Na domówce u Szatana. Afterparty – recenzja gry

Grafika z gry Afterparty

Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałaby impreza w samych czeluściach Piekła? Moja recenzja gry Afterparty spróbuje odpowiedzieć na to pytanie.

Wyobraźcie sobie, że trafiacie w otchłań Piekła i jedynym sposobem, aby uciec, jest pokonanie samego Lucyfera w piciu alkoholu. Właśnie taką historię opowiada gra Afterparty, której recenzja przeprowadzi was przez wszystkie kręgi piekielne i wszystkie szemrane knajpy w zaświatach. To przygodówka studia Night School, odpowiedzialnego chociażby za świetne Oxenfree, które recenzowałam już na łamach portalu.

Przygodę rozpoczynamy na imprezie z okazji ukończenia studiów. Dwójka przyjaciół, Milo i Lola, próbują jakoś wczuć się w atmosferę przyjęcia. Piją tanie drinki, zagadują dawnych kolegów z sali wykładowej i dochodzą do wniosku, że właśnie zakończył się pewien rozdział ich życia. Imprezę przerywa para studentów. Z przerażeniem informują, że rodzice Milo i Loli zostali przejechani przez pociąg i zostało im kilka minut życia.

afterparty recenzja

Lola sceptycznie podchodzi do sprawy. Jest przekonana, że padła ofiarą głupiego żartu. Milo zaczyna powoli panikować, ale strach udziela się również jego przyjaciółce, gdy wspomniani studenci zaczynają dziwnie się zachowywać. Kończyny wyginają się im pod nienaturalnym kątem i mówią robotycznym głosem. Nagle słychać grzmot i pomieszczenie, w którym imprezowali, rozpada się niczym teatralna scenografia.

Porzućcie wszelką nadzieję

Wkrótce okazuje się, że Milo i Lola… trafili do Piekła. Nie wiedzą, jak umarli, nie wiedzą, dlaczego są potępieni. Demony mówią im jedynie, aby czekali na swoją kolej, a piekielni urzędnicy wszystkim się zajmą. Bohaterowie rozpoczynają od audytu u pewnej demonicznej pracownicy.

afterparty recenzja

Wypytuje ich ona o różne lęki, marzenia i skojarzenia. Od naszego wyboru zależeć będzie taktyka personalnego demona. To istota dręcząca potępionych, widzialna jedynie przez grzeszników i inne piekielne stworzenia. Gdy odpowiemy na wszystkie pytania, pojawia się Siostra Mary Wormhorn, której przypadło zadanie dręczenia Loli i Milo. Wydaje się pełna wigoru i bardzo podekscytowana nową pracą.

Warto zapamiętać jej imię, bo przez całą rozgrywkę Wormhorn pojawi się w najmniej oczekiwanych momentach. Odstawi wtedy scenkę rodzajową z życia jednego z bohaterów. Zazwyczaj opartą na nieprzyjemnych wspomnieniach. Ten koncept przypadł mi do gustu. Nie tylko urozmaica rozgrywkę, lecz także pozwala dowiedzieć się czegoś więcej na temat protagonistów.

afterparty recenzja

Poza tym za każdym razem, gdy podejmiemy ważną decyzję, Wormhorn pojawi się i podsumuje nasze zmagania. Nie ma dobrych wyborów, bo zawsze demonica przypomni nam, że mogliśmy postąpić inaczej. Zważywszy na to, że wybrawszy jedną opcję, nie jesteśmy w stanie wrócić do drugiej, ta druga strona zawsze będzie poszkodowana.

Milo i Lola mogą na szczęście liczyć na pomoc Sam – demonicy kierującej taksówką pływającą po gorących wodach Piekła. Odpowiada na ich pytania, podwozi do różnych lokacji i przede wszystkim zdradza, że wcale nie muszą spędzić  wieczności w czeluściach piekielnych.

afterparty recenzja

Zróbmy prywatkę, jakiej nie przeżył nikt

Okazuje się bowiem, że bohaterowie mogą opuścić Piekło i wrócić na Ziemię. Wystarczy, że zmierzą się z samym Szatanem w pewnej rywalizacji. Mianowicie muszą pobić Lucyfera w piciu alkoholu. To nie jest takie proste, zważywszy, że ten codziennie urządza przyjęcia, na których napoje wysokoprocentowe leją się hektolitrami. Dlatego sztukę spożywania alkoholu ma opracowaną do perfekcji. Ponadto nie da się go tak łatwo podpuścić do pojedynku.

