W tym „odwróconym horrorze” to gracz wciela się w krwiożerczego potwora uciekającego z laboratorium. Czy taki pomysł na grę wypalił? Przed Wami recenzja gry Carrion.
Wszyscy dobrze znamy ten motyw z filmów grozy – z placówki badawczej ucieka niebezpieczna, nadnaturalna istota, która sieje chaos i wywołuje przerażenie wśród ludzi. A co jeśli opowiemy tę historię z perspektywy potwora? Na to pytanie spróbuję odpowiedzieć dzięki polskiej grze Carrion, której recenzję właśnie czytacie.
Nad tytułem pracowało warszawskie studio Phobia Game, które do tej pory miało na koncie jedynie dwuwymiarową strzelankę Butcher. W przypadku Carriona deweloperzy również postawili na 2D i pikselową oprawę, ale pod względem gatunku bliżej tutaj do platformówki z elementami metroidvanii. W czasie zabawy pokierujemy wspomnianym stworem, który ucieka z ośrodka badawczego, przy okazji zdobywając nowe umiejętności.

To bardziej boi się ciebie niż ty jego
Moją pierwszą obawą było to, że gra będzie za łatwa i nie dostarczy mi wystarczającego wyzwania. W końcu wcielamy się w przerażające monstrum z wieloma mackami, więc pewnie malutcy ludzie to dla niego żadna przeszkoda. Na szczęście nic z tych rzeczy.
Oczywiście nieuzbrojeni, panikujący ludzie nie mają żadnych szans z wygłodniałą masą macek, oczu i zębów. Schody zaczynają się jednak, kiedy na naszej drodze staną uzbrojeni w pistolety czy miotacze ognia żołnierze, opancerzone mechy oraz samonaprowadzające drony. Wtedy zaczyna się prawdziwa walka o przetrwanie, gdyż potwór jest zaskakująco delikatny i czasem jeden strzał pozbawi go sporej części zdrowia.
Na szczęście możemy zwiększać naszą wytrzymałość. Robimy to, zjadając ludzi i nabierając ciała. Im większa masa, tym więcej obrażeń możemy przyjąć na klatę (na mackę?), ale jesteśmy mniej zwinni i szybcy. Ponadto w zależności od tego, jak duzi jesteśmy, mamy dostęp do innego zestawu umiejętności. Na mapie znajdziemy miejsca, w których możemy pozbyć się biomasy i dzięki temu wykorzystać inną zdolność.

„Coś” Carpentera na sterydach
No dobrze, ale skąd weźmiemy te różnorodne umiejętności? Otóż monstrum potrafi wchłaniać trzymane w szklanych pojemnikach DNA. Znajdziemy je, korzystając z echolokacji – odpowiedzą na nasz ryk. (W identyczny sposób możemy także szukać wykorzystanych checkpointów.)
Wśród zdolności można przykładowo wymienić strzelanie pajęczyną (przydatne w walce albo przesuwaniu oddalonych dźwigni), szarżę (drewniane drzwi i zwykli ludzie nie mają szans) czy niewidzialność (jakby potwór był jeszcze za mało przerażający). Jest tego sporo, ale łatwo się w tym połapać.
Lokacje są tak zaprojektowane, że często musimy żonglować naszym rozmiarem, odwiedzać to samo miejsce, używając innego skilla czy sprytnie zaplanować naszą trasę. To sprawia, że Carrion nie nudzi się zbyt szybko, gdyż za każdym rogiem czeka na nas taka łamigłówka. Dużo satysfakcji przynosiło mi wykombinowanie, w jakim momencie muszę odchudzić mojego potwora i po jaką konkretną umiejętność sięgnąć. Warto też dodać, że dodaje to elementu grozy i napięcia. Mniejsi jesteśmy bardziej narażeni na obrażenia, dlatego musimy zachować jeszcze większą czujność. Czasem zdarzało mi się po pokonaniu wyjątkowo stresującego momentu w panice zjadać parę zapomnianych zwłok, żeby odzyskać wytrzymałość (mam nadzieję, że nie czytacie tego tekstu do obiadu).

W trakcie tworzenia nie ucierpiał żaden człowiek
Ogólnie w tej produkcji, mimo że wcielamy się w przerażającego stwora, ciężko mieć jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Jedynie z prostymi nieuzbrojonymi ludźmi poradzimy sobie raz-dwa. Ci jednak wzywają posiłki. Już nawet zwykły człowiek z pistoletem może być śmiertelnym zagrożeniem. To sprawia, że musimy być sprytni i ostrożni.
Podobnie jak w przypadku zagadek środowiskowych, sprawne mieszanie umiejętności jest tutaj kluczowe. Zwłaszcza że nikt nas tutaj nie poprowadzi za mackę. Sami musimy, metodą prób i błędów, wykombinować, jaka strategia zadziała na konkretnego wroga. W tę grę bardzo łatwo jest wsiąknąć i po chwili człowiek się orientuje, że rzeczywiście myśli jak zapędzona w róg istota, która chce tylko się wydostać z tego okropnego miejsca. Immersja na wysokim poziomie.
Bardzo podobało mi się również zachowanie NPCów, gdyż realistycznie i ciekawie reagują na naszą obecność. Jednych można zwabić ich rykiem, a drudzy wybierają ucieczkę i chowają się po kątach, jeśli tylko nas usłyszą, czy atakują, jeśli spróbujemy bezczelnie opętać ich towarzyszy. Co ciekawe, wciąż w nas strzelają, nawet kiedy już umrzemy, ładując w panice kilka kulek, tak dla pewności. Naprawdę twórcy przyłożyli sporo serca do najmniejszych detali, co sprawia, że Carrion to wciągająca i dająca mnóstwo satysfakcji gra. Podczas zabawy często pojawiała mi się w głowie myśl, że film, w którym monstrum z Carriona byłoby głównym złym, mógłby być dobrym i przerażającym horrorem.

Pluski, ryki i inne przyjemności
Koniecznie muszę wspomnieć o oprawie audiowizualnej Carriona, gdyż niesie ona na barkach klimat tej gry. Wszystko zostało tutaj dopięte na ostatni guzik.
Oczywiście pierwsza w oczy rzuca się mocno stylizowana grafika. Dużo tutaj mroku, pikselozy i krwi. Czasem tę paletę dopełnia zieleń opanowanych przez dziką roślinność lokacji czy chorobliwie jaskrawe kolory świateł i substancji w laboratorium. Brzmi jak jeden wielki miszmasz, ale udało się w tym znaleźć harmonię i Carrion jest czytelny, a nawet na swój sposób ładny.
Wisienką na torcie jest muzyka i ogólnie wszelkie efekty dźwiękowe. Najbardziej przypadły mi do gustu mi się odgłosy towarzyszące przemieszczaniu się. Po prostu słychać, że poruszamy się nieco niezgrabną kupą macek i odnóżek – przeróżne mlaśnięcia, tupnięcia czy łupnięcia doskonale to oddają. Ponadto bardzo podobały mi się dźwięki otoczenia jak przykładowo dzwonienie zawieszonych tu i ówdzie łańcuchów, o które można zaczepić macką. Deweloperzy odwalili kawał dobrej roboty na tym polu.

Krótka przerwa na padlinę
Na koniec wspomnę także o nieco słabszych elementach Carriona. Na szczęście nie jest ich specjalnie dużo.
Szczerze mówiąc, gra czasem mnie frustrowała. Eksploracja daje sporo frajdy, ale kiedy po raz setny gubisz się w tym samym miejscu, to już nie jest tak wesoło. Bardzo brakuje mi w tej produkcji mini mapy. Można się kłócić, że ma to sens , biorąc pod uwagę fabułę, bo stwór raczej by sobie nie poradził z tak skomplikowanym narzędziem, ale z drugiej strony? Warto by było tutaj nieco nagiąć zasady w imię wygodniejszego gameplayu.
Ogólnie rozgrywka to jest ten element, któremu moim zdaniem przydałby się mały lifting. Tak jak wizualnie czy fabularnie nie mam tej produkcji nic to zarzucenia, tak gameplayowo tytuł ten potrafił znużyć. Gorsze momenty nie były bardzo częste, ale na tyle wryły mi się w pamięć, że zaważyły na mojej ostatecznej ocenie gry.

Potwornie dobra zabawa, czyli ogólne wrażenie z gry Carrion
Tak czy siak, Carrion dał mi mnóstwo zabawy. Gra zyskała moją sympatię dzięki świetnemu klimatowi, genialnemu udźwiękowieniu i nietuzinkowemu pomysłowi na głównego bohatera. Twórcy niemal bezbłędnie połączyli te wszystkie elementy i stworzyli produkcję, dzięki której naprawdę można się poczuć jak monstrum zagubione w tajemniczym laboratorium.
Tytuł nie jest też zbyt długi (przejście zajmuje kilka godzin), dlatego tym bardziej warto dać mu szansę. Myślę, że poświęcenie dwóch czy trzech wieczorów na tę produkcję nie będzie czasem straconym. Zwłaszcza że przy okazji wesprzecie polskich twórców! A jeśli potrzebujecie nieco dreszczyku w swoim życiu, sprawdźcie nasze zestawienie najciekawszych gier z gatunku horror, które powinny zadebiutować w tym roku.