Nigdy za wiele gier science-fiction, zwłaszcza lekkich opowieści o statkach kosmicznych, obcych rasach i egzotycznych planetach. Moja recenzja gry pomoże Wam ocenić, czy warto poświęcić parę jesiennych wieczorów na Beyond Galaxyland.
Projekt jednego człowieka, owoc miłości do klasyków science-fiction. Sam Enright spędził pięć lat, pracując nad tytułem bogatym jak na możliwości jednego człowieka. Czy w dobie wielomilionowych produkcji AAA takie solowe projekty mają szanse w ogóle przebić się do świadomości graczy? Moja recenzja Beyond Galaxy odpowie na to pytanie.
Zaczyna się mocno i z przytupem, bo z tym wspomnianym w tytule powrotem nie jest wcale tak łatwo. Główny bohater, Doug, już w prologu zostaje wbrew własnej woli przeniesiony do siedziby międzygalaktycznej korporacji. Nim dane mu będzie się otrząsnąć z kulturowego szoku, przedstawiciel firmy informuje go, że od tej pory jego nowym domem będzie na wpół dzika, lesista planeta Erros. Tymczasem Ziemię spotkała zagłada z powodu tajemniczego bytu zwanego Końcem. Doug, podobnie jak gracz, jest wytrącony z równowagi, ale nie byłby sobą, gdyby zaakceptował taki stan rzeczy. Od tej pory jego główną misją jest odkrycie, co tak naprawdę wydarzyło się na Ziemi.
Pierwsze kroki w kosmos
Pierwsze kroki w nowym domu, w którym zresztą nie spędzimy zbyt wiele czasu, służą jako szybki samouczek podstawowych mechanizmów. Nie są one specjalnie skomplikowane i nie odbiegają znacznie od tego, do czego przyzwyczaiły nas inne RPG akcji. W tym przypadku najtrudniejsza jest walka oraz okazjonalne sekwencje zręcznościowe. Potyczki przypominają pierwsze Final Fantasy z ich podziałem na tury. Poza zadawaniem podstawowych ciosów i używaniem przedmiotów członkowie drużyny mają jeszcze wspólną pulę punktów akcji (PA) potrzebnych do zagrywania specjalnych aktywności, innych dla każdego bohatera. Owa pula, oznaczona za pomocą zbiornika z niebieskim płynem, może zostać powiększona trafnymi ciosami oraz udanym blokiem.
Problem z walką pojawia się, kiedy owe bloki trzeba wykonać. Za każdym razem, gdy przeciwnik zbiera się do zadania ciosu, mamy parę chwil na wciśnięcie przycisku odpowiedzialnego za obronę. Jednak ponieważ przeciwnicy mają różne animacje ataków, naturalną koleją rzeczy w pierwszej walce zaliczymy sporo chybień, zanim nauczymy się je rozpoznawać. Przez to potyczki potrafią być zaskakująco frustrujące, a w końcu mówimy o produkcji, której jednorazowe przejście zajmuje paręnaście godzin.
Kolejnym zasobem ważnym dla walki są punkty PP, które zużywamy na akcje chowańców. Zwierzaki i potwory, które mogą wspomóc nas swoimi zdolnościami, zbieramy w trakcie walki. Wystarczy osłabić delikwenta i posłać w jego kierunku zmyślną klatkę, by został on wciągnięty do środka i od tej pory służył nam pomocą. Nie jest to jednak aktywność warta cennych punktów, a zwłaszcza kolejki, ponieważ chowańce same w sobie nie są specjalnie silne. Ich umiejętności sprowadzają się tak naprawdę do prostych wzmocnień i debuffów. Podczas AMA na Reddicie twórca gry zasugerował, że mechanizm chowańców wzorowany jest na materii znanej z Final Fantasy… jednak owa inspiracja jest ledwo wyczuwalna. Nie zdołała wzbudzić mojej ekscytacji.
Klasyka gatunku, ale bez szaleństw
Pozostałe aspekty gry Beyond Galaxy to klasyka. Ekwipunek składa się z przedmiotów jednorazowych i reliktów, które dają postaciom różne odporności i wzmocnienia takie jak kontratak, odporność na trucizny czy więcej punktów życia. W trakcie przygód Douga zbieramy sprzęt, kupujemy nową broń, w punktach zapisu wytwarzamy mikstury leczące różne statusy. Awans bohaterów odbywa się automatycznie, jak w Final Fantasy VII.
