Dziś powracam do magicznego świata, aby się zrelaksować, a jednocześnie zasuwać z królewską siatką w zwariowanym tempie. Ta recenzja gry Disney Dreamlight Valley: The Storybook Vale wyjaśni, co dokładnie mam na myśli.
Po dłuższej przerwie, bo prawie rocznej, Gameloft wydał drugie rozszerzenie do swojego hitowego tytułu. Tym razem przenosimy się w bajeczny, jesienny klimat, który rozczuli nawet Sknerusa McKwacza. Jeśli Wy też jesteście jesieniarami lub jesieniarzami, to ten dodatek jest właśnie dla Was. Oto recenzja gry Disney Dreamlight Valley: The Storybook Vale.
Jesień z herbatką i graniem
Gdy w zeszłym roku za oknem zaczęło robić się zimno, a wieczory stawały się coraz dłuższe, zaczęłam szukać czegoś, co pomoże mi w przyjemny sposób je spędzić. Relaksacyjna, niezobowiązująca gra, która nie wymaga zbyt dużego zaangażowania i pomoże mi się odprężyć – tak pomyślałam o nowej produkcji osadzonej w świecie Disneya, a później zostałam pochłonięta na dziesiątki (a właściwie setki) godzin. Ukończyłam całą fabułę wersji podstawowej oraz zaczęłam przechodzić pierwsze DLC A Rift In Time, aby później zrobić dłuższą przerwę. Wróciłam w celu przygotowania recenzji nowego dodatku The Storybook Vale i nie żałuję. Nowości jest wiele, ale o tym zaraz.
Na początku warto wspomnieć, że jest to pierwsza z dwóch zapowiadanych części tego rozszerzenia, co jest zaskakujące, zważywszy na to jak obszerne jest to, co oferuje rozgrywka już w tym momencie. Trudno powiedzieć, czy będzie to darmowa aktualizacja dla posiadaczy pierwszej połowy, czy trzeba będzie zapłacić raz jeszcze. Nie jest znana także data premiery. Mimo wszystko nie trzeba się nad tym zastanawiać w tym momencie, ponieważ pierwszy etap dodatku jest bardzo bogaty i zachęca do zagrania już po samych trailerach i zrzutach ekranu.
Nowe znajome twarze
Herkules to wasze dzieciństwo? Czujecie nostalgię na myśl o Śpiącej królewnie? A może wolicie nowsze produkcje, takie jak Merida Waleczna lub Zaplątani? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na którekolwiek z pytań, to mam dobrą wiadomość. Bohaterowie tych animacji dołączają do naszego magicznego świata wraz z The Storybook Vale. Na samym starcie spotykamy rudowłosą łuczniczkę, która wprowadzi nas w sekrety skrywane przez krainę. To właśnie ona przedstawi nam „The Lorekeeper”, czyli księgę, która jest poniekąd kolejną postacią, lecz nie można rozwijać z nią poziomów przyjaźni oraz wspólnie eksplorować. Jest to nasze główne źródło wiedzy o obecnej sytuacji fabularnej oraz wsparcie w rozwiązywaniu konfliktu pomiędzy Maleficent oraz Hadesem. A przy okazji możemy ułożyć w niej różne puzzle, które są nową formą minigry, tak żeby nie było nudno (i odkryć parę tajemnic).
Głównym elementem napędzającym narrację jest kłótnia wspomnianej dwójki. Przez ich nieustające spory kraina została spowita chaosem. Na jej terenie znaleźć możemy inkies, czyli wystające z ziemi elementy tuszu, fragmenty zniszczonej gleby, porozrzucany marmur i wiele innych niespodzianek. To wszystko skutek wybuchów złości postaci zaangażowanych w konflikt. Jednak czy oni faktycznie są tacy źli? A może chodzi o coś zupełnie innego? To właśnie próbujemy odkryć, rozwiązując zagadki i łącząc fakty.
