Prowadzenie swojej działalności winiarskiej nie polega wyłącznie na robieniu dobrego alkoholu, ale też na niezbankrutowaniu. Oto moja recenzja próby wytrwania w świecie ekonomii Hundred Days.
W trakcie Festiwalu Gier Steama udało mi się zagrać w demo Hundred Days – na podstawie krótkiej rozgrywki powstała nawet mini recenzja. Zachwalałam w niej produkcję Broken Arms Games na każdy możliwy sposób, ale czy pełna wersja też tak do mnie przemówiła? Spędziłam z grą sporo godzin i w dalszym ciągu czuję, że nie odkryła przede mną wszystkich swoich kart.
Wino z kart
Rozgrywka ma dość proste założenia. Mamy określony obszar na mapie, który zawiera X miejsca. Czynności związane z zarządzaniem winiarnią wykonujemy poprzez układanie klocków o różnych, tetrisowych kształtach na wspomnianym obszarze. W międzyczasie możemy dysponować naszym majątkiem, czyli zwiększać go poprzez sprzedaż winka i prowadzenie inwestycji dotyczących rozwoju naszej winiarni albo brać kredyty, bo jednak nieudolnie poszły nam te inwestycje. Gdy jesteśmy zadowoleni z podjętych decyzji, klikamy „End turn” i kończymy turę.

Oczywiście niektóre czynności wymagają więcej niż jednej tury albo zajmują dużo miejsca na mapie. Bardzo ważny jest stały rozwój winiarni pod względem ilości pól na mapce (możemy je dokupować za niemałe pieniądze) oraz odblokowywanie nowych technologii, które znacząco przyspieszają poszczególne etapy produkcji. Drzewko technologii jest mocno rozbudowane, a w grze nie ma żadnych punktów doświadczenia. Wszystko wykupujemy za euroski ze sprzedaży owoców naszej pracy, czyli butelek wina albo winogron w różnej postaci.
Recenzja wyniszczającej ekonomii
Dlatego w grze nie chodzi nawet o robienie świetnego wina, a o prawidłowe zarządzanie działalnością winiarni. Da się utrzymać z robienia kiepskich napojów alkoholowych, z tym że wtedy walczymy o ilość, a nie jakość. Supermarkety bardzo często chcą kupić wytwory naszej działalności, proponując nawet nieuprzejmie niskie ceny za wina dobrej jakości.
Gdy pierwszy raz zobaczyłam, że supermarkety chcą wykupić hurtowo dużo sztuk moich wspaniałych wyrobów za średnio trzydzieści procent wartości butelki, to się zdenerwowałam. O wiele lepsze ceny uzyskujemy, sprzedając wina osobom prywatnym. One również potrafią zrobić zamówienie na kilkaset butelek, ale najczęściej nie zarabiamy na nich aż tyle. Na początku zapierałam się rękami i nogami, by nie zniżyć się do poziomu sprzedaży do dyskontów, przecież moje wina są na to za dobre. Jednak z czasem dochodzimy tak naprawdę do wyborów moralno-ekonomicznych w tej metagrze. Czy wolimy szybko zarobić i stać się sklepową marką? A może stawiamy na spokojniejszy rozwój, gdzie nasze wina są rarytasami w prywatnych piwniczkach? Ostatecznie restauracjom też zdarza się zdecydować na zakup. I tak co turę: decydujemy gdzie trafią butelki, na które pracowaliśmy cały rok.

Na co jeszcze możesz wydać pieniądze w Hundred Days?
Na co tylko chcesz, to Twoje pieniądze (chyba że, tak jak ja, zadłużysz się w banku na grube tysiące). Zaczyna się zawsze prosto i spokojnie – kupujesz stary traktor, najtańsze butelki do wina z plastikowymi korkami, może do tego beczułka, aby wino miało gdzie dojrzewać?

Ale z czasem budujemy nasze imperium. Odblokowujemy wcześniej wspomniane technologie, kupujemy działki, na których sadzimy hektary winogron różnego rodzaju, inwestujemy w maszyny rolnicze. Myślał*ś całe życie, że jedna maszyna do butelkowania wina Ci wystarczy? Jedna nigdy nie wystarcza. Inwestuj we wszystko, Twoim celem jest hodowanie winogron, robienie wina, sprzedaż wina, sprzedaż winogron, zdobywanie sławy. Á propos sławy, pamiętaj, żeby regularnie reklamować się w prasie i telewizji. Á propos sprzedaży – czy masz już swój sklep stacjonarny? A internetowy? Á propos hodowania winogron – czy masz pracowników, którzy będą za Ciebie pilnować, żeby winorośle były w idealnym stanie?

Z nasionka pojawia się łodyżka
Gra pozwala nam uczestniczyć we wszystkich etapach produkcji wina. Na początku dbamy o nasze winorośle, aby były piękne i zdrowe. Przycinamy je, oglądamy ich rozwój, a jeżeli przypałęta się jakieś choróbsko, to je zwalczamy. Gdy nadchodzi odpowiednia pora, zbieramy winogrona i umieszczamy w specjalnych kadziach. Tam fermentują, odciskamy je, możemy dodawać do nich specjalne szczepy bakterii albo pozwalać im dojrzewać w beczkach. Gdy jesteśmy zadowoleni z naszej pracy, butelkujemy wino i planujemy degustacje. W międzyczasie możemy reklamować nasze wytwory w mediach i czekać na pierwsze zamówienia. Moment, w którym dostajemy ocenę wina, jest pełen napięcia i powoduje radość albo rozpacz.


