Coś się kończy, coś się zaczyna. Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name – recenzja gry

Zrzut ekranu z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name. Na obrazku widać dwie zacienione sylwetki mężczyzny i kobiety. Przed nimi otwierają się wrota do lokacji wypełnionej neonowymi światłami i budynkami w tradycyjnym japońskim stylu.

Kazuma Kiryu po krótkiej przerwie znów ląduje w roli protagonisty. Czy to udany powrót? Dowiecie się tego z mojej recenzji Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name.

Od mojej ostatniej recenzji serii Yakuzy (teraz znanej jako Like a Dragon) trochę się zmieniło. Przede wszystkim udało mi się przejść siódmą część (przy której świetnie się bawiłam). Na rynku ukazał się także samurajski spin-off. W ten również zagrałam i, mimo przyjemnie spędzonych godzin, nie nazwałabym go raczej pozycją obowiązkową. Jednak gra, o której chcę Wam opowiedzieć w tym tekście to nie Yakuza: Like a Dragon ani Like a Dragon: Ishin. W recenzji Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name znów przyjrzymy się z bliska mężczyźnie, który zapoczątkował całą sagę, czyli Kazumie Kiryu.

Mężczyzna, który chciał wymazać swoje imię, ale mu nie wyszło

Gaiden, czyli z japońskiego po prostu opowieść, to nazwa stosowana wobec gier będących pobocznymi historiami. The Man Who Erased His Name łata lukę między szóstą a siódmą odsłoną, jednocześnie będąc także wstępem do ósmej części. Dlatego ta recenzja, mimo bycia bezspoilerową, będzie zdradzać pewne szczegóły z poprzednich części. Po tym jak całą Yakuzę: Like a Dragon spędziliśmy z Ichibanem, znów dostajemy szansę wcielenia się w Kiryu. Legendarny Smok Dojimy znany jest jednak obecnie pod innym imieniem – Joryu. Gra bezpośrednio kontynuuje zakończenie szóstki, w którym to Kiryu oficjalnie stał się martwym człowiekiem oraz agentem tajnej organizacji Daidoji. Oczywiście jego przykrywka zostaje spalona, a emerytowany gangster – znów wciągnięty w porachunki yakuzy. Wcale mnie to nie dziwi, gdyż nasz protagonista ewidentnie uczęszczał do szkoły kamuflażu Clarka Kenta i myślał, że para okularów załatwi sprawę.

Jak w każdej odsłonie serii, dostajemy zupełnie nowy zbiór sojuszników i antagonistów. Postacie często zmieniają strony, więc trudno jednoznacznie je sklasyfikować. Wspomnienie o tym nie będzie raczej spoilerem, bo to także charakterystyczne dla poprzednich części. On jest zły! A nie, jednak dobry… O nie, zdradził! Dobra, jest podwójnym agentem. Dosłownie takiej sytuacji w grze nie spotkamy, ale wiecie chyba, o co chodzi. Moim osobistym promyczkiem wśród nowej ekipy jest Akame, bo kobiece postacie w Yakuzie zawsze cieszą. I to kobiece postacie, których rolą nie jest bycie miłosnym zainteresowaniem! Akame jest poniekąd odpowiednikiem Florysty z poprzednich części, gdyż także zarządza siatką szpiegów i informatorów. Jej luźny stosunek do życia i poczucie humoru balansują dramatyczne wydarzenia, których często nie omieszka komentować. Warto także wspomnieć o kolejnym czarnym charakterze, który możemy dodać do yakuzowej kolekcji. Nishitani III jest przerysowany i szalony, czyli pasuje do serii jak ulał!

Zrzut ekranu z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name. Obrazek przedstawia Akame, młodą kobietę z czerwonymi włosami. Wypowiada kwestię: „ Last I checked. Would ya mind not gawkin’ at me?”

Emocjonalne domknięcie wątków

Miejscem akcji wydarzeń tym razem jest Sotenbori. Tę fikcyjną dzielnicę Osaki zwiedziliśmy już nie raz w innych częściach. Nie bójcie się jednak, jest pewna nowość. Dostajemy dostęp do sekretnej miejscówki znajdującej się na statku, znanej jako Castle. Akame nazywa ją parkiem rozrywki dla dorosłych i myślę, że to określenie w punkt. Ów Pałac nie ma specjalnie wielkiego metrażu, ale imponujący design i atrakcje tam czekające to wynagradzają. Pisząc tę recenzję, mam także wciąż w pamięci, że Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to tylko przystawka przed ósmą częścią, więc wybaczam, że wszystko tu jest trochę na mniejszą skalę.

Na obrazku widzimy protagonistę, Kazumę Kiryu, wiszącego na pajęczej sieci z bronią w dłoni. W tle widać lokację z gry, Castle.