Pomimo tego, że dużo bardziej nastawiałam się na wątek Czarownicy, to ostatecznie dyskusje z Hadesem znacznie bardziej mnie cieszyły. Jego cięty język, odrobina pychy i sarkastyczne żarty niejednokrotnie wywołały u mnie uśmiech. Mimo że w momentach, gdy wykonywałam katorżniczą pracę, to nazywał mnie swoim minionem (i to nieustannie podkreślając, że mam niskie stanowisko w jego hierarchii), który leciutko przyczynia się do jego sukcesu i ratowania krainy, to było w tym coś zabawnego. Miałam po prostu ochotę na kontynuację dyskusji i przekomarzanie się. Maleficent nie jest postacią, która porusza się po wiosce, więc interakcje z nią są ograniczone, ale nawet gdy dotarłam do jej pałacu, to nie czułam aż takiej ekscytacji podczas rozmów.
Tak wiele do odkrycia
Wraz z DLC została dodana całkowicie nowa kraina, a w niej obszary do odblokowania. Struktura przypomina mi bazową mapę. Jest podzielona na strefę centralną (The Bind), strefę wschodnią (Mythopia) oraz zachodnią (Everafter). Poza tym na naszej drodze pojawią się także pomniejsze światy inspirowane baśniami, które nazywają się The Fairytale Trials oraz The Mythic Trials. Rozwiązywanie zagadek wewnątrz nich pozwala na dalszą progresję i dotarcie do celu, czyli pałacu Maleficent oraz świątyni Hadesa. Nie są to zadania trudne do wykonania, ale mimo wszystko wymagają odrobiny zastanowienia i angażują. Zazwyczaj trzeba odkryć jakiś wzór, ustawić obiekty w określony sposób lub odszukać ukryte przedmioty. Mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu lokacja związana z Alicją w Krainie Czarów oraz wnętrze pałacu Czarownicy. Łamigłówki w świecie Herkulesa wydawały mi się bardziej powtarzalne, ale klimat, który im towarzyszył, był niesamowity.
Lokacje rodem z baśni
The Bind to środkowa część świata, w której wszystko się zaczyna. Ja traktuję to miejsce jako bazę wypadową. To tutaj poznajemy pierwsze nowości, wykonujemy startowe zadania i bogacimy się, aby odblokować inne części mapy. W jej sercu znajduje się „The Library of Lore” wraz z wcześniej wspomnianą księgą. Jest to łącznik z innymi fragmentami świata.
Mythopia to kraina ściśle powiązana ze ścieżką fabularną Hadesa. Jest bardzo jasna, słoneczna i złocista. Ewidentnie czuć nawiązania do starożytnej Grecji. Na jej obszarze rosną oliwki, marmur można wydobyć niemalże wszędzie, a kolumny dodają uroku. Jakby tego było mało to podczas eksploracji możemy spotkać małe, urocze pegazy w czterech różnych kolorach. Są to psotne stworzenia i aby móc je nakarmić trzeba się chwilę nabiegać.
Everafter to przeciwieństwo wspomnianej krainy. Tutaj wszystko jest spowite mrokiem i tajemnicą. Ciemność wita nas od razu po przekroczeniu jej progu, ale mimo wszystko czuć magię. Tutaj także spotkamy małego towarzysza (w grze nazywa się je critterami), lecz tym razem jest to smok. Te stworki są bojaźliwe i aby wejść z nimi w interakcję, trzeba powoli się zbliżać. Ten świat nieco bardziej wpasował się w mój gust i spędzałam w nim zdecydowanie więcej czasu. To tutaj w pierwszej kolejności ukończyłam progresję, bo tak bardzo ciekawiło mnie co czeka dalej. Na końcu drogi była oczywiście, jak się można było spodziewać od początku, Maleficent.
Złap mnie, jeśli potrafisz
Rozszerzenie wzbogaciło grę o nowy typ znajdziek – snippety, czyli papierowe stworzonka, które możemy znaleźć na każdym kroku. Jest ich wiele rodzajów. Najbardziej podstawowym typem są ptaki, ale znajdziemy też żaby i małe demony. Im dalej zagłębiamy się w dostępne krainy, tym trudniej jest je schwytać, ponieważ poruszają się ze zwiększoną prędkością. Na szczęście wydając odrobinę surowców i punktów, możemy stworzyć coś w stylu totemu, który spowalnia je i jest nieco prościej. Zapytacie, w jaki sposób można je łapać? Czyżby ręcznie? Nic bardziej mylnego. Na samym początku rozgrywki otrzymujemy nowe narzędzie zwane „Royal Net”. To siatka, której można używać horyzontalnie lub wertykalnie, w zależności od tego, jak długo przytrzymamy prawy przycisk myszy. Właśnie za jej pomocą zbieramy rozsiane po mapie stworzenia.
