Wrota Baldura, otwórzcie się! Baldur’s Gate III – recenzja gry (we wczesnym dostępie)

wpis to recenzja Baldur's Gate III wczesny dostęp, a na grafice jest czarne tło i z niego wyłania się pysk tajemniczej istoty z mackami a la ośmiornica i przenikliwymi ślepiami

Usiądź wygodnie i zamknij oczy. Czujesz to? Próbuję wedrzeć się w Twój umysł w poszukiwaniu kijanki… ale nie masz jej. Wyrzucasz mnie… Idealnie. To właśnie Ciebie szukałam. Poznaj historię i wrażenia śmiałków, którzy podjęli się pokonania zła w Baldur’s Gate III.

Wędrowcze,

skoro czytasz ten list, to znaczy, że mózgi moich kompanów i mój opanowały kijanki. Jeśli mieliśmy szczęście, udało nam się zakończyć swoje życie, póki jeszcze byliśmy świadomi sytuacji. Jeżeli jednak towarzyszył nam pech, to powinieneś wystrzegać się bandy nowonarodzonych łupieżców umysłów. Te przeklęte pasożyty, które wpuścili nam na statku do organizmów, przejęły władzę nad naszymi ciałami i całym jestestwem. Odebrały nam człowieczeństwo. Musisz wiedzieć, że walczyliśmy dzielnie! Wraz z poznaną na pokładzie Lae’zel doprowadziłyśmy do sprowadzenia demonicznego latającego ustrojstwa na ziemię i uwolnienia części „współpasażerów” z kapsuł. Niektórzy dołączyli do naszej wyprawy w celu pozbycia się kijanek z głów i pokonania szerzącego się zła raz i na zawsze. Najwyraźniej jednak nie podołaliśmy wyzwaniu… Pozwól więc, że przeprowadzę Cię przez to, z czym musieliśmy się zmierzyć. Potraktuj to jako przygotowanie lub też trening teoretyczny, jeśli postanowisz wyruszyć naszymi śladami i doprowadzić misję do wielkiego finału. Bierz pochodnię w dłoń i chodź ze mną! Pokażę Ci rzeczy, którymi Baldur’s Gate III podbił świat gier we wczesnym dostępie – może kiedyś muzycy stworzą pieśni o jego bohaterach, a niejedna kronika czy recenzja zapisze ich czyny w historii tego świata.

Lae'zel, Githiyanka o zielonej skórze, Baldur's Gate III recenzja

Pasażer nie do końca na gapę

Wyobraź sobie, że siedzisz spętany, nie możesz się ruszyć nawet o centymetr, a już tym bardziej uciec. Jedynym, co Ci pozostaje, jest obserwowanie, jak ohydny łupieżca umysłów, z mackami wychodzącymi z głowy, zbliża się do Ciebie z kijanką w ręku. Przysuwa dłoń do Twojego oka… i już, pasożyt właśnie wszedł do Twojego organizmu! Tak właśnie zostaliśmy zakażeni: ja – druidka – i moi towarzysze niedoli, którzy dołączyli do mnie po drodze. Lae’zel poznałam jeszcze na pokładzie statku łupieżców, który wspólnie sprowadziłyśmy na ziemię. Było w niej coś dziwnego, ale starałam się nie oceniać książki po okładce.

Rozbiliśmy się blisko wody. Na szczęście szybko odnalazłam drogę w głąb lądu. Tam zaś czekali na mnie kolejni nieznajomi – zarówno współocalali z katastrofy statku, jak i mieszkańcy okolicznych terenów. Diabelstwa, ludzie, elfy, drowy, krasnoludy, githyanki i wielu innych, których spotkałam na swej drodze, okazali się postaciami o konkretnym charakterze. Tych, z którymi mogliśmy faktycznie wejść w interakcję i porozmawiać, można było albo wielbić, albo potępiać.  Szansa na pozostanie wobec nich neutralnym jest niska. Chyba że mowa o handlarzach. Tutaj chyba do żadnego nie zapałałam szczególną sympatią.

Inaczej sprawa ma się jednak w przypadku kompanów, z których część skradła moje serce. Albowiem…

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

Jakaś odgórna siła postanowiła, że mogę zabrać ze sobą w podróż jedynie trzech towarzyszy. Tymczasem w ciągu pierwszych dwóch godzin spotkałam pięciu, którzy chcieli zdobywać ze mną świat. Ech, no dobra, chcieli tylko wyjąć te cholerne kijanki z głów. Lae’zel groziła nawet, że pozabija nas wszystkich, jeśli zaczniemy okazywać jakiekolwiek objawy ewolucji w łupieżców umysłów… Milusio, wiem. Na szczęście poza Githiyanką poznałam także kleryczkę Posępne Serce, maga Gale’a (ach, jakie ciacho z niego!), łotrzyka Astariona i czarownika Wylla. Umówiliśmy się więc, że ci, którzy akurat nie idą walczyć, zostają w obozie i czekają na pozostałych. I tu przyznaję, poniosło mnie i zawsze próbowałam przewodzić ekipie poszukiwaczy przygód, dzięki czemu w bazie tylko odpoczywałam przed następną wyprawą.