Nawiązując do rozmiarów gry – główna historia liczy sobie tylko 5 rozdziałów. Dla porównania w pełnoprawnych odsłonach jest ich zazwyczaj około 15. Gaiden jak najbardziej posiada wstęp, rozwinięcie i zakończenie, ale nie nazwałabym go zamkniętą opowieścią. Pewne wątki z pewnością powrócą w ósmej części. Dostajemy odpowiedź na pytanie „Co się działo z Kiryu podczas przygód Ichibana?”, ale jednocześnie tytuł sprawdza się także jako prequel do Infinite Wealth. Produkcja udowadnia również, że postać Kiryu wciąż kryje w sobie wielki, niewykorzystany potencjał. To recenzja bez spoilerów, więc nie mogę wchodzić w szczegóły, ale nie mogłabym przemilczeć tego, że to właśnie w tej grze zobaczyliśmy najbardziej do tej pory emocjonalną scenę ze Smokiem Dojimy. Nasz protagonista to typ stoika, co czyni ten moment naprawdę wyjątkowym. A mnie wypełnia nadzieją, że studio Ryu Ga Gotoku jeszcze głębiej zanurzy się w odmęty psychiki bohaterów w przyszłych tytułach.

Zrzut ekranu z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name. Obrazek przedstawia zdjęcie leżące na stole. Na fotografii możemy zobaczyć Kiryu wraz z jego wychowankami z sierocińca, Morning Glory. Nie widoczna na screenie postać wymawia kwestię: „I’m guessin their end involves protectin’ Haruka Sawamura and the kiddos at Morning Glory”.

W tym mieście każdy ma horą curkę

Poboczna aktywność w The Man Who Erased His Name w dużej mierze skupia się na systemie Akame Network. W ramach owej siatki Kiryu wykonuje różne zlecenia skupiające się na niesieniu pomocy mieszkańcom Sotenbori. Zadania te dzielą się na dwa typy. Mamy tzw. obywatelskie patrole, czyli drobne usługi rozproszone na mapie pod znakami wykrzykników. Tutaj spotkamy się głównie z prośbami w rodzaju „przynieś mi bento z supermarketu” albo „obroń mnie przed tymi zbirami”. Drugi rodzaj zadań, o wiele ciekawszy, to po prostu znane z poprzednich części substories. Są to kilkuetapowe przygody z własnym, zamkniętym wątkiem fabularnym. Trzymają one poziom pobocznych zadań ze starszych odsłon i tak samo jak one zachowują komediowy ton.

Młody chłopak trzyma w ręce telefon, na którego ekranie możemy zobaczyć aplikację ChotDDt. Kiryu wypowiada kwestię: „Chot…dee dee tee…? What are you talking about?”

Za wykonywanie zleceń Akame Network otrzymujemy punkty. Zanim odkryłam, że pod tym systemem kryją się także substories, a nie tylko drobne usługi, pomyślałam: „ok, porobię trochę tych zadań przez godzinkę lub dwie, a potem pewnie znużą mnie na tyle, że zacznę je ignorować.” Mina więc zrzedła mi, kiedy odkryłam, że wykupywanie i rozwijanie umiejętności w walce odbywa się nie tylko za pośrednictwem pieniędzy, ale i tych nieszczęsnych punktów Akame. Już miałam się pogodzić z nudnym grindem, kiedy zauważyłam kategorię specjalnych zadań i ilość punktów, które oferują (wystarczającą, by nie musieć się zmuszać do pomagania przy każdej pierdole mieszkańcom). Tutaj mogę winę zarzucić tylko i wyłącznie sobie, bo samouczek wspominał o niej. Po prostu, ja, wciągnięta w główną fabułę, zupełnie o tym zapomniałam. Całe szczęście odkryłam ją stosunkowo szybko. Inaczej moja recenzja Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name składałaby się pewnie w 80% z żalów, gdzie się podziały substories. Rada na przyszłość – czytajcie każde menu dokładnie!

Inspektor Gadżet, to nawet nie jest on

Po turowej siódemce, w Gaidenie powracamy do starego, dobrego brawlera. Choć może słowo „stary” nie do końca tu pasuje, bo jest pewna nowość. Kiryu dysponuje dwoma stylami walki, między którymi możemy dowolnie przełączać. Styl Yakuzy to ten znany nam z poprzednich gier. Wolniejszy i bardziej skupiony na mocnych uderzeniach. „Wolniejszy” jest tu kluczowym słowem, bo odniosłam wrażenie, że nasz protagonista jednak rusza się trochę bardziej ślamazarnie niż we wcześniejszych odsłonach. Sprawia to, że bossowie łatwiej łamią nasze combosy lub po prostu blokują ataki. Jednak, kiedy oswoimy się już z walką i ulepszymy odpowiednie umiejętności, nie powinna być ona frustrująca ani zbyt trudna.

Zrzut ekranu z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name. Obrazek przedstawia starcie Kiryu z Homare Nishitanim III.

