Uwolnić (się od) orka. Śródziemie: Cień wojny – recenzja gry

Na obrazku widać głównego bohatera gry, Thaliona, obok niego są orkowie.

Zdolności literackie Tolkiena cieszą pokolenia nie tylko czytelników, ale także graczy. Produkcje w uniwersum wykreowanym przez autora zapewniają ciekawe wyzwania i frapujące opowieści, o czym przeczytacie choćby w tej recenzji Śródziemia: Cienia wojny.

Nie jestem fanką samego Tolkiena ani legendarnej Trylogii. Tych, którzy zostali, uspokoję, że gry na bazie jego historii znam lepiej niż powieści. Bawiłam się świetnie przy infantylnym LEGO, ale i dorosłe tytuły sprawiały mi masę frajdy. Najlepsze wrażenia mam właśnie ze Śródziemia, tym bardziej więc zapraszam do lektury recenzji.

Nie tylko pierścień

Śródziemie: Cień wojny to kontynuacja Śródziemia: Cienia Mordoru. Gra została wydana przez Monolith Productions w 2017 roku. Wcielamy się w niej w teoretycznie zwykłego śmiertelnika, czyli Thaliona, który skrywa w sobie również inną postać – upiora. Takie trochę tolkienowskie Beyond: Two Souls. Jego główną misją jest stworzenie nowego pierścienia, do którego nie mają dostępu żadne złe moce i ich powiernicy. W tle pojawia się zemsta za krzywdy rodziny i inne równie poważne dramaty. Tymczasem okazuje się, że Thalion zostaje przez towarzyszy pozostawiony na pewną śmierć, gdy postanawiają wypełniać swoją misję bez niego. Prawdopodobnie nasz heros by się poddał, ale spotyka Shelobę zachęcającą go do przeciwstawienia się złu. Najważniejszy wątek zajmie nam około naszej ludzkiej doby, ale sandboksowa zawartość dodatkowa przykuje na dłużej do klawiatury i pada.

Czego by nie mówić o głównym bohaterze i innych ważnych postaciach, musicie się bardzo skupić, by wczuć się w powagę opowieści. Fabuła, tak istotna w grze korzystającej z uniwersum świata stworzonego przez znanego pisarza, tutaj zdaje się zbędna. Z jednej strony wynika to ze świetnych mechanik i grywalności, z drugiej – z niewielkiej mocy samej opowieści. Szybko zaczęłam przeklikiwać i przewijać cutscenki i niczego nie żałuję. W żadnej książce Tolkiena nie znajdziecie zbyt dużo informacji na temat przedstawionych tu wydarzeń. Korzystano z nich wybiórczo, tworząc coś w rodzaju spin-offu na bazie krótkich informacji.

Asasyn na sterydach

Kiedy po raz pierwszy po obejrzeniu filmiku przejęłam stery nad postacią, byłam zachwycona jej możliwościami. Thalion bez problemu wspina się na najwyższe budynki. Spaceruję sobie po murku, po czym przypadkowo spadam z gzymsu. No trudno, pewnie zaraz zacznę od początku. Otóż nie tym razem! Nasz protagonista zeskakuje sobie z każdej wysokości bez uszczerbku na zdrowiu. Nie jestem w stanie policzyć, ile czasu spędziłam wyłącznie na eksploracji i zdobywaniu budynków. Było to tak przyjemne, że z szybkiej podróży korzystałam bardzo rzadko, właściwie tylko do zapisu gry.

Thalion spogląda na panoramę nowej krainy. W tle widać latając monstrum.

Równie wspaniale, jeśli nie lepiej, prezentuje się walka. Wówczas nasz action RPG zmienia się w rasowego hack’n’slasha. Czego to Thalion nie potrafi! Efektownie i efektywnie atakuje. Orki padają wokół niczym muchy. Wraz z dalszym rozwojem opowieści nie jest już tak łatwo, ale i nasz bohater zdobywa więcej umiejętności. Gdy nasi przeciwnicy zbiorą porządny łomot, można na nich wykonać egzekucję. Całość prezentuje się obłędnie. Istnieje także opcja walki na odległość, ale ze strzelaniem z łuku nie było mi po drodze. Czasami gra wymuszała na nas takie akcje, ale przez większość rozgrywki można było walczyć na własną rękę.

Ahoj, kapitanie!

W Śródziemiu ork orkowi nie jest równy. U nich też panuje określona hierarchia. Wśród mięsa armatniego, walczącego w zwarciu i na odległość, znajdziemy też kapusiów. Jeśli uda nam się jakiegoś złapać, możemy poznać informacje o wybranym kapitanie. Donosiciel wskazuje nam, jakie są jego silne strony, słabości, a także styl walki. Na najniższym poziomie trudności to głównie bajer, bo każdego da się stosunkowo łatwo zaszlachtować. Gdy jednak spróbujemy sięgnąć po cięższe wyzwanie, obranie odpowiedniej, indywidualnej strategii, wydaje się nieodzowne. Stąd warto nawet w środku walki skorzystać z pomocy donosicieli.