Nie mogę też ukrywać, że zapraszałam Gale’a do towarzyszenia mi u boku z niemałą przyjemnością. Gość był niesamowity! Wystarczyło usłyszeć, jak krzyczy „Ignis”, by kolana zmiękły, a moje wnętrze zapłonęło tysiącem płomieni. Come on, baby, light my fire… Chociaż też nie do końca. Bo wyobraźcie sobie, że zanim jeszcze w ogóle obudziłam się na wspomnianym wcześniej statku, miałam coś na kształt snu. Mogłam w nim wybrać swoje mocne strony, zmienić wygląd, a także określić cechy mojego wymarzonego partnera lub partnerki… I faktycznie spotkałam go kilka dni później. Też we śnie. Uwodził mnie jak nigdy nikt, chociaż jego głos trochę przywiódł mi na myśl znajomego z Fereldenu, króla Alistaira. Też ikona seksapilu, ale cóż, już zaślubiona innej. Mój Adonis wyglądał zaś jak bóstwo rodem z antycznej Grecji, ale z wikińskimi tatuażami. Duszę bym mu zaprzedała, ech. Ale żeby nie było, Astarion też miał to coś w sobie. Poza tym wiesz, łotrzyk musi mieć zręczne ręce… Więc nie mogę powiedzieć, że nie kusiło mnie czasem, by z nim poflirtować.

Rachu, ciachu i po strachu? Niestety, nie było tak łatwo…

Wydawałoby się, że te kijanki da się w jakiś łatwy sposób wypędzić z organizmu: otruć czy też wyciągnąć magią. Poszukiwania lekarstwa okazały się jednak żmudne i mozolne. Pytaliśmy różnych uzdrawiaczy, a nawet wiedźmy i diabła. I skoro to czytasz, to polegliśmy. Wiedz jednak, że walczyliśmy do samego końca. Każda bitwa była prowadzona w systemie turowym, zarówno przez nas, jak i naszych przeciwników. Dawaliśmy sobie dzięki temu równe szanse, bo każdy działał wtedy, gdy przypadała jego kolej na ruch. Nie myśl jednak, że dzięki temu potyczki były łatwiejsze. Oj nie! Szczerze, to ja nabawiłam się, jak dotąd, traumy. Wiele ataków z łatwością powalało mnie i moich kompanów na kolana. Zaliczyliśmy też kilka zgonów. Niestety nie po alkoholu, tylko takich prawdziwych. Ratowały nas Zwoje Ożywienia… no i tajemniczy jegomość, którego uwolniliśmy z sarkofagu w jednej z nawiedzonych krypt. Jednakże ten już trochę sobie za pomoc liczył. Nigdy nie sądziłam, że moje życie da się wycenić, a tu proszę.

Wracając jednak do przyjętego w tym świecie systemu walki, miał on też swoje plusy. Tak się składa, że twórcy naszego uniwersum zawsze cenili sobie kreatywność i to, na całe szczęście, się nie zmieniło. Czasem lepiej było chwilę pogłówkować, jak odpowiednio sprowokować przeciwnika i zaciągnąć go w pułapkę, zamiast od razu ruszyć z atakiem. I potrafiło to przynieść rewelacyjne efekty, gdy, na przykład, podpalaliśmy kałużę kwasu, w której akurat stali wrogowie. Albo poczekaliśmy, aż wróg dotrze na skraj przepaści i zepchnęliśmy go jednym mocnym pchnięciem. Zdarzało się też wspiąć na najwyższy obiekt w okolicy i odnosić zwycięstwo dzięki zdolnościom dystansowym. Co prawda, ostatnie krzyki wielu z nich zapamiętam do końca swoich dni, ale mam nadzieję, że sama skonam w miarę bezboleśnie. I że nie przekształcę się w łupieżcę umysłów, a ten list nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Fortuna kością się toczy

Jeśli jednak już to czytasz, to muszę Cię ostrzec przed jeszcze jedną dziwną rzeczą. Mianowicie, wyobraź sobie, że w świecie Wrót Baldura nie masz pełnego wpływu na swój los. O wielu sytuacjach decyduje łut szczęścia i… zwykły rzut kością. Czasem wystarczy 5 punktów, kiedy indziej 20, a z rzadka niepotrzebne są żadne i samo podjęcie wyzwania gwarantuje wygraną. I wiesz co? Kompletnie mnie to zaskoczyło. Gdy chciałam spytać towarzyszy lub mijanych NPC-ów o jakieś konkretne informacje, to los potrafił mi pokazać figę z makiem, przyznając 5 punktów, gdy akurat potrzebowałam 20. I tak, przez to do tej pory trwam w niewiedzy, czy Gale nosi majtki, czy bokserki. W końcu to mag, więc pewnie poradziłby sobie bez bielizny, nie? Bibidi-bobidi…baldur? Dobra, nieważne, uznajmy, że nic złego wyżej nie napisałam, a Ty teraz nie próbujesz wyrzucić tego widoku z myśli. Serio, nie próbuj. Nie da się.

Tak samo ja nie zapomnę, jak z początku byłam nicością. Serio. W myślach postrzegałam samą siebie jako kontur wypełniony czernią, a w świecie byłam niewidoczna. Musiałam kilkukrotnie uszczypnąć się i wybudzić ze snu, by wreszcie fizycznie zaistnieć w baldurowej rzeczywistości. Jeśli więc ktoś kazałby mi wystawić recenzję światowi Baldur’s Gate III, bez wahania nazwałabym go brutalnym i… trochę popsutym. Bo w końcu jak tak można odzierać kogoś z wyglądu i ciała? Nie wypada, prawda? Nawet jeśli miałabym dzięki temu możliwość podglądania Gale’a kąpiącego się w jeziorze… Ups.

Powiedz, kotku, co masz w środku

I wyobraź sobie, że to wszystko nie było najdziwniejszym, co mnie w tym świecie spotkało. Zdarzyło się coś, co przebiło nawet układ z diabłem, szarlotkę u wiedźmy czy potyczkę z ziomkami Lae’zel, którzy postanowili… Ech, lepiej o tym nie mówić. Wyobraź sobie, że te cholerne kijanki sprawiły, że mogłam porozumiewać się myślami z każdym innym zarażonym. Wraz z towarzyszami byliśmy w stanie wyczuć, kiedy u któregoś z nas zaostrzały się objawy, a także nieraz czytać we wspomnieniach drugiej osoby. Podobno taka zdolność nazywa się telekinezą. Nie wiem jednak, czy to pojęcie uwzględnia komunikację za pomocą wrogich kijanek wżerających się do mózgu.

Wierz mi, czasami to wszystko przyprawiało mnie o mdłości i zawroty głowy. W pewnym momencie znajdowałam się na skraju załamania nerwowego. Na szczęście po drodze spotkałam pięknego psa. Opłakiwał zmarłego pana, więc zaoferowałam mu opiekę i towarzystwo. Od tej pory wspierałam go, pomagając mu przeżyć żałobę, a on pomagał mi zachować trzeźwość umysłu. Wątpię, że rozumiał problem, ale nie musiał. Wystarczyło, że był. W końcu nie ma lepszego lekarstwa na smutki niż futrzasty przyjaciel do pogłaskania i przytulenia u boku.

Dlaczego mój towarzysz celuje we mnie chomikiem? Wrażenia z księgi trzeciej, czyli Baldur’s Gate III

Uznaj ten list za przejaw sentymentalności lub też efekt poczucia beznadziei. W momencie, gdy go piszę, łzy spływają mi po twarzy, bo boję się, że nie zdążymy. Boję się śmierci – swojej i przyjaciół. Przecież miałam być ich bohaterką i poprowadzić nas do zwycięstwa i znalezienia sposobu na pozbycie się kijanek. I skoro to czytasz, to zawiodłam.

Jednak nie wszystko stracone! Teraz cała nadzieja w Tobie! Możesz przejąć stery, zmienić mnie tak, jak tylko zapragniesz – od wyglądu, po profesję i zdolności specjalne – i ocalić ten świat przed łupieżcami umysłów. Możesz dać nam wszystkim szansę. Cofnąć czas i poprowadzić akcję od przejęcia ich statku aż do ocalenia nas wszystkich. Mam nadzieję, że przygotowałam Cię do tego jak najlepiej. Pamiętaj, że ten świat pełen jest handlarzy, którzy chętnie poratują Cię zapasami, pozwalającymi na rozbicie obozu, czy też miksturami leczniczymi. Unikaj niemożliwych do wygrania walk (tak, wiedźma serio jest straszna, ale trzymam kciuki, że Ty znajdziesz jej słaby punkt). Regularnie zapisuj swoje postępy, prowadź notatki, rozmawiaj z towarzyszami i zaglądaj w każdy kąt tego tajemniczego świata. Przede wszystkim jednak, proszę, szukaj kogoś, kto skutecznie nas wyleczy. 

Odkryj świat Wrót Baldura, poznaj III księgę Baldur’s Gate i pamiętaj, że choćby nie wiem, co się działo, to zawsze przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę.

Recenzja Baldur’s Gate III powstała dzięki uprzejmości sklepu GOG.com, który przekazał klucz do gry. Przypominamy, że gra sprzedawana jest we wczesnym dostępie. Według informacji sprzed kilku miesięcy premiera pełnej wersji ma nastąpić w tym roku.

Kod otrzymaliśmy od sklepu GOG.com!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top