Wspomniane wcześniej sekwencje zręcznościowe potrafią nieco napsuć krwi, ale też nie są na tyle uciążliwe, by gra zbliżyła się do koszmaru Ori and the Blind Forest. Jedyna trudność polega na tym, że czasami trudno wymierzyć odległość skoku, bo sam bohater jest mało responsywny. Jednak zagadki środowiskowe, których jest całkiem sporo jak na tak niewielką produkcję, są miejscami całkiem oryginalne. Część z nich zakłada np. transport ogniw zasilających za pomocą ciosów, zmyślnych dźwigni i zapadni.
Beyond Galaxy to hołd złożony filmom i książkom science fiction, ale raczej takim jak Strażnicy Galaktyki czy Star Trek niż powieści Stanisława Lema. Jest w tej grze w zasadzie wszystko, czego fan podróży kosmicznych i pojedynków z kosmitami mógłby zapragnąć: różnorodne planety, fantazyjne potwory, sporo akcji, mniej gadania. Pogonie, strzelaniny i bohater o czystym sercu oraz ogromnych ambicjach.
Jest standardowo, ale też miło
Ani towarzysze Douga, ani zwłaszcza on sam nie należą jednak do bohaterów wybijających się ponad średnią. To ledwo naszkicowane, mało wyróżniające się jednostki, które zyskują tylko jako zróżnicowana grupa o różnych charakterach. W sumie jedyną oryginalną postacią jest uczłowieczona świnka morska Boom Boom, która na skutek ingerencji korporacji zyskała inteligencję bliską ludzkiej.
Nie jest jednak tak, że Beyond Galaxy mi się nie podobało. To lekka i ładnie skrojona gra, na którą przyjemnie się patrzy i której jeszcze lepiej słucha. Ścieżka dźwiękowa ma kilka zaskakująco chwytliwych kawałków. Co zresztą nie jest niczym dziwnym, zważywszy na fakt, że Sam Enright od wielu lat interesuje się produkcją muzyki, odebrał również klasyczne wykształcenie w grze na pianinie. Utwory w Beyond Galaxyland zainspirowane zostały klasycznymi grami wideo z lat 90-tych (Chrono Trigger i Final Fantasy VII) i to czuć.
Sama grafika natomiast jest pierwszym, co mnie do tego tytułu przyciągnęło. Lubię pixel art, który jest barwny i jednocześnie przejrzysty. Projektant ujarzmił kolory i sprawił, że każda lokacja jest ładna, ale nie przesadnie bogata w szczegóły. Dzięki temu nie mam problemu ani z rozróżnieniem platform, po których muszę skakać, ani ze znalezieniem skrzyń ze skarbami.
Mimo silnych inspiracji Final Fantasy i Chrono Triggerem, Enright zdecydował się na nietradycyjny projekt sprite’ów w trakcie walk turowych. Postacie są realistycznych rozmiarów, np. Doug jest jedną z najwyższych osób w drużynie.
W Beyond Galaxy zastosowano podobny zabieg jak w oczekiwanym przeze mnie od lat Replaced – gra jest dwuwymiarowym side-scrollerem, ale osiągnięto wrażenie głębi poprzez kilka ruchomych planów. Miejscami wygląda to naprawdę klimatycznie, np. na porośniętej dżunglą planecie, zaś eleganckie efekty świetlne dopełniają obrazu całości. Grafika 2,5D idealnie się w tym przypadku sprawdza.
Czy to dobra gra dla jesieniar? Beyond Galaxyland – finalne wrażenia
W zasadzie największy problem miałam z… polskim tłumaczeniem. Odniosłam wrażenie, że kilka razy wypowiedzi były kompletnie bez sensu i powstały w oderwaniu od kontekstu. Dlatego też zalecam grać w angielskiej wersji językowej, wtedy czytanie dialogów odbywa się bezboleśnie. Jeśli jednak przymknąć oko na te drobny mankament i zaakceptować lekką formułę Galaxylandu, otrzymamy bardzo przyjemny tytuł, idealny na jesienne wieczory, kiedy nie zawsze ma się ochotę na coś ambitniejszego.
Recenzja Beyond Galaxyland powstała dzięki United Label. Dziękujemy za zaufanie!