afterparty recenzja

Aby w ogóle napić się z Szatanem, musimy dostać się do jego rezydencji położonej na szczycie góry. Później okazuje się, że bez zaproszenia możemy co najwyżej pocałować klamkę. Dlatego pierwszym zadaniem Milo i Loli jest zdobycie wejściówki. Są dwie osoby w Piekle, które chętnie odstąpią dodatkowe zaproszenie, ale najpierw musimy im pomóc. W zależności od tego, czy wybierzemy demona, czy zmarłą gwiazdę muzyki, questy będą nieco się różnić. Afterparty to jednak gra dość mocno oparta na fabule, dialogach i eksploracji, więc nie mamy się czego obawiać. Poza tym i tak bohaterom nie może stać się większa krzywda – przecież już nie żyją. Dlatego misje to przede wszystkim gadanie i wykonywanie prostych mini gierek (o których napiszę więcej nieco później, bo moja recenzja byłaby niepełna bez tego aspektu Afterparty).

Oczywiście nic nie może być zbyt proste i sama wejściówka nie załatwia sprawy. Chwilę po ich zdobyciu Szatan domaga się pieczątek od co najmniej trzech piekielnych monarchów – jego braci i sióstr. Na Lolę i Milo czekają więc kolejne zadania do wykonania. Ogromną pomoc oferuje Sam, podwożąc bohaterów czy dając im cenne wskazówki.

afterparty recenzja

Decyzje podjęte podczas każdej z tych misji będą mieć spory wpływ na przebieg fabuły gry. Jednak żadna z opcji nie jest właściwsza od drugiej.  Do celu tak czy siak dotrzemy, ale to od nas zależy, jaką drogą. Wróćmy jednak do gameplayu.

Imprezowe sztuczki

Najważniejszym elementem rozgrywki jest picie drinków. Znajdziemy je w każdym barze, który odwiedzimy po drodze i każda knajpa ma cztery unikalne pozycje w menu. Warto dodać, że nie musimy nic płacić – w tej grze nie istnieje konkretna waluta. Same drinki mają absolutnie obrzydliwy skład. W piekielnych knajpach można nabyć mieszanki z kwasu, ludzkich włosów czy benzyny. Gdyby nie fakt, że już nie żyjemy i jesteśmy w zaświatach, po konsumpcji czegoś takiego pewnie kopnęlibyśmy w kalendarz. Składniki nie są jednak przypadkowe – każdy drink daje nieco inny efekt. Każdy sprawi, że ekran zacznie lekko falować i pojawi się dodatkowa opcja dialogowa, ale dodatkowe kwestie różnią się w zależności od wybranego napoju. Niektóre mieszanki odblokują bardziej kokieteryjne wypowiedzi, inne umożliwią bohaterom dyskutowanie o sporcie. Istnieją też takie, które dodają chamskie dialogi.

afterparty recenzja

Fakt, że alkohol jest tak ważną częścią przedstawionego świata, nie powinien dziwić. W końcu, aby wydostać się z Piekła, musimy pobić samego Szatana w imprezowaniu i piciu. „Outparty The Prince of Party”, jak to określiła Sam. Pojedynek na wypijanie drinków możemy przećwiczyć z innymi demonami. Sztuczka polega na tym, aby opróżnić szklanki, po czym ustawić je jedna na drugiej, tworząc wieżę. Szklana budowla musi osiągnąć konkretną wysokość, zanim temu wyzwaniu podoła nasz przeciwnik.

afterparty recenzja

Imprezy to oczywiście nie tylko picie. Czasem przyjdzie nam zatańczyć. Przykładowo wtedy, gdy w pojedynku tanecznym zmierzymy się z samym Asmodeuszem. Albo gdy musimy pokazać, że zespół muzyczny, który załatwiliśmy na zastępstwo zmarłej gwiazdy rocka, też potrafi mieć kocie ruchy. Sama mechanika tańca jest całkiem nietuzinkowa. Zamiast niecierpliwie wyczekiwać pojawienia się na ekranie konkretnych przycisków, które musimy wcisnąć, przyda nam się zdolność zapamiętywania. Mianowicie zawsze tańczymy w duecie, a druga osoba pokazuje kombinację, którą sekundę później powtarzamy.

