Czy można być za starą na grę mobilną? Okazuje się, że tak. Spróbowałam swoich sił w Animal Crossing: Pocket Camp i cóż, moje wrażenia nie były najlepsze.
W styczniu ubiegłego roku pisałyśmy o tym, że Animal Crossing to gra nie tylko dla dzieci. Postanowiłam to przetestować przy premierze mobilnej wersji gry, jako że Switcha dotąd się nie dorobiłam. Premiera na smartfonach wydała mi się więc idealną okazją do dania tej produkcji szansy, szczególnie że od jej premiery słyszałam naprawdę sporo zachwytów. Wychodzi jednak na to, że albo Animal Crossing: Pocket Camp zupełnie nie dowozi rozrywki, albo ja jestem za stara – zresztą sami zerknijcie na poniższe wrażenia z gry.
I tak, celowo mówię jedynie o wrażeniach. Nie chcę nazywać tego tekstu recenzją, bo nie będzie to w moim odczuciu na tyle kompleksowy materiał.
Jak zostałam zwierzęcym kurierem dla arystokracji
Wszyscy „kochamy” zadania kurierskie i robienie brudnej roboty dla losowych NPC-ów. Rozumiem to jeszcze, gdy o zabicie jakiejś bestii prosi nas kapłan czy biedna staruszka. Niemniej jeśli słodki zwierzaczek mówi mi, że potrzebuje mojej pomocy w zebraniu jabłek z drzewa, „bo tak”, a całe to zbieranie polega na potrząśnięciu drzewkiem i kliknięciu na trzy owoce, które z niego spadły, to coś tu jest nie tak. NPC-e spotykani w Animal Crossing: Pocket Camp są w pełni sił, by samodzielnie wykonać zlecane nam misje. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie lubię się czuć jak goniec na usługach ichmości. Szczególnie kiedy zlecane mi zadania są tak mało ambitne. Nie ma tu też miejsca na kreatywność czy osobiste podejście do rozgrywki – wszystko zostało zredukowane do suchego grindu.
Każde zrealizowane zlecenie podbudowuje nasze relacje z danymi postaciami. W zamian za zdobywanie kolejnych poziomów przyjaźni dostajemy różne upominki. Jeśli chcemy konkretną znajomość wylevelować szybciej, możemy zaprosić danego NPC-a do zostania opiekunem lub opiekunką naszego obozu. Wtedy nie musimy się martwić o codzienne logowanie do gry – wybrany opiekun (ang. caretaker) zajmie się wszystkim pod naszą nieobecność.
Wciąż jednak mobilna wersja straciła to, za co konsolową pokochało wielu graczy, a mianowicie – głębię relacji z postaciami. Nie zapomnę, ile nasłuchałam się od znajomych i naczytałam w sieci, jak ważnym elementem było budowanie z nimi relacji w switchowym Animal Crossing: New Horizons. Każdy zwierzęcy mieszkaniec miał ponoć swój unikalny charakter, co sprawiało, że ich historie były angażujące i zapadały w pamięć. W Animal Crossing: Pocket Camp mieszkańcy obozu są, przynajmniej w moim odczuciu, zredukowani do maszyn dających zlecenia. Ich dialogi są powtarzalne, a relacje nie oferują żadnych głębszych emocji. Mam więc zagwozdkę, bo nie jestem pewna, czy to kwestia faktycznie jedynie nieudanej gry mobilnej, czy też w konsolowej odniosłabym podobne wrażenie.
Nie bierz tego do siebie, to nie jest nic osobistego
I co mi z tej bazy przyjdzie, skoro mam w niej kanapę i stolik, a wszystko stoi bez dachu, tylko pod gołym niebem? Z okazji zmiany pory roku do gry wjechał padający śnieg, co w tym kontekście tym bardziej wydaje mi się ciutkę absurdalne. Samo budowanie naszego obozowiska (tytułowego campu) też zupełnie mnie nie zaangażowało, co też było dużym rozczarowaniem. Nie mogłam spersonalizować w pełni swojej przestrzeni. Owszem, pozwolono mi umieścić kilka mebli czy dekoracji. Jednak system projektowania jest tak ograniczony, że trudno poczuć, że tworzysz coś unikalnego.
W efekcie Animal Crossing: Pocket Camp traci kolejny z kluczowych elementów serii: poczucie osobistego zaangażowania i swobody w kształtowaniu świata gry. Ponownie, po licznych zachwytach w sieci oraz od znajomych, którzy ogrywali konsolową wersję, liczyłam po prostu na to, że gra mnie wciągnie przez szybkie wywołanie konkretnych emocji i pokazanie na starcie, jak bardzo mogę popisać się w niej swoją kreatywnością. Niestety, musiałam się wręcz zmuszać do grania.
Graficznie i muzycznie też nie ma szału
Na pierwszy rzut oka Animal Crossing: Pocket Camp zachowuje charakterystyczny styl serii. Urocze zwierzęta, pastelowe kolory i prosta estetyka z pewnością przyciągają uwagę fanów. Zresztą, sama też na nie liczyłam, mając w pamięci obrazki podrzucane przez znajomych z ich rozgrywek na Switchu. Jestem też świadoma, że deweloperzy prawdopodobnie musieli pójść na pewne ustępstwa graficzne dla lepszej optymalizacji gry. Niestety, w praktyce straciła ona swój urok przez ograniczenia techniczne i uproszczony projekt. Modele postaci i otoczenia są statyczne, a animacje powtarzalne i mało szczegółowe. Brakuje tu detali, które uczyniły konsolową wersję tak atrakcyjną wizualnie.
Dodatkowo, obszary w grze są małe i ograniczone. Pojedynczą lokację obejdziemy wokół w kilkanaście sekund. Każdy region, taki jak plaża czy las, wydaje się być jedynie pustą scenografią, a nie żywym światem, w którym gracz chciałby spędzać czas
W tle przygrywa nam muzyczka, słychać dzwoneczki, czasem nawet jakąś harmonijkę. Z czasem jednak i ona stała się dla mnie irytująca i bez zawahania wyciszyłam wszelkie dźwięki aplikacji.
Animal Crossing: Pocket Camp – finalne wrażenia
Animal Crossing: Pocket Camp miało potencjał, aby stać się idealnym tytułem mobilnym dla fanów serii. Niestety, powtarzalna rozgrywka i brak głębi sprawiają, że gra zamiast relaksu oferuje frustrację. W efekcie Animal Crossing: Pocket Camp może być jedynie ciekawostką, ale trudno polecić tę produkcję komuś, kto szuka angażującej i przyjemnej rozgrywki.
Jeśli Nintendo chciało przyciągnąć nowych graczy do serii, to Pocket Camp nie jest dobrą wizytówką. Zamiast tego gra raczej odstrasza i pozostawia wrażenie, że jest tylko kolejnym mobilnym tytułem nastawionym na zyski, a nie na dostarczanie przyjemności. Warto dać szansę konsolowej wersji, a Pocket Camp – lepiej ominąć szerokim łukiem.
Tekst o Animal Crossing: Pocket Camp powstał dzięki uprzejmości Nintendo. Dziękujemy za zaufanie!