Nie taka groźna, jak ją malują. Yakuza – recenzja serii

Grafika przedstawiająca pięć postaci. Na przodzie w centrum znajduję się mężczyzna w szarej kurtce. Za nim po lewej stronie widoczny jest mężczyzna w bordowym garniturze oraz drugi mężczyzna w brązowej, skórzanej kurtce. Po prawej stronie widać mężczyznę w zielonej, zimowej kurtce i spodniach moro oraz dziewczynę w białej bluzie.

Przestępczość zorganizowana i ciągłe mordobicie między samcami alfa. Niektórzy pewnie w ten sposób zdefiniowaliby serię Yakuza, ale moja recenzja przedstawi ją jako niesamowicie ciepłą historię.

Po ponad roku udało mi się przejść siedem części gier, stanowiących tzw. sagę Kiryu. Ta recenzja cyklu Yakuza powstaje jako pewne podsumowanie esencji całej serii. Czego się spodziewałam, gdy pierwszy raz zasiadałam do tej gry? Szczerze mówiąc, na pewno nie tego, czego doświadczyłam.

Seria Yakuza została stworzona przez Ryu Ga Gotoku Studio i zadebiutowała w 2005 roku. Jak sama nazwa wskazuje, skupia się głównie na japońskiej mafii znanej jako yakuza i jej członkach. Jednak zamykanie cyklu w tych ramach byłoby wielkim grzechem. Yakuza to przede wszystkim opowieść o ludziach, więzach między nimi i różnych filozofiach życia. Główny bohater, Kazuma Kiryu, przez 90% trwania serii nawet nie jest członkiem żadnego gangu. Aczkolwiek wcale nie przeszkadza mu to w ciągłym mieszaniu się w jej sprawy, przez co napędza bieg kolejnych wydarzeń gry. Co ciekawe Yakuza jest tytułem używanym tylko na zachodnim rynku (choć twórcy już oficjalnie od niego odeszli!), oryginalnie seria nazywa się Ryu Ga Gotoku: Like a Dragon, co także mówi wiele na temat prawdziwej natury historii i roli mafii w niej.

Yakuza to gra z gatunku brawler (wyjątek stanowi najnowsza siódma część, która jest turowym RPG). Oprócz standardowych ruchów i combosów, nasz protagonista ma dostęp do tzw. heat actions, a więc specjalnych akcji dostępnych po załadowaniu niebieskiego paska, który znajduje się po lewej stronie ekranu. Same ruchy zazwyczaj wahają się pomiędzy bardzo brutalnymi (przejeżdżanie twarzami wrogów po asfalcie wywoływało u mnie fizyczny cringe…) a zabawnymi (np. dosłowne zrobienie z wroga bałwana). Nie jest to coś, co przypadnie każdemu do gustu, ale osobiście czerpałam wielką satysfakcję z okładania pięściami przeróżnych kaprawych typów. Zwłaszcza oczarowały mnie dynamiczne intra przed starciami z bossami, zawierające niesamowicie kinematograficzne i często szalone choreografie walk. Choć niezwykle cieszyły moje oczy, to jednak jestem tym typem, który bardziej skupia się na fabule. Tego aspektu Yakuza z pewnością nie ignoruje, więc moja recenzja również nie może tego pominąć.

Dramat czy komedia?

Pierwszą rzeczą, którą można zauważyć w strukturze narracyjnej gry są wyraźne różnice w nastroju pomiędzy misjami głównymi a pobocznymi (tzw. substories). Główna linia fabularna historii potrafi być niesamowicie dramatyczna, wręcz pompatyczna. Naprawdę mogłaby zawstydzić niejedną telenowelę (bez spoilerów, możecie przygotować się na wiele zaginionych braci i sióstr oraz powrotów zza grobu). Każda odsłona serii ma swojego unikatowego antagonistę ze swoim własnym, diabelnym planem na przejęcie władzy nad kryminalnym półświatkiem. Nie brakuje tutaj zwrotów akcji, ujawnień, zdrad. Zauważyłam, że w niektórych momentach fabuła robi się zagmatwana tylko po to, żeby pozornie wyglądać na skomplikowaną. Wystarczy spokojnie rozłożyć wydarzenia na czynniki pierwsze. Okaże się wtedy, że mamy do czynienia z dość prostym ciągiem zdarzeń, który tylko udaje pokrętną intrygę.   

Za to misje poboczne można podsumować jednym określeniem – komedia absurdów. Yakuza naprawdę kocha niedorzeczność, co moja recenzja wciąż podkreśla. Nasza postać ma dziwną tendencję do pomagania każdej napotkanej na drodze osobie, jak zresztą większość protagonistów gier. Tylko że tutaj raczej nie dostajemy zadań typu: zbierz dziesięć sztuk marchewki. Taneczne starcie z Michaelem Jacksonem? Trening z dominatrix? A może wskoczenie w strój maskotki o głowie ogromnej pomarańczy, reprezentującej małe miasteczko? To tylko niektóre z setek szalonych przygód, w które mogą wplątać się nasi bohaterowie.

