Survivale są doskonałe, szczególnie te pikselowe. A demo Nimoyd, o którym jest ta recenzja, ma naprawdę ogromny potencjał.
Na początku był chaos…
Tak naprawdę to nie. Ponieważ na wstępie mamy menu oraz szereg opcji do wyboru. Od samego początku możemy zadecydować o kilku kwestiach, które potem będą (mam nadzieję) rzutować na naszą rozgrywkę. Wybieramy, między innymi nazwę planety, częstotliwość ataków, zróżnicowanie terenu czy jak bardzo kosmici rozbestwili się na naszej planecie. Zatem Nimoyd, jak na wersję demo, jest dość rozbudowany i mam nadzieję, że ta recenzja odda złożoność tej produkcji. Przynajmniej częściowo.

Potem, jak to często bywa, przechodzimy do wyboru rasy naszej postaci. Nie możemy, co prawda, modyfikować jej wyglądu, ale na start mamy, tak czy siak, całkiem ciekawe propozycje. Wybieramy pomiędzy tytułowym Nimyodem (jednookim nastolatkiem), Jotnarem (takim dużym kolesiem z rogami), Blink (laską-człowiekiem z niebieskimi włosami), Teruo (kobietą odzianą w strój kosmonauty) oraz Jarheadem, który zna życie żołnierza od podszewki. Możemy zmienić im imiona oraz wybrać atuty, które (domyślam się) będą potem pomocne (lub nie) w trakcie rozgrywki.

Zaczynamy jako nieposiadający niczego rozbitek, który musi odnaleźć swoją rodzinę. A przynajmniej grając Blink, której imię zmieniłam na moją ksywę, wypowiadamy takie zdanie na początku przygody. Obok nas znajduje się rozwalona kapsuła, która wymaga pozbierania i wycraftowania przez nas pewnych komponentów, aby była w stanie działać. Tak czy siak, gra ma wbudowany samouczek, którego, przyznam się, nie zauważyłam na początku. Ale to może po prostu ja i moja wada wzroku.

Craftowanie oraz inne statystyki
Jest tego wszystkiego trochę. Jak na wersję demo, Nimoyd ma w sobie wiele contentu, który próbuję dla Was skondensować, żeby minirecenzja nie wyszła zbyt długa. Na samym początku najważniejszymi dla nas są: zdrowie oraz energia. Reszta umiejętności do rozwijania, przynajmniej w demo, była niedostępna. Energia znikała względnie szybko, głównie dlatego, że na start katujemy każde napotkane drzewo. No, prawie. Ale im więcej drzew rozłożymy na części pierwsze, tym więcej mamy punktów na przepisy. Czym są przepisy? Planami przedmiotów, które możemy wycraftować.
Generalnie, najlepiej jest sugerować się samouczkiem (gdy już się go zauważy), ponieważ na wstępie musimy opanować kilka rzeczy, których samotne odkrywanie mogłoby być irytujące. Chociaż… w pewnym momencie samouczek doprowadził mnie do skraju, ponieważ kazał mi znaleźć jabłoń. Poszukiwanie zajęło mi przeszło 5 minut. Serio. Błąkałam się po tej mapie, ciśnienie mi już skoczyło, a jabłoni nie było. W tym miejscu muszę dodać, że postać porusza się po mapie dość wolno, co tylko wzmagało wkurzenie, gdy nadal nie mogłam znaleźć tego durnego drzewa!
Do craftowania (klasycznie) wykorzystujemy stół warsztatowy. Korzystanie z niego jest dość przyjemne, a interfejs przejrzysty. Jedyne, czego zupełnie nie rozumiem, to… halo, twórcy, dlaczego naprawianie mojej siekiery kosztowało mnie KASĘ? Czemu nie mogłam naprawiać tego sama?!
Nim zauważyłam, byłam bankrutem.

Ze dwa słowa o bieganiu po mapie
Ciężko było. Głównie dlatego, że mimo ustawienia sobie nieagresywnego trybu, wszystko mnie atakowało. Jeśli nie ludzie znajdujący się w ruinach walających się dookoła, to jakieś dziwne zmutowane ni to bawoły, ni to nie wiem co. A nie wiem co, ponieważ to coś ziało ogniem. I zjadło mi trochę życia, bo za wolno uciekałam.
Podgląd mapy był nieczytelny, wierzę jednak, że twórcy to poprawią w finalnej wersji gry. Niemniej, prócz stworzeń, które próbowały mnie podpalić, udało mi się znaleźć handlarzy czy generalnie randomowych człeków.

Gadka nie kleiła się za bardzo, ale jak widzimy – będziemy mogli wręczać tymże jakieś prezenty, by zaskarbić sobie ich sympatię. Jest to zabieg dość klasyczny w przypadku gier (tak ogólnie). Nie od dziś wiadomo, że najlepiej się rozmawia z kimś, komu się dało do łapy kasę, tort czy chińską wazę, o której tak marzył.

Nimoyd – ostateczne wrażenia z gry
Zaskoczyło mnie najbardziej, gdy w trakcie gry musiałam postawić ołtarz. Ale wiecie, spoko, co komu potrzebne.
Nimoyd w wersji demo, o której to traktuje ta recenzja, jest grą na pewno złożoną, a której to złożoności nie zdążyłam odkryć w pełni. W pewnym momencie okazało się nawet, że istotną kwestią jest również polityka międzyrasowa, a zakładka Diplomacy oferowała szereg kwestii, których nie spodziewałam się tutaj znaleźć. Mamy tam opinię o naszej postaci, rangę czy sojusze, jeśli kiedyś jakieś zawrzemy.
Gra, na pewno na poziomie wersji demonstracyjnej, nie jest łatwa. W teorii przypomina ona trochę Terrarię, czasami Stardew Valley, gdzieniegdzie Dead Cells… Znalazłam w niej bardzo dużo nawiązań, aczkolwiek to mogą być tylko moje prywatne skojarzenia i nic więcej. Tak czy siak, Nimoyd mnie na tyle zaintrygował, że gdy tylko pojawi się pełna wersja, capnę ją w rączki i ogram od dechy do dechy (no dobra, postaram się tak zrobić).
Skoro dotarliście do końca, polecam Wam zerknąć na recenzje Black Book czy Sea of Roses, które również były ogrywane w trakcie festiwalu Steam.