Ponadto czasem przyjdzie nam rzucić do kosza lub celu piłką. Ewentualnie ludzką głową. Kto wie, może tak w Piekle wygląda koszykówka. Za to beer pong na szczęście nie jest taki brutalny. Wygląda identycznie jak ten ziemski. Jedyną różnicą jest fakt, że drinki, które wypija się podczas grania, są silnie trujące.                                                                                                                                                                                   

afterparty recenzja

Oprócz tego bohaterowie mają telefony komórkowe i czasem ze sobą smsują. Nie jest to jednak zbyt ciekawa mechanika, bo po prostu wybieramy odpowiedzi tak jak w dialogach. Jeśli chodzi o same rozmowy, nie mają one takiego wpływu na relacje postaci, jak w Oxenfree. Raczej wybierając konkretne opcje, pozwalamy fabule na rozwinięcie się w konkretną stronę.                                                                                           

Jak widzicie, gameplay nie jest zbyt skomplikowany. Ponadto Afterparty nie jest specjalnie długą produkcją. Napisy końcowe udało mi się zobaczyć już po około sześciu godzinach rozgrywki. To sprawia, że produkcja jest mało wymagająca, idealna na leniwy dzień.

afterparty recenzja

Piekielnie żmudna robota

Moja recenzja byłaby niepełna bez docenienia pewnego aspektu Afterparty. Najbardziej w grze urzekł mnie sposób, w jaki zostało przedstawione samo Piekło. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej zetknęła się z właśnie taką interpretacją tych demonicznych otchłani.

Mianowicie Piekło dużo mniej przypomina znane z opowieści miejsce wiecznych tortur, ognia i cierpienia, a bliżej mu do… przeciętnego miasteczka. Co nie oznacza, że nie znajdziemy tutaj tortur, ognia czy cierpienia. O to nie trzeba się martwić. Sęk w tym, że lokalne demony traktują dręczenie grzeszników jako zwykłą pracę od dziewiątej do piątej.  Narzekają nawet na nudną robotę, wszak biczowanie ludzi przez osiem godzin dziennie może znużyć każdego. Jak skrzydlate demony obsługujące „windy” (pasażerowie wsiadają do klatki, a pracownik przenosi ją na wyższy poziom). Jeden z nich wyjaśnia, że jego współpracownicy są tacy naburmuszeni, bo tylko na parterze i ostatnim „piętrze” są toalety. Demony wspominają o swoim życiu prywatnym. Na przykład jeden pogania Milo i Lolę, bo chce wrócić do domu, zanim żona zajmie mu lepsze miejsce w garażu.

Kiedy demony kończą dzień pracy, także grzesznicy mają czas wolny. Mogą wtedy zwiedzać Piekło, zrobić sobie tatuaż czy odwiedzić jeden z wielu barów. A w jednej z knajp spotkamy ikoniczne gwiazdy muzyki. Niestety z tutejszym Davidem Bowiem czy Elvisem Presleyem da się jedynie pogadać, bo gwiazdorzy robią za atrakcję w witrynie.

Ludzie obchodzą tutaj też piekielny odpowiednik urodzin, czyli Deathday Party. Na jedno takie przyjęcie udaje się trafić Milo i Loli, gdzie zainteresowany demon pyta ich, czy są fanami, czy ofiarami solenizanta – znanego seryjnego mordercy. Możemy się natknąć na więcej takich przyjemniaczków. Tak jak na trójkę zakutych w dyby mężczyzn, którzy bez wahania rzucają w stronę Loli nieco rasistowskim komentarzem. Ale jak sami mówią, gdy cierpi się przez setki lat, można nie być na bieżąco z zasadami dobrego wychowania.

Warto jeszcze przypomnieć, że to Piekło składa się z wysp. Aby poruszać się między nimi, oczywiście musimy zadzwonić po „taksówkę”. Na jednym takim lądzie znajduje się szkoła dla demonów. Jak łatwo się domyślić, uczą się one tam najskuteczniejszych metod tortur. Po drodze można natknąć się również na wagę, na której Ozyrys zważył Szatana (panowie założyli się, kto więcej przytył podczas urlopu).

Poza tym Piekło ma własne medium społecznościowe, przypominające nieco Twittera. Bicker, bo tak zwie się aplikacja, umożliwia i ludziom, i demonom publikowanie krótkich postów. Zazwyczaj dotyczą one codziennego „życia”. Niektórzy narzekają na tortury, inni na marudnych potępieńców. Niektórzy postują wpisy w rodzaju „twoja kara + za co tu trafił_ś to teraz twój pseudonim sceniczny”. Jeszcze inni biadolą, że trafili tutaj za zupełną głupotę. Większość wpisów jest w języku angielskim, ale trafiłam na posta po niemiecku i nawet po polsku.

To wszystko sprawia, że Piekło przedstawione w Afterparty wydaje się takie… ludzkie. Znajome? Rutyna jego mieszkańców nie różni się aż tak bardzo od codzienności żywych osób. Demonom bliżej do sąsiadów narzekających na nudną pracę niż do potwornych, przerażających istot nie z tego świata. Naprawdę doceniam tę produkcję za tak nietuzinkową interpretację zaświatów. Jest zdecydowanie ciekawsza niż kolejne pustkowia płonące wiecznym ogniem.

Nie taki diabeł straszny

Stylistyka Afterparty absolutnie skradła moje serce. Głównie dlatego, że dominującym kolorem w tej grze jest fiolet, przetykany czerwienią i butelkową zielenią. To połączenie barw jest całkiem przyjemne dla oka, ale jednocześnie ma w sobie nieco mroku.

Ścieżka dźwiękowa również nie zawodzi. Za muzykę odpowiedzialny jest ten sam artysta, który pracował przy Oxenfree. Elektroniczne kawałki przeplatają się z przyprawiającymi o ciarki chórami. Jeśli w Piekle rzeczywiście urządzane są przyjęcia, to wyobrażam sobie, że właśnie coś takiego leci tam z głośników.

Adwokat diabła

Jeśli chodzi o warstwę fabularną, to Afterparty zrobiło na mnie raczej pozytywne wrażenie. Podobnie jak w Oxenfree, największą robotę robią tu dobrze napisane dialogi. Postacie wypowiadają się bardzo naturalnie, nie stronią od przekleństw czy od czarnego humoru. A niektóre żarty brzmią naprawdę absurdalnie. Z jakiegoś powodu do klubu „tylko dla demonów”, oprócz diabłów czy sukubów, mogą też wejść Norwegowie czy szefowie Walmarta.

Afterparty jest też nieco samoświadome. Czasem ktoś (najczęściej Sam) łamie czwartą ścianę. Tak jak wtedy, gdy mówi, że nie da nam pewnych informacji, byśmy zostawili to sobie na drugie przejście gry. Przyznam, że nie spodziewałam się takiego motywu w tej grze, ale nie narzekam.

Co prawda, fabuła często korzysta z oklepanych motywów. Jak na przykład wtedy, gdy Wormhorn pokazuje bohaterom informacje, które mają ich jedynie skłócić. Oczywiście wszyscy wiemy, że nie pokłócą się na serio i to wszystko po to tylko, aby dodać dramatyzmu do historii. Dodatkowo cieszę się, że Milo i Lola zaczynają przygodę jako przyjaciele i tak samo ją kończą. Żadnego wątku romantycznego napisanego na kolanie. Osobiście brakuje mi historii opowiadających o platonicznych relacjach damsko-męskich, więc Afterparty spadło mi jak z nieba.

Ta produkcja ogólnie przykłada sporą uwagę do relacji międzyludzkich. I między… demonicznych? Przy okazji szukania pieczątki od jednego z piekielnych monarchów możemy pomóc mu zejść się z byłą żoną. Rodzeństwo Szatana widzi, że codzienne imprezowanie to ewidentny objaw alkoholizmu, więc z troski próbuje przemówić mu do rozsądku. Sam Lucyfer zdaje się zatapiać w hektolitrach drinków swoje własne problemy i smutki.

Każdy ma tutaj własną historię i własne demony do pokonania. To sprawia, że naprawdę wczułam się w ten świat, zaintrygowało mnie jego funkcjonowanie i jego niejednoznaczni mieszkańcy. Akcja Afterparty może dzieje się w Piekle, ale problemy bohaterów są jak żywe.

A i najważniejsze. Możemy pogłaskać piekielnego ogara.

Nieziemskie wrażenia, czyli Afterparty w pigułce

Nie żałuję ani minuty spędzonej w świecie tej gry. Kupiła mnie ona relacją głównych postaci, pomysłem, samym Piekłem. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie jest to produkcja dla każdego. Już sam pomysł oparcia całego gameplayu na piciu wirtualnego alkoholu może odrzucić sporo osób. A podszyta nieco głupawym, czarnym humorem prosta warstwa fabularna może zawieść tych, którzy spodziewali się dojrzałej, zmuszającej do refleksji historii.

Wciąż jednak uważam, że Afterparty ma swój urok. Dlatego jeśli nie przeszkadza wam imprezowanie w czeluściach Piekła ani słuchanie tekstów, które mogłyby zostać napisane przez zbuntowanego dwunastolatka, to Afterparty to produkcja dla was.

Scroll to Top