W grze jest też bardzo dużo tabelek, wskaźników, wykresów i liczb, na które w dalszych etapach dobrze zwracać uwagę. Już przy sadzeniu winogron ważne jest, jak gęsto je posadzimy i na jakim rodzaju gleby. Jak dobrze wiemy z przyrody w szkole, gleby są różne, ale gra z czasem pozwala nam korzystać z różnych sztuczek, które poprawiają jakość owoców, gdy gleba jest np. zbyt gliniasta. Sam wyrób wina to operowanie wskaźnikami np. słodyczy albo taniny, aby osiągnąć najlepszą kombinację dla danego typu winogron. Gdy już odkryjecie idealną kombinację, nie musicie jej zapamiętywać, bo na szczęście w grze jest dzienniczek, w którym nasza protagonistka zapisuje sobie, co najlepiej smakuje z czym.


Wracając do choróbsk, mam wrażenie, że natrafiłam na jakiś błąd w grze. Mianowicie, jeżeli na naszych uprawach pojawi się coś złego, dostaniemy na ten temat powiadomienie. Pozwala nam to od razu zareagować poprzez wybranie odpowiedniego leczenia. Choroby są oznaczone ikonkami, a przy wyborze leczenia możemy wybrać wyłącznie chorobę, która roślinom w danym momencie zagraża. W moim przypadku dwukrotnie miałam zablokowaną możliwość wybrania choroby, która męczyła piękne winorośle Barbery. Spowodowało to, że przez dwa sezony miałam o wiele mniejsze zbiory. Ale to jedyny problem techniczny, jaki zauważyłam.
Fabuła, która chwyta za serce
Żartuję, fabuła nie chwyta za serce. Chyba, że lubicie tak sobie zrealizowane klisze. Chociaż jeden element zrobił na mnie wrażenie. Jako że grałam w wersję demonstracyjną, to byłam zapoznana z tym, jak wygląda rozgrywka. W przypadku pełnej wersji nie trafiamy jednak od razu na naszą piękną winiarnię, tylko zaczynamy… w smutnym biurze korporacji (nie mówię, że wszystkie biura korporacji są smutne, po prostu to jedno takie było. Wiem, że macie pakiet benefitów i owocowe czwartki w zamian za Wasze dusze, nie oceniam). Jako główna bohaterka ustawiamy kafelki z czynnościami do wykonania, jednak ciągle będą to kafelki odnoszące się do jednej monotonnej czynności. Potem kończymy dzień i tak w kółko, sprawdzamy pocztę w pracy.

Wyjazd w Bieszczady
Aż pewnego dnia dostajemy list od członka rodziny, z którego się dowiadujemy, że możemy rzucić wszystko niczym Julia Roberts w Jedz, módl się, kochaj i jechać odnaleźć siebie. Trafiamy do malowniczego miasteczka – nie możemy po nim podróżować, ale na pewno są w nim restauracja i sklep, i inne miejsca, w których odbywają się dialogi fabularne. Nie mamy na nie żadnego wpływu. Postać przechodzi przemianę „od zera do bohatera”, czyli z osoby znającej się na produkcji wina tak dobrze jak ja w najlepszego winiarza we Wszechświecie. A potem przylatują kosmici i porywają główną bohaterkę, by robiła wino na statku Delta XD.

Znowu Was wkręcam, fabuła jest bardzo nudna, a ta recenzja Hundred Days jest po to, żebym mogła trochę ponarzekać. Wszystkie postaci są przewidywalne, w pewnym momencie zaczęłam nadużywać przycisku „Skip”. Na szczęście fabuła trwa jakieś trzy godziny i nigdy więcej nie musimy do niej wracać. Może jednak dobrze służyć jako samouczek. Nie chodzi mi tylko o mechaniki rozgrywki (chociaż po tych trzech godzinach już można zacząć rozumieć wiele elementów, którymi rządzi się świat gry). Z racji, że protagonistka fabularnie nie ma pojęcia o robieniu wina, to gdy postaci poboczne tłumaczą jej różne aspekty tego rzemiosła, mamy okazję się dowiedzieć, na czym dokładnie polega taka praca. I że jest ciężka.

Sto dni z grą Hundred Days – finalne wrażenia
Właściwie to mogłabym w nią grać te sto dni. Albo i dłużej, bo naprawdę mi się podoba. Jest bardzo ładna, przyjemna i uspokaja (no chyba że te supermarkety dają nam niskie oferty, bo wtedy to mnie krew zalewa). Można się było spodziewać, że ta recenzja Hundred Days będzie podobna do recenzji dema, ale cóż poradzę? To naprawdę sympatyczna strategia, chociaż można się przy niej zestresować, gdy zaniedbamy interesy. Jednak myślę, że będę od czasu do czasu budowała moje winiarskie imperium i wykupię te wszystkie działki za kilka milionów euro, by posadzić na nich każdą odmianę winogron.
Ta recenzja Hundred Days powstała dzięki uprzejmości GOG-a. Możecie ją obecnie pobrać za 89,99 złotych.

