W zeszłym roku Remedy dostarczyło nam świetną kontynuację kultowego horroru. Czy dodatek również trzyma poziom? Przeczytajcie tę recenzję Alan Wake 2: Night Springs i przekonajcie się sami.
Chociaż pierwszy Alan był dla mnie nieszczególnie przyjemnym doświadczeniem, to dwójkę pokochałam od razu. Nie jest to gra bez wad, ale z całą pewnością jest wysoko w moim osobistym rankingu. Gdy na Summer Game Fest 2024 zostało ogłoszone DLC, wiedziałam od razu, że poświęcę mu najbliższy wolny wieczór. Nie będę Was trzymać w niepewności – bawiłam się doskonale, a Remedy po raz kolejny udowodniło mi, że potrafi zaskakiwać jak nikt inny. A jeśli chcecie wiedzieć więcej – przed Wami recenzja dodatku Alan Wake 2: Night Springs.
Powrót do Night Springs po długim urlopie
Serial Night Springs nawiązujący bezpośrednio do kultowej Strefy Mroku poznaliśmy w pierwszej części gier o słynnym pisarzu. W drugiej zabrakło nowych odcinków, co nieco mnie rozczarowało. Na szczęście Remedy postanowiło wypełnić tę lukę w nieoczekiwany sposób. W dodatku Night Springs mamy okazję rozegrać trzy niezależne od siebie odcinki. Każdy z nich pozwala nam wziąć udział w jednym epizodzie fikcyjnego serialu, w którym za scenariusz odpowiada nie kto inny, jak słynny pisarz Alan Wake. DLC jest krótkie (2-3 godziny), ale treściwe i satysfakcjonujące pod kątem rozgrywki. Można powiedzieć, że wszystko, co dobre, zostało tu skondensowane i wydane w formie pigułki. Ponieważ odcinki nie łączą się ze sobą bezpośrednio, można je ogrywać w dowolnej kolejności.
Największa fanka
Pierwszy epizod pozwala nam przejąć kontrolę nad Rose Marigold – znaną nam już pracownicą restauracji Oh Deer Diner. Za pomocą swoich mistycznych zdolności napędzanych siłą prawdziwej miłości kelnerka dowiaduje się, że Alan Wake jest w opałach i pomóc może mu jedynie jego najbardziej oddana fanka. Wcielamy się więc w miłośniczkę pisarza (która wcale, absolutnie, ani trochę nie ma na jego punkcie obsesji) i ruszamy na ratunek. Pamiętacie, że Alan sam sobie pisze te scenariusze? Czymś trzeba karmić ego.
Jak to wypada gameplayowo? Pierwszy epizod Night Springs porzuca survivalowy ton i bardzo szybko wrzuca gracza w dynamiczną sieczkę. Mechanika latarki została tu całkowicie usunięta na rzecz szybkiego run and guna. Nie musimy się też martwić o naboje – największa fanka ma niemal niekończące się zasoby i nic nie stanie jej na drodze. Jednym słowem – wcielamy się w niepowstrzymaną siłę chaosu w różowym fartuszku i pokonujemy wrogów z uśmiechem na ustach. Całość uzupełnia skoczna rockowa muzyka z lat 50, w rytmie której mordujemy hordy przeciwników. Do tego Rose raczy nas słodkimi komentarzami, które sprawiają, że brzmi jak inkarnacja Annie Wilkes z Misery. Z tą różnicą, że zamiast łamać Alanowi nogi w kostkach, wybiera wymordowanie wszystkich jego wrogów w imię miłości. Ten epizod to cudowna, absurdalna laurka wystawiona przerysowanym fanfiction, w których największa fanka staje się Tą Wybraną.
