Na wstępie ustalmy jedno: fanem roguelike’ów albo się jest albo nie – i trudno to przeskoczyć.
Wild Wild West
Jak wskazuje sam tytuł – nowa propozycja od Upstream Arcade osadzona jest w realiach Dzikiego Zachodu i została podana w prostej, komiksowej formie. Grafika, która przy roguelike’ach ma znaczenie raczej drugorzędne, tutaj urzeka od pierwszej sekundy. Oszczędna paleta barw, wyrazista kreska, element zabawy światłem i wszechogarniający mrok nadają grze niesamowitego klimatu i sprawiają, że od razu chce się wkroczyć do tego świata i eksplorować kolejne jego zakamarki.
Doskonałą robotę wykonuje tutaj także mroczna muzyka, która podkręca atmosferę grozy i niepewności, gwarantując lepsze wrażenia z gry, a idealnym tego dopełnieniem jest głęboki głos Rona Perlmana, dubbingującego naszego głównego bohatera. W tym miejscu wrzucę jednak kamyk do ogródka twórców West of Dead, bo zupełnie niezrozumiałym dla mnie zabiegiem jest nadanie głosu tylko jednej postaci. Pozostali niby mówią, niby widzimy ich kwestie na ekranie, ale z ich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Tak naprawdę nie widzę dla tego zjawiska innego uzasadnienia niż oszczędność, co nie zmienia faktu, że jest to lekkie rozczarowanie.
Nie ma lekko
Z potyczek w West of Dead dużo frajdy będą mieli ci, którzy lubią sobie postrzelać. Zadaniem naszego bohatera jest przemierzanie mrocznych korytarzy i pojedynkowanie się z różnymi istotami. Niektóre próbują nas pogryźć, inne złapać w swoje łapska, jeszcze inne – strzelają z dystansu. Często zanim się ich pozbędziemy, musimy poszukać, gdzie dokładnie się znajdują, ponieważ pomieszczenia krypty spowite są mrokiem i tylko odpalenie lampy może nam pomóc w namierzeniu, z którego kąta czai się na nas wróg.
Bardzo realistyczne jest to, że broń musi zostać przeładowana, zanim użyjemy jej ponownie, a to sprawia, że koniecznie musimy odpalić swój spryt i zrobić unik albo ukryć się za jedną ze skrzyń czy kotar. Różnorodność tych osłon jest jednak dość skąpa i łatwo można popaść tu w znużenie, ale ewolucja bohatera – to, że z każdym pojedynkiem i z każdą poniesioną porażką rozumie on ten świat coraz lepiej – wynagradza nam to z nawiązką. Świetnym zabiegiem jest także to, że możemy używać dwóch broni jednocześnie, więc nasze szanse w starciach z kilkoma rywalami naraz rosną.
Ale nie jest to gra łatwa, którą przejdziesz z przyjemnością i lekkością. Zanim załapiesz, co i jak działa, poniesiesz parę porażek, a każdy kolejny rozdział będzie coraz większym wyzwaniem. I choć po każdej śmierci bohater wraca na start i nigdy nie trafia na ten sam układ korytarzy, co dla niektórych może być wybitnie frustrujące, to właśnie te powroty i kolejne pojedynki dostarczają tutaj największej frajdy. Różnorodność proponowanych rozwiązań fantastycznie działa na wyobraźnię i przyjemnie zaskakuje.
Dlatego właśnie uważam, że West of Dead to naprawdę całkiem udana gra, przy której fani gatunku spędzą wiele ciekawych godzin. Do ideału jednak wciąż jej daleko.
Co jest nie tak?
Wśród wad produkcji od Upstream Arcade wymienić należy przede wszystkim pracę kamery, która momentami jest kosmicznie wręcz irytująca. To, że sami nie możemy nią manewrować i musimy dostosować się do jej mało logicznych zachowań, po prostu frustruje i sprawia, że niekiedy nie widzimy dosłownie nic i tylko szybkie reagowanie może nas uratować od porażki wynikającej nie ze słabych umiejętności czy obniżonej czujności, ale z problemów z widokiem. Albo ze sterowaniem – bo i to niekiedy szwankuje.
Tym, co z czasem zaczyna przeszkadzać jest także lekka monotonia – grafika, choć bardzo przyciągająca, niespecjalnie się zmienia na kolejnych etapach gry i od pewnego momentu można odnieść wrażenie, że taplamy się w dokładnie tym samym sosie. Myślę jednak, że i to wynika bardziej z oszczędności niż z umiejętności twórców, a to daje nadzieję na przyszłość, że Upstream Arcade z czasem będzie przygotowywać dla nas coraz lepiej dopracowane tytuły. Bo pomysłów na ciekawe światy i pochłaniające rozgrywki im nie brakuje.
Autorka: Klaudyna Maciąg