Połączenie Dark Souls i Nioh? Thymesia – recenzja gry

Pierwszy boss w grze Thymesia. Zarządca cyrku w cylindrze i ciemnym, długim płaszczu

Do ogrania Thymesii zachęcił mnie przede wszystkim jej mroczny klimat i pierwszoplanowa postać doktora plagi. Niewiele o tej grze wiedziałam przed jej premierą, aczkolwiek mam dobre zdanie o produkcjach Team17, więc bez wahania dałam jej szansę. Nie zawiodłam się.

Wyjaśnijmy sobie pokrótce, że Thymesia jest przedstawicielem klasycznego soulslike’a z mechanicznym plot twistem pokroju staminy z Nioh. Tamtejsza mechanika pozwalała nam na odnowienie zużytej energii Ki z ataków, jeśli wbiliśmy się w timing z naciśnięciem przycisku podczas pokazanego na ekranie impulsu. Tym razem jednak rezultat nie działa jedynie na naszą korzyść – wręcz przeciwnie, utrudnia nam grę i zmusza do bardziej agresywnej rozgrywki. Dlaczego? Zadawanie obrażeń w Thymesii składa się z dwóch etapów: siekania wroga w celu rozproszenia energii życiowej przeciwnika, a następnie zebrania jej swoim pazurem, zanim zrobi to wróg, dzięki czemu wraca do swojego poprzedniego stanu zdrowia. Regeneracja następuje automatycznie, po kilku sekundach od twojego ostatniego ataku. Czas potrzebny na odzyskanie sił można wydłużyć poprzez wykupienie odpowiednich perków.

Drzewko talentów w grze Thymesia

Jak siecze Corvus – doktor plag i chorób?

Szybko. Walka jest ekstremalnie dynamiczna, bliższa trzecioosobowym hack&slashom niż ciężkim w klimacie grom spod skrzydeł FromSoftware. Dashe, uniki, skoki, szybkie cięcia, efektowne ataki specjalne – za pomocą broni plagi – oraz wykańczające każdego wroga fatality. Wydawałoby się, że to zdecydowanie za dużo jak na grę, gdzie w każdym miejscu jesteśmy w stanie oberwać ciosem za pół życia w plecy, a jednak uważam to za zdecydowanie najlepszą zaletę produkcji. Warto też wspomnieć, że postać nie posiada jako takiego paska staminy, jedynie kilka prostych zasad określających ilość dashy czy ataków pod rząd.

Menu wyboru broni plagi w grze Thymesia

Czy mam z niej satysfakcję? Morderczą wręcz. Czy była trudna do opanowania? Tak. Szczególnie że cała zabawa zaczyna się po odblokowaniu drzewka talentów. Jednak gra wymaga od nas pokonania dość ciężkiego minibossa, zanim pozwoli nam na levelowanie postaci. Czy było warto? Zdecydowanie, choć nie obyło się bez wielu przekleństw i obelg pod adresem przeciwników.

Atak specjalny fatality w grze Thymesia

Walczyć i zabijać, ale po co?

Fabuła w Thymesii nie jest do końca jasna. Śladami Dark Soulsów, mamy zarys swojego celu oraz podstawową wiedzę o tym, że świat ogarnęła plaga i staramy się poznać jej źródło, aby następnie ją zwalczyć poprzez zanurzenie się w przeszłość głównego bohatera. Tym razem zamiast dusz, po śmierci tracimy wspomnienia. Całą resztę fabuły doczytujemy z ulotek, książek, wypowiedzi niektórych bossów (niestety w formie napisów podczas walki) i jednego NPCa, który zdaje się pełnić rolę skarbnicy wiedzy, ale dopiero, gdy dostarczymy mu potrzebne przedmioty. Nie chcę za dużo zdradzać, więc powiem tylko, że całość kręci się wokół różnych szemranych eksperymentów na ludziach i zwierzętach.

Lubicie Blighttown? To polubicie lokacje w Thymesii

Tak, ten tytuł miał być ironiczny. Prawdą jest jednak, że zaraz po poziomie samouczkowym dostaniemy podobną klimatem lokację, która również zawiera dużą ilość mostów, drabin, spadków i toksycznych gazów. Wprawdzie tutejsze opary nie męczą nas trucizną po ich opuszczeniu, jednak potrafią wykończyć na 3-4 tików, jeśli postoimy w nich odrobinę za długo.

Postać idąca przez chmurę trucizny

Poza najbardziej dającą w kość lokacją na start, do projektu leveli nie ma jak się przyczepić. Krainy są dość liniowe. Posiadają rozwidlenia – które prowadzą z czasem do tego samego punktu – czy też ślepe zaułki z minibossami i nagrodami dla osób, które eksplorują każdy kąt. Nie da się w nich zgubić. W bardziej nieoczywistych miejscach postawiono klimatyczne wskazówki, gdzie należy się udać. Każde miejsce posiada po 3 checkpointy oraz bossa. Punkt respawnu zawsze znajduje się tuż przed ważniejszymi walkami, więc na backtracking nie ponarzekamy.

Strzałka namalowana krwią na ścianie wskazująca drzwi

Większą bolączką są wszędobylskie bramy, z których większość jesteśmy w stanie otworzyć podczas interakcji z nimi, jednak są też takie, które smutno stoją i mogą rozczarować nas swoim istnieniem. Jedna z nich nawet mnie zabiła. Nigdy nie starajmy się wierzyć w otwieralność drzwi, jeśli stoimy w chmurze trucizny!
Poniżej przykład miejsca, gdzie nie możemy przejść dalej, choć ewidentnie kusi swoją obecnością:

Brama za którą znajdują się kręcone schody w nieznane

Nie można się nudzić. Każda lokacja ma swój własny, niepowtarzalny klimat. Warto też odwiedzać je ponownie, gdyż oferują one wtedy nowe cele oraz zmiany w układzie elementów mapy.

To, co kochamy najbardziej, czyli bossowie i poziom trudności

Gra nie zawsze wydaje się być w pełni fair. Część potworów czy minibossów ma bardzo czytelne ataki, część trochę mniej. Bywa, że niekoniecznie słusznie mają one samonaprowadzane animacje. Liczba takich wpadek nie jest jednak na tyle duża, by frustrować się na dłużej. Nierówny poziom trudności zdradza fakt, że jest to debiut studia OverBorder, jeśli chodzi o gry soulslike.

Zaczynamy bossem, który teleportuje się mapie, jednocześnie atakując przy tym gracza. Posiada on dwie fazy (z oddzielnymi, pełnoprawnymi paskami HP). W drugiej z nich korzysta z ataku zjadającego nam trzy czwarte życia, niemal niemożliwego do uniknięcia. Tutorial tłumaczył, jak kontrować ataki krytyczne, jednakże tylko te oznaczone zielonym błyskiem. Tutaj zaś mierzymy się z czerwonym światłem bez słowa wyjaśnienia. Mimo długich prób nadal nie jestem pewna, co autor miał na myśli. Wiem tylko, że bycie na totalnie skrajnym końcu areny może uchronić nas przed pierwszym z nich. Dalej pozostają już tylko modlitwy do boga RNG.
Kolejny boss poszedł mi już dużo lepiej – dało się liczyć próby w podejściach, a nie w godzinach. Nie miał dwóch faz, jego mechaniki były jasne i czytelne. Obu uważam za ciekawych, jednak zdecydowanie zamieniłabym ich miejscami.

Atak wykańczający bossa nietoperza

Stan techniczny gry

Zaznaczam, że podczas pisania tej recenzji gry Thymesia miałam okazję ograć ją niecałe dwa tygodnie przed premierą. Jej stan obecny może się nieco różnić od tego, którego ja doświadczyłam. Na ten moment produkcja jest zdecydowanie w pełni grywalna. Miejscami UI zdaje się działać nieintuicyjnie, jednak nie jest to coś, czego nie rozwiązałaby chwila wesołego button mashingu i przyzwyczajenia się. Co do bugów – nie psuły mi przyjemności z gry. Ot, zatrzymał się raz pocisk w powietrzu – tylko wizualnie. Jednego minibossa byłam w stanie zawiesić w kącie, ale tylko do momentu mojego następnego ataku, a i tak było to dość przypadkowe.

Nie zgadzam się tylko z decyzją techniczną, według której potwory, które zgubiły gracza, wracają na miejsce i regenerują swoje HP do pełna. Zdarzyło mi się, że miniboss uznał, że mnie nie widzi mnie w trakcie walki po tym, jak zbiłam mu większość życia. Ponownie jednak był to tylko jeden konkretny przeciwnik, na którym miałam z tym problem. Raz gra wymagała resetu od checkpointa. Jedne schodki, gdy szłam w górę z konkretnej strony, blokowały bohatera i potrzebowałam dodge’a, by przejść dalej. Totalne drobnostki jak na dziewięć godzin spędzonych w grze i skończone dwie lokacje.

Czerwony particle zawiśnięty w miejscu w powietrzu, choć powinien być pociskiem

Czy warto zakupić Thymesię? Finalne wrażenia z ogrywania

Jeśli nie lubisz soulslike’ów, nie próbuj grać w tę grę. Jeśli zawsze chciałeś/aś przejść coś z tego gatunku, ale seria Soulsów, Bloodborne czy Nioh były dla ciebie zbyt skomplikowane lub za długie, wypróbuj Thymesię.
Nie jest to gra dla każdego, ale świetnie się broni w swoim gatunku, mimo że mamy na rynku produkcje AAA, które co jakiś czas go zamiatają i przejmują rolę najlepszych z najlepszych. Moim zdaniem Thymesia wniosła sporo świeżości i swojego własnego niepowtarzalnego klimatu, który absolutnie warto jest wypróbować. Siekankę w wykonaniu Corvusa oceniam na solidne 8/10. Do wyższej oceny zdecydowanie zabrakło voice actingu oraz bardziej dopracowanego poziomu trudności.

Scroll to Top