Drugą techniką jest Styl Agenta. Ten jest zdecydowanie szybszy od Yakuzy i jednocześnie słabszy. Coś za coś! Jednak jego główną atrakcją są gadżety, które możemy dzięki niemu wykorzystywać przeciwko wrogom. Do dyspozycji mamy pajęczą sieć (na którą możemy łapać przeciwników niczym Spider-Man), atakujące drony, papieros-bombę oraz odrzutowe buty. Przyznam, że te ostatnie za pierwszym użyciem doprowadziły mnie do śmiechu. Widok Kiryu śmigającego między grupą zbirów był bezcenny. Specyfika wszystkich tych zabawek sprawia, że Styl Agenta zdecydowanie jest najbardziej użyteczny przeciwko dużej ilości napastników.

Zrzut ekranu z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name. Na obrazku widzimy Kiryu używającego odrzutowych butów.

Najpiękniejszy gladiator świata

Czym byłaby Yakuza bez dodatkowych umilaczów czasu? W Gaidenie powracają wszystkie klasyki takie jak choćby karaoke, salony gier czy wyścigi samochodzików. Pewna zmiana zachodzi w klubach z hostessami. Tym razem, zamiast spotykać się z postaciami wzorowanymi na prawdziwych osobach (zazwyczaj aktorkach z filmów dla dorosłych), otrzymujemy interaktywny filmik nakręcony w „realnym świecie”. Powiem tak – nigdy nie byłam fanką płacenia kobietom, żeby ze mną rozmawiały. Więc, kiedy dostałam możliwość symulacji rozmowy z osobą z krwi i kości, tym bardziej podziękowałam. Co kto lubi, ale moje ciarki żenady powiedziały swoje. Inną nowością jest możliwość tworzenia od podstaw strojów dla naszego protagonisty. Zabawa w przebieranki to już bardziej moje klimaty, więc obdarzyłam Kiryu niezniszczalnym lakierem do paznokci. Naprawdę, zważając na to, jak często te pięści idą w ruch, oczekiwałabym paru odprysków. Widocznie mamy do czynienia z produktem o świetnej jakości albo ktoś skrzętnie odnawia swój manicure po każdej potyczce.

Zrzut ekranu z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name. Zrzut ekranu z menu wyboru makijażu. Kiryu ma na sobie makijaż kotka.

Zdecydowanie największą atrakcją wśród minigier są walki na Koloseum. W poprzednich częściach mieliśmy także okazję mierzyć się z przeciwnikami na ringu. Czymś dotąd niespotykanym jednak jest tryb walki drużynowej, czyli Hell Rumble. Nasz team wypełnić możemy postaciami, które zwerbowaliśmy przy okazji poprzednich substories albo po prostu opłacić agenta, który pomoże nam w werbunku. Co ciekawe, nasz zbiór bohaterów nie tylko pozwala wcielić ich do zespołu. Możemy także przejąć kontrolę nad nimi samymi podczas walk solo lub drużynowych. Jeśli posiadamy DLC dodające postacie znane ze starszych odsłon, po raz pierwszy mamy okazję wcielić się w szóstego prezesa Klanu Tojo, Daigo Dojimę! Powalczenie kimś innym niż Kiryu, co jakiś czas, zdecydowanie urozmaica rozgrywkę.

Zdjęcie przedstawia drużynę świętującą zwycięstwo na Koloseum.

Najbardziej yakuzowa Yakuza – ostateczne wrażenia z gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name

To co moja recenzja Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name do tej pory Wam powiedziała nie powinno być zaskoczeniem dla fanów serii. Ta gra to Yakuza na wskroś. Jeśli sparzyliście się na wcześniejszych częściach i myśleliście, żeby dać drugą szansę nowej odsłonie, nie róbcie tego. Produkcja nie tylko jest kolejną wariacją formuły (która świetnie się sprawdza, więc nie dziwię się, że jest powtarzana), ale także mocno nawiązuje do wydarzeń szóstej i siódmej części. Wszystko to czyni ją tytułem skierowanym raczej do miłośników sagi.

Jeśli chcecie wskoczyć do świata Yakuzy, nie zaczynając od pierwszej części, lepszą alternatywą będzie nadchodząca ósma odsłona – Like a Dragon: Infinite Wealth. Co ciekawe, studio RGG zdobyło się na już rzadko spotykane teraz posunięcie i dodało demo tej właśnie gry do Gaidena. Wersja demonstracyjna odblokowuje się dopiero w momencie, gdy przejdziemy cały wątek fabularny The Man Who Erased His Name.

Kiryu rozmawia ze starszą kobietą o jaskrawo fioletowych włosach i ubraniu ze wzorem w panterkę. Etsuko wypowiada kwestię: „I couldn’t care less if yer a criminal, honey. Ya think this’s my first time bein’ so romantically entangled with someone who spends their days in the shadows?”.

Nie rozwlekając zakończenia – jeśli kochacie serię Like a Dragon i postać Kiryu, to powinniście dobrze się bawić. Nie znajdziecie tu żadnych wstrząsających światem gier rozwiązań, ale trudno czegoś takiego oczekiwać od pobocznej produkcji. Ja miło spędziłam czas i pozostaje mi tylko czekać na styczeń i Infinite Wealth!

Scroll to Top