Czy to ogólna niespójność, czy zbyt wiele tajemnic? Sea of Roses – recenzja gry (demo)

Sea of Roses recenzja demo – trzy postacie z gry

Demo Sea of Roses jest zdecydowanie dziwne – gdyby nie intrygująca grafika i ładna muzyka, nie zostałabym tam długo i ta recenzja by nie powstała. A jednak…

Wytrwałam przy niewielu grach, do których miałam od początku tak ambiwalentny stosunek. Bo niby wszystko świetnie, widać że ktoś się przyłożył (czy to było ręcznie rysowane?!), ale z drugiej strony demo Sea of Roses nie do końca mnie przekonało – i o tym będzie ta recenzja. Grę stworzyła grupa przyjaciół, którzy tęsknili za sobą podczas pandemii. To point-and-click i side-scroller, w którym kierujemy mającą amnezję Marion. Gra jest piękna, kolorowa i uroczama nawet takie tagi na Steamie! Powstała zupełnie zdalnie, a twórcy polecają, żeby zaparzyć sobie do niej dobrej herbaty i jeść ciasteczka. Premierę tytułu zaplanowano na koniec czerwca tego roku, ale gra zdobywała nagrody już jesienią zeszłego roku.

Oczarowana – bo i jest czym się zachwycać

Zwróciłam uwagę na tę grę ze względu na bardzo miłą dla oka grafikę. Przyciągającego wzrok stylu nie da się pomylić z niczym innym. Główna bohaterka, Marion, ma zjawiskowe wręcz, długie blond włosy. Ale na tym kończą się jej zalety (choć o wadach będzie za chwilę). Właściwie wszystkie postacie, które zdążymy poznać, są ładnie narysowane. Podobnie lokacje. Pomieszczenie, w którym bohaterka się budzi, wydaje się pełne tajemnic. Swoim wystrojem przywodziło mi na myśl baśń o śpiącej królewnie. Znajdziemy w nim pajęczyny o stereotypowym kształcie, palące się świece, zadbane kwiatki, a nawet makulaturę.

Sea of Roses demo recenzja – screen z gry, bohaterka, blondynka, strych

Okazuje się, że budzimy się na strychu jakiegoś domu (naszego domu?). Kierujemy Marion, która nie do końca wie, co się stało. Po zejściu na dół dowiadujemy się, że obecnie ten budynek prawdopodobnie już nie jest jej domem. Mieszka w nim ktoś inny. Dziewczyna jest skołowana i zapłakana, ale na szczęście jej gospodyni to bardzo wyrozumiała czarownica. Powolnemu dążeniu do prawdy (oczywiście, jak to bywa w tego typu grach, przez eksplorację) towarzyszy piękna muzyka. Przywodzi ona na myśl właśnie herbatę i ciasteczka, które polecają mieć przy sobie twórcy.

Sea of Roses demo recenzja – Marion i czarownica, rozmowa, dialog

Co się tu właściwie dzieje?

I tu właśnie zaczynają się problemy. Mamy mieć duży wpływ na historię, a jednak Marion nas nie słucha, bo boi się wyjść z domu i trochę poeksplorować. Ma amnezję, a jednak wystarczy kilka pytań pomocniczych ze strony fioletowowłosej czarownicy, żeby przypomniała sobie swoje imię, że to jej dom, że prowadzi dziennik, a także że ma narzeczonego o imieniu Anders. Przyjemnie byłoby spędzić trochę czasu w tym tajemniczym domu, ale większości przedmiotów nie da się w ogóle kliknąć.

Kiedy w końcu (dzięki bogom!) udało mi się uwolnić od nadopiekuńczej czarownicy, z chęcią pognałam ścieżką w stronę wioski. Jednak musiałam wrócić się jak niepyszna, bo można było dotrzeć tylko do drogowskazu. Marion oczywiście bała się pójść dalej (w sumie fajny sposób na ograniczenie wersji demonstracyjnej). W tym pierwszym zadaniu, w którym miałam odnaleźć kwiaciarkę, znów kryło się coś nadprzyrodzonego. Sfrustrowało mnie to, że już, już miałam w końcu mieć jakiś wpływ na rozgrywkę, a tu… jakieś nadprzyrodzone teges szmeges, duchy, ktoś się śmieje, po czym rozgrywka demonstracyjna się kończy. I wiem, wiem, że to tylko demo, ale powinno mnie ono przecież zachęcić do poznania dalszej historii… A ja się w sumie ucieszyłam z tego, że już koniec, bo się trochę umęczyłam.

Sea of Roses demo recenzja – Marion i Anders, rozmowa, dialog, szarości

Ostatecznie nie polecam Sea of Roses, choć wrażenia są bardziej zniuansowane

Recenzja Sea of Roses powstała dzięki Festiwalowi Steam Next – tam zwróciłam uwagę na demo gry. Premiera tytułu odbędzie się już 29 czerwca. Mnie do końca nie przekonała, więc pewnie do niej nie wrócę, jednak dla miłośników tajemniczych historii może być strzałem w dziesiątkę.

Jeