. Do tego uczestniczymy w monologu wewnętrznym Cartera i za każdym razem, gdy najedziemy na jakiś przedmiot w otoczeniu, czytamy jego opis słowami głównego bohatera. I nie jest to zwykły opis, tylko taki bardzo literacki, momentami wręcz poetycki.
Historia ponad rozgrywkę
Obrazkowe wybieranie kwestii dialogowych jest ciekawym, świeżym zabiegiem. Pełni równocześnie funkcję dziennika, bo gdy najedziemy na obrazek z jakąś informacją, wyświetla się komentarz Cartera – podsumowanie jego myśli o danej rzeczy (działa to podobnie jak wspomniana przeze mnie wcześniej narracja). Co ciekawe, jeżeli już zagadaliśmy do konkretnej osoby na dany temat, nie możemy tego zrobić powtórnie, chyba że fabuła tego wymaga. Jeśli więc wyczerpaliśmy tematy do rozmowy z daną postacią, to znak, że trzeba poszperać gdzieś indziej.
Zagadki środowiskowe są raczej proste, tylko parę razy utknęłam, a że jestem niecierpliwa, przebijałam się wtedy przez gameplay na YouTube. Twórcy zdecydowanie większy nacisk położyli na opowiedzenie historii niż łamigłówki. Mamy do czynienia z kilkoma lokacjami – jak to bywa w tego typu produkcjach, The Drifter dzieli się na kilka części rozgrywające się w kilku miejscach. Mamy więc mroczny cmentarz (i oczywiście pogrzeb), redakcję gazety z brudną tylną uliczką, dom (namiastkę ciepła i spokoju), kanały, i tak dalej, i tak dalej…
Nie dla ludzi o słabych nerwach
Każda z tych lokacji ma swój klimacik. Niektóre są ciemne i mroczne, inne jasne i przytulne. Poruszamy się między nimi za pomocą szybkiej podróży, gdy Carter ma dostęp do samochodu lub chce mu się iść na nogach. Jeśli nie, żeby ruszyć fabułę do przodu, musimy to zrobić w miejscu, w którym utknęliśmy. Grafika 2D jest zaprojektowana po mistrzowsku. Wspominałam już wcześniej, że krwawe sceny wzbudzały we mnie odruchy wymiotne. Również dlatego, że horrorowość tej produkcji była dla mnie co najmniej zaskakująca. Jakoś człowiek myślał, że będzie mrocznie, ale nie w tę stronę – a tu tryskająca krew i flaki na wierzchu.
Aktorstwo głosowe w The Drifter też stoi na wysokim poziomie. Każda postać miała swoją barwę głosu, akcent, a nawet śmieszne manieryzmy. Rzadko zdarzają się tak dobrze nagrane dialogi, że postacie, nawet te pikselowe, dosłownie ożywają na naszych oczach i w wyobraźni. Dzięki temu immersja w takim pikselowym point-and-clicku może być większa niż w kolejnej fotorealistycznej przygodówce. Jeśli chodzi o muzykę, również nie mogę o niej powiedzieć złego słowa. Wiecie, jak brzmi pikselowa nuta? W The Drifter może nie jest to do końca to, ale ma sprawiać takie wrażenie.
Coś więcej niż pulp fiction?
Nie wspomniałam jeszcze o najważniejszej mechanice – swoistym powrocie w czasie. Można by powiedzieć, że mają one elementy autotematyczne. Powrót do sejwa sprzed śmierci jest objaśniony przez fabułę – Carter naprawdę ożywa i jest świadomy, że w jakiś chory sposób wczytuje się zapis jego życia zaledwie parę sekund przed śmiercią. Naszym zadaniem jest wtedy pomóc mu zrobić coś, żeby udało się przeżyć. To niesamowicie stresująca, ale też satysfakcjonująca mechanika, która wymaga od graczki/gracza żelaznych nerwów i szybkiego wyciągania wniosków.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do fabuły. The Drifter to w gruncie rzeczy opowieść o żałobie i o radzeniu sobie z nią. Jeśli spojrzycie na tę historię pod tym kątem, zobaczycie, jak mądre przesłanie ze sobą niesie. Fabuła jest bardzo mroczna i w gruncie rzeczy poważna mimo żarcików – one są tylko na powierzchni, przykrywają to, co istotne. Pod tymi wszystkimi ułatwiającymi odbiór kliszami jest nieszczęśliwy człowiek wciągnięty w wir wydarzeń i to go w zaskakujący sposób ożywia.
Nieskomplikowane, a jednak zaskakujące. The Drifter – finalne wrażenia
Co ciekawe, podobnie jak inny recenzowany przeze mnie point-and-click, Phoenix Springs, The Drifter jest grą z głęboko filozoficznym przesłaniem. Pisałam już o żałobie, ale są tu nawet głębsze tematy – czy od żadnej decyzji nie ma już powrotu? Jak bardzo można zepsuć swoje życie, żeby nie próbować już nic naprawić? A może nie ma takiej granicy? The Drifter zmusza do głębokich przemyśleń i dostarcza niezapomnianych wrażeń.
Carter jest świadkiem rzeczy nie z tej ziemi i nikt mu w to nie wierzy. My też widzimy to wszystko jego oczami, więc wiemy, że to prawda, ale nie jesteśmy w stanie go w żaden sposób pocieszyć ani zagrzać do walki, możemy tylko mu towarzyszyć w nadziei na szczęśliwe zakończenie. A może i tu twórcy przełamią konwencję? Zagrajcie i przekonajcie się sami.