Yakuza ma też ludzką twarz

Tak, powiedziałam „bohaterowie”. Choć, jak wcześniej pisałam, mamy do czynienia z „sagą Kiryu”, to nie w każdej części jest on jedyną grywalną postacią. Wcielamy się między innymi w: ekscentrycznego, wieloletniego wroga-przyjaciela Kiryu – Majimę, czarującego pożyczkodawcę – Akiyamę (jego sekretarka jest wspaniała, po prostu kocham Hanę-chan) czy byłego bejsbolistę, a obecnie dziennikarza erotycznego – Shinadę. Mnogość protagonistów pozwala na wiele perspektyw i stopniowe odsłanianie historii bohaterów. Te na początku pozornie wcale nie są ze sobą połączone, ale ostatecznie okazuje się, że są elementami jednej układanki. Mimo to niezmiennym elementem serii wciąż jest Kiryu.

Kazuma Kiryu wpada w trend ostatnio bardzo popularnych postaci męskich, czyli twardzieli o miękkim sercu (bonusowo oczywiście adoptowana córka!). Nasz pierwotny protagonista jest w pewnym sensie uosobieniem wszystkich gier. Z jednej strony odważny, honorowy, często sypiący mądrościami jak z rękawa, a z drugiej niespodziewanie niewinny i uroczo nieporadny, zwłaszcza w zderzeniu ze zmieniającą się wokół rzeczywistością. Te dwie strony harmonijnie współgrają ze sobą zupełnie jak tony w nastroju całej serii.

Nieważne jak bardzo brutalne i okrutne rzeczy przytrafią się nam podczas rozgrywki, zawsze znajdziemy światełko w tunelu (zupełnie jak leżących bez życia na ziemi zbirów, którzy WCALE nie są martwi, bo przecież Kiryu nigdy nie zabija). Mamy wątki rodziny, przyjaźni czy choćby spełniania marzeń. Postacie często wygłaszają podniosłe i motywujące monologi. Nasi bohaterowie otoczeni są sojusznikami, którzy gotowi są oddać życie, aby im pomóc. Wszystko to sprawia, że Yakuza jest tak naprawdę całkiem sympatyczną i pełną nadziei serią.

Moje ostateczne wrażenia z serii Yakuza – dużo absurdu, karaoke i wzruszeń, czyli przepis na świetną grę

Istnieje także inny punkt, którego moja recenzja serii Yakuza nie może pominąć. Mianowicie – miejsce akcji. Przewijająca się we wszystkich częściach fikcyjna dzielnica Tokio, Kamurocho, wzorowana jest na prawdziwej dzielnicy rozrywkowej – Kabukicho. Wiele miejscówek w grze wygląda na przeniesione 1:1 z rzeczywistości. Nawet możemy dostrzec co niektóre prawdziwe japońskie sieci sklepów, jak np. Don Quijote wraz z wbijającą się w głowę melodyjką przewodnią. Lokacje w grach naprawdę tętnią życiem. Czasami ma się ochotę rzucić fabułę w diabły i po prostu zrobić sobie spacer na ulicach skąpanych w światłach neonów. Oprócz kultowego Kamurocho czasami odwiedzamy także inne dzielnice. Są to między innymi Sotenbori w Osace czy Nagasugai w Fukuoce, także wzorowane na prawdziwych miejscach.

Ostatni, ale nie mniej ważny aspekt: słyszeliście kiedyś tę popularną w memach japońską piosenkę z facetem śpiewającym „dame da ne”? Tak, źródło tego mema to Yakuza, a utwór wcale nie nazywa się Dame Da Ne, tylko Baka Mitai. Tak dokładnie to sam numer pochodzi z mini-grykaraoke. I nie, śpiewanie nie jest jedynym umilaczem czasu dostępnym w serii. Kręgle, bejsbol, rzutki, spotkania z hostessami w Cabaret Clubie (nie chce się przyznawać, ile godzin gry spędziłam na zarządzaniu moim własnym klubem…). Nawet zbieranie kotków z ulicy w celu zasilenia szeregów kociej kawiarni! Ta lista nie stanowi połowy dostępnych mini-gier.  

Rok, który spędziłam z Yakuzą był czasem pełnym szalonych plot-twistów, dziwacznych przygód, wzruszeń, okazjonalnych ciarek żenady (ale pełnych miłości) i przede wszystkim dobrej zabawy. Wciąż mam przed sobą do ogrania najnowszą część, która zdecydowanie zmienia dużo w cyklu. Jednak pozytywne opinie napawają mnie nadzieją.

Pomimo wielu całkiem pięknych momentów, uważam, że jest to seria, której pełen potencjał docenia się wtedy, kiedy patrzy się na nią trochę z przymrużeniem oka. Moim ulubionym określeniem, które osobiście uplotłam sobie na tę produkcję, jest „telenowela na sterydach” i zamierzam dalej się go trzymać. W jakiej innej grze można bić się na pięści z tygrysem?!

Mam nadzieję, że zachęciłam Was moją recenzją do zanurzenia się w tym świecie. Jeśli tak – najlepiej zacząć przygodę od Yakuzy 0 która, tak samo jak reszta serii, dostępna jest obecnie w Xbox Game Pass.

Scroll to Top