Gwiazda Polarna
A jeśli szukacie czegoś nieco bardziej stonowanego, to ucieszy Was odcinek zatytułowany Gwiazda Polarna. Wcielamy się w nim w główną postać z gry Control, Jesse Faden, co z pewnością uraduje fanów multiwersum Remedy. Całość rozgrywa się w parku rozrywki Coffee World, który znamy z głównej kampanii Alana Wake’a 2. Klimat jest tu dużo mroczniejszy i znacznie bardziej poważny, choć po drodze zostaje również zaserwowana obligatoryjna dawka absurdu. W tym odcinku tempo nieco zwalnia, a rozgrywka jest bardziej skupiona na zagadkach. Jedna z łamigłówek zmusiła mnie nawet do rozpisania krótkiego równania na kartce. Nauczyciele mieli rację – matematyka przydaje się w życiu w najmniej oczekiwanych momentach.
Chociaż Gwiazda Polarna wprowadza trochę urozmaicenia po dynamicznej i przejaskrawionej Największej fance, to niestety ten epizod w moim mniemaniu wypada najbardziej blado. To bardzo poprawny odcinek, ale jednak brakowało mi w nim czegoś, co wyróżniłoby go spośród pozostałych. Dla niektórych graczy zapewne dużym atutem będzie tu możliwość wcielenia się po raz kolejny w Jesse. Dla mnie – jako osoby, która nigdy nie ukończyła Control – ten epizod był po prostu solidnym segmentem survivalowym. Gra się w niego przyjemnie, ale nie pozostawia po sobie żadnych wyrazistych wspomnień.
Łamiący linię czasu
Na ratunek przychodzi ostatni epizod, w którym wcielamy się w rzeczywistą postać – aktora Shawna Ashmore’a. Fani gier Remedy rozpoznają go jako Jacka Joyce’a z Quantum Break albo szeryfa Tima Breakera z Alana Wake’a 2. Tym razem jednak gra samego siebie i występuje w głównej roli w nowej, fikcyjnej grze Remedy, która ma nosić tytuł Time Breaker… Nadążacie? Shawn robi, co może, żeby jak najlepiej odegrać swoją rolę w szalonym multiwersum wykreowanym przez Sama Lake’a. Skrypt jest jednak pełen skomplikowanych akronimów, które rozumie chyba tylko sam autor (dziękujemy za tę szczyptę samoświadomości i autoironii, panie Lake). Gdy aktor opuszcza plan, żeby nieco odsapnąć, zostaje nieoczekiwanie wrzucony do innej czasoprzestrzeni przez słynnego Pana Światów, Doora.
To, co następuje później, to pełna zwrotów akcji podróż przez liczne uniwersa… o której nie mogę Wam więcej opowiedzieć. A może i mogę, ale nie chcę – musiałabym całkowicie odebrać Wam element zaskoczenia, który jest tu kluczowy. To epizod, który mistrzowsko bawi się formą i pokazuje, że Remedy w tym zakresie naprawdę nie ma sobie równych. Czasami przy graniu w jakiś tytuł nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ktoś naprawdę dobrze się bawił przy jego tworzeniu i dzięki temu czerpię z niego jeszcze więcej radości. Dokładnie takie odczucia miałam podczas grania w Łamiącego linię czasu.
Powrót w wielkim stylu. Alan Wake 2: Night Springs – finalne wrażenia
Night Springs to zestaw trzech solidnych historii, które stanowią świetne dopełnienie głównej kampanii. Dostajemy w nim segmenty szybkiej i brutalnej walki, mroku i napięcia, a na deser również solidną dawkę absolutnego szaleństwa. Dodatek ma w sobie niewiele survivalu – pod kątem rozgrywki to raczej power play z górami amunicji. Dzięki temu gracz może się skupić na nieco innych aspektach gry i to one lśnią tu najbardziej.
Chociaż to DLC zdecydowanie miewa gorsze momenty, to całościowo wypada świetnie. Formuła krótkich opowieści sprawdza się tu doskonale – każda historia ma taką długość, żeby się nią odpowiednio nacieszyć, ale nie znudzić. Jeśli zastanawialiście się, czy warto sięgać po Alan Wake 2: Night Springs, to mam nadzieję, że ta recenzja rozwiała Wasze wątpliwości.