Wspomniani kapitanowie to crème de la crème Cienia Wojny. Gdy któregoś spotkamy, czeka nas krótki monolog orka. Ich teksty przypominają jakością te z gal Fame MMA, ale wyróżniają się na tle zwyczajnych potyczek. Kapitana ciężej jest pokonać i łatwo można rozwścieczyć, co znacząco wpłynie na sposób jego walki. Orków na wyższym poziomie można zabić dopiero po tym, gdy się ich osłabi i wykona poprawnie sekwencję QTE. Jeśli nie wciśniemy przycisku w odpowiednim momencie, pojedynek trwa nadal. Należy docenić, że podobnie jest z nami – analogicznie odpowiednie tempo kliknięcia pozwoli nam obronić się przed śmiertelnym ciosem.

You are in the army now

Kiedy nasza postać zdobywa kolejne levele, wzrasta nie tylko nasza siła fizyczna. Zdobywamy pewne umiejętności, które można by utożsamić z charyzmą. Nieco pobity kapitan może zostać przez nas zwerbowany do drużyny i służyć naszym celom. Jeśli jednak nie da się go zupełnie złamać, bo ma taki charakter, możemy go zhańbić. Spadnie mu poziom doświadczenia, co będzie atutem podczas kolejnego spotkania. Oczywiście jest to broń obosieczna. Orkowie nie mogą nas zwerbować, ale choćby upokorzyć. Nasz poziom będzie wówczas niższy.

Thalion pod postacią upiora szykuje się do ataku na twierdzę.

Choć zbieranie ekipy jest fajnym dodatkiem, wiele misji wręcz wymaga posiadania mocnego zaplecza. Aby wyruszyć na trudniejsze do zdobycia rejony miast, będziemy musieli sięgnąć po pomoc. Najlepsze jest to, że poza głównym wątkiem fabularnym mamy naprawdę dużą swobodę co do kierowania ich poczynaniami. Możemy podjudzać naszych podwładnych i kazać im tropić siebie nawzajem. Służyć nam mogą głównie w walce z rywalami, ale wymyślone przez twórców trofea zachęcają do eksperymentów.

Zabawa w chowanego

Nie samym mordowaniem orków żyje Thalion. Podczas licznych wojaży, zwłaszcza gdy odkryje punkt szybkiej podróży, warto wypatrywać znajdziek. Zdobywanie wspomnień Sheloby i artefaktów pogłębia fabułę, a odczytywanie tekstów ukrytych na ścianach pozwoli otworzyć drzwi ithildinu. To ukryte miejsce, pierwotnie niedostępne, za którym znajdują się ciekawe skarby. By się tam dostać, należy rozwiązać łamigłówkę. Po dopasowaniu znalezionych wyrazów do poematu otrzymujemy dostęp do całkiem mocnych przedmiotów.

Ciekawy loot wypada z pokonanych orków, zwłaszcza kapitanów. Zwykle będziemy łapać masę gruzu, ale przy odrobinie szczęścia wpadnie rzadka broń lub element zbroi. Dzięki temu nasze ataki zyskają na sile, ewentualnie pozwolą nam uzyskać inne dodatki, jak choćby zatruwanie wroga.

Rodeo

Czasami, gdy wpadamy w sam środek walki, ciężko jest się zorientować, gdzie w danym momencie stoi nasza postać. Mashowanie przycisku i wataha trupów pozwalają nam nieco lepiej odnaleźć się w sytuacji. Istnieje jednak grupa rywali, która może się nam przysłużyć nie tylko jako źródło nowych przedmiotów czy pieniędzy.

Kilku postaci ze Śródziemia możemy dosiąść. Nie działa to tak jak w zwyczajnej rozgrywce z korzystaniem z wierzchowców. Najpierw musimy sami nieco zmęczyć przeciwnika. Jeśli dodatkowo ma już na sobie jeźdźca, należy się pozbyć delikwenta. Wówczas możemy już sami zająć miejsce w siodle. Nie tylko zwiększy to naszą szybkość poruszania się, ale i zapewni ochronę, gdyż to nasz zwierz jest najpierw atakowany. Może nieprecyzyjnie się wyraziłam, ale nie wiem, jak lepiej nazwać nasz transport. Wśród wierzchowców są m.in. graugi i karagory.

Z pomocy tych fantastycznych stworów możemy także korzystać w przestworzach. Sterowanie drakiem nie należy do najprostszych, ale z pewnością stanowi ciekawe urozmaicenie już i tak mocno rozbudowanej produkcji. Można odnieść wrażenie, że elementów pobocznych rozgrywki jest tak wiele, że dałoby się nimi obdzielić kilka niezależnych od siebie gier.

W grze mamy możliwość obserwacji otwartego świata.

Shine bright like a diamond

Thalion to facet z krwi i kości, umiłowanie do klejnotów nie jest w stanie podważyć jego męskości. Wspomniane błyskotki mają zadanie nieco ważniejsze niż jedynie upiększenie bohatera. Każdy ze zdobytych kamieni może ulepszyć elementy naszego ekwipunku. Ich działanie nie jest przełomowe, nie stanowi game changera rozgrywki, natomiast nieco wpływa na poprawę statystyk. Co więcej, kamienie także można udoskonalać. Jeśli posiądziemy trzy takie same, tworzymy jeden, ale lepszy. To tym bardziej zachęca do pokonywania hord orków, nie tylko w ramach questów, ale i rekreacyjnie.

Odwiedzając posterunki naszych ulubieńców, wypatrujemy nie tylko lootu. Orkowie budują wielkie pomniki zwiększające ich morale. Gdy nasz bohater zrówna takowy z ziemią, nasi rywale nie są już tak napastliwi i łatwiej dostać się do kapitana.

Walory artystyczne

Bardzo mi się podoba surowy klimat tej gry. Jest dość ponury, co pozwala momentami wczuć się w sytuację wojny i wszechobecnej pożogi. Jednakże klimat ten psuje nieraz AI naszych przyjaciół. Kilka razy Gollum uporczywie wbiegał w głaz, za nic nie chcąc go ominąć. Inni bohaterowie także myśleli, że są silniejsi od ściany. Nie irytowałoby to tak bardzo, gdyby można było kontynuować bez nich. Tymczasem gdy się zbytnio oddalimy, wyjdziemy poza teren misji, co może nawet doprowadzić do anulowania jej postępów. Gra przed tym ostrzega, ale to i tak drażni i zaburza immersję.

Trudno mi jednoznacznie ocenić muzykę. Zdałam sobie sprawę, że gdy tylko wyłączyłam konsolę, nie byłam w stanie zanucić ani jednego utworu z gry. Nie są one wpadające w pamięć, ale i nie irytują. Za to duże wrażenie robi na mnie udźwiękowienie. Zderzenie klingi wydobywające się z głośniczka pada potrafi zaimponować. Podkreśla bardzo dobrze ten wspaniały element, jakim jest walka.

Awantura o kasę

Gracz, który teraz sięgnie po Śródziemie, nawet tego nie odczuje, ale w okolicach premiery temat był nośny. Gra zawierała jedną z najbardziej znienawidzonych przez odbiorców opcji, czyli mikrotransakcje. Po szczegóły na temat tego modelu biznesowego odsyłam do obszernego tekstu na naszej stronie. Teoretycznie nie były one konieczne, to fakt, ale grindowanie postaci i zyskanie satysfakcjonującego zakończenia graniczyło wówczas z cudem. Na ryneczku dostępni byli poplecznicy, punkty doświadczenia czy złoto, a zatem było w czym wybierać. Ostatecznie pomysł porzucono. Żeby nie przyznać się jasno do błędu i uderzyć w pierś, pracownicy z Monolith nie wspomnieli o oburzeniu odbiorców, ale o zaburzeniu immersji. Choć taki luźny zakup faktycznie wyprzedzał opowieść – o jej jakości już się wypowiedziałam – trudno wierzyć w intencje studia. Jak by nie patrzeć, grę zaktualizowano i można z niej czerpać radość bez uporczywego powtarzania tych samych czynności.

Wskakuj na grauga. Śródziemie: Cień wojny – finalne wrażenia z gry

O ile hack’n’slashe nie należą do moich ulubionych gier, tak w Śródziemie: Cień wojny grało mi się znakomicie. O dziwo, to nie historia najbardziej zapadła mi w pamięć, za bardzo mnie też nie poruszyła, ale sama rozgrywka. Podobnie jak w serii Grand Theft Auto, zwiedzałam sobie dostępne tereny, niekoniecznie zabierając się za obowiązki. Skakałam po budynkach, szukałam znajdziek, polowałam na kapitanów, werbowałam orków, plądrowałam jaskinie. Samą linię fabularną da się ukończyć w około 20 godzin, mnie to zajęło dużo więcej czasu ze względu na wspomniane aktywności. Nawiązując do klasycznego żartu o naszym najważniejszym dziele z gatunku fantasy – fajna ta gra na podstawie filmu.

Screeny pochodzą ze strony gry na Steamie.

Scroll to Top