Tradycyjnie nowe DLC przynosi też rośliny, minerały, ryby i inne obiekty do zebrania. Niby nic specjalnego, ale miło jest móc zasadzić nasiona chia, zebrać oliwki oraz wyłowić wcześniej nieznane gatunki ryb. Jest w tym jakaś nutka ekscytacji. Twórcy zdecydowali się także na kontrowersyjny ruch w postaci umieszczenia w grze brukselki. Jedyny powód, dla którego ja ją zbierałam, był taki, że była wymagana do zadań. A ja bardzo potrzebowałam szybko zdobyć punkty magii, aby odblokować następne krainy.
Fani i fanki przebierania swojego awatara na pewno będą zadowoleni, ponieważ jako bonus za zakup dodatku przed końcem listopada można było otrzymać stroje inspirowane stylem dark academia. Szkoda, że to edycja limitowana, lecz moim zdaniem designerzy naprawdę się postarali, ponieważ kostiumy są prześliczne i idealnie wpasowują się w nastrój.
Nie samym Hadesem i Maleficent człowiek żyje
Jak wspominałam na początku, poza głównymi bohaterami, wokół których dzieje się cała akcja, spotkamy też Meridę Waleczną i Flynna Ridera. Ich charaktery znane z animacji zostały bardzo dobrze przeniesione na realia gry, więc jak się można domyślić, powstały pewne spory. W pamięć najbardziej zapadło mi zadanie, w którym nasz charyzmatyczny złodziej i dzielna łuczniczka pokłócili się o to, kto jest lepszym strzelcem. Z jednej strony jest to nietypowy spór, a z drugiej wszystko w niedługim czasie staje się oczywiste. W celu wyjaśnienia tej sprzeczki mamy za zadanie zorganizować turniej, podczas którego zawodnicy będą mogli się wykazać umiejętnościami. Nie wszystko idzie zgodnie z planem. Oczywiście, Flynn okazuje się oszustem, co zostaje prędko zauważone. W ten sposób, zgodnie z założeniami tego DLC, twórcy przekazują graczom morał z klasycznych baśni – kłamstwo ma krótkie nogi. Nawiązań do legendarnych opowieści, takich jak Czerwony Kapturek lub Alicja w Krainie Czarów, w grze nie brakuje.
Z jednej strony trochę szkoda, że dodano tutaj tylko trzy postaci, z którymi można rozwijać relację, ponieważ w poprzednim dodatku A Rift in Time była ich czwórka, ale z drugiej strony jest to część pierwsza, więc być może nic straconego i wkrótce pojawią się nowe znajome twarze. Ja bardzo chciałabym, aby Maleficent została mieszkanką mojej wioski. Uważam, że Mother Gothel brakuje kompanki, a ta sprawdziłaby się perfekcyjnie.
Raj dla oka i ucha
W kontekście tego hitowego tytułu Gameloftu nie można nie wspomnieć o aspekcie audiowizualnym. Tak samo jak w podstawowej wersji gry, tak i tutaj deweloperzy zdali egzamin na najwyższą możliwą ocenę. Od oprawy graficznej trudno oderwać wzrok. Przeurocza stylistyka i świetnie zaprojektowany świat, tak aby móc się w nim rozmarzyć i odpocząć od codzienności, choć na chwilę. Ja regularnie zatrzymywałam się po to, aby zrobić zdjęcie swojej postaci na tle pięknego zachodu słońca lub urokliwych budowli. Na plus jest również mnogość cutscenek. Są uważnie przygotowane i możemy je oglądać regularnie, gdy tylko wykonujemy progresję fabularną. Wysoko oceniam także oprawę dźwiękową. To wspaniały pomysł, by po rozpoczęciu wspólnej eksploracji z mieszkańcem wioski w tle przygrywała nam instrumentalna wersja znanych melodii z animacji. Osobiście uwielbiam muzykę z bajek Disneya i wpływa to na mnie kojąco. Gdy nie mamy w pobliżu żadnego z kompanów, to możemy usłyszeć bardziej stonowane utwory. Tym razem czułam w nich odrobinę melancholii, czyli kompozytorzy najprawdopodobniej próbowali oddać jesienny nastrój.
Świat bez wad?
Czy Disney Dreamlight Valley: The Storybook Vale to tylko same zalety? Nie może być tak kolorowo. Ja mam wobec tej gry dwa kluczowe zarzuty. Po pierwsze – grind. Aby wykonać jakąkolwiek progresję, trzeba zdobyć ogromne ilości Storybook Magic, czyli punktów, które są pewnego rodzaju walutą i przepustką do kontynuowania rozgrywki. Zdecydowaną większość czasu, którą poświęciłam na ogrywanie dodatku, spędziłam na kopaniu kamieni, zbieraniu setek określonych przedmiotów i sadzeniu, a później sprzedawaniu plonów. Zdarzały się wieczory, podczas których właściwie wykonywanie powyższych czynności to jedyne, co zrobiłam, i pod koniec dnia nie udało mi się w żaden sposób popchnąć fabuły do przodu. Momentami miałam ochotę poprosić kogoś, aby to wszystko zrobił za mnie, bo brakowało mi siły i chęci. Było to niezwykle żmudne i po jakimś czasie frustrujące.
Drugi problem to wszechobecne błędy. Ja w pełni rozumiem, że właściwie zawsze jakieś tam się zdarzą, ale tutaj nawet nie trzeba było się starać, aby takowe napotkać. Najbardziej frustrujące było niezaliczanie się zadań, pomimo że wykonało się odpowiednie czynności oraz znajdźki-kwiaty, które mają miejsce spawnu w nieprawidłowej lokacji, co skutkuje całkowitym zablokowaniem inputów gracza po interakcji z nimi do momentu przeładowania rozgrywki. Dodatkowo warto wspomnieć o poważnych problemach z optymalizacją, które napotykałam, pomimo że posiadam mocny komputer. Poza tym mniejsze problemy, takie jak możliwość swobodnego zaglądania pod geometrię poziomu, to standard.
Urocza historia z morałem. Disney Dreamlight Valley: The Storybook Vale – finalne wrażenia
Zanim zainstalowałam najnowszy dodatek, to w podstawowej wersji gry spędziłam już ponad 100 godzin, więc poniekąd wiedziałam, czego mogę się spodziewać i właśnie to dostałam. Całkowicie nowy świat, niedostępni wcześniej bohaterowie, kilka nowych mechanik i wariacje na temat znanych elementów rozgrywki. Wszystko w określonej stylistyce, aby odróżnić się od podstawki. Jest to i dużo, i mało jednocześnie. Dlaczego tak uważam? Przejście dodatku w sporym pośpiechu zajęło mi około 20 godzin, ale wyraźnie czuję, że czas rozgrywki jest sztucznie przedłużany poprzez wspomniany grind. Nie jest to nic nowego dla tej gry i pomimo świadomości tego problemu tytuł i tak daje mi wiele radości. Nie zamierzam z niego rezygnować, a gdy tylko pojawią się kolejne rozszerzenia, to z chęcią spędzę z nimi czas.
Zgłębianie fabuły było interesujące, a jej morał warty wyczekiwania. Nie wchodząc w szczegóły – tytuł zostawia końcowe przemyślenia na temat bycia częścią grupy, czy też całej społeczności oraz wykluczenia z niej. Myśl o tym, że wspólnota jest czymś ważnym i nawet jeśli jesteśmy typem samotnika, to poczucie przynależności jest niezwykle istotnym aspektem życia.
Według mnie to DLC jest warte uwagi i na pewno przypadnie do gustu fanom produkcji. Rozszerza i dodaje znane i lubiane elementy rozgrywki. Cieszę się, że deweloperzy prężnie rozwijają swoje dzieło, bo jest to idealna gra dla starszych i młodszych, a szczególnie teraz, gdy wieczory są długie i nie chce się wychodzić z ciepłego miejsca zamieszkania. Jeśli jeszcze nie graliście w podstawową wersję gry – zapraszam do naszej recenzji, by się przekonać, że warto!
Recenzja gry Disney Dreamlight Valley: The Storybook Vale powstała dzięki uprzejomści Gameloftu. Dziękujemy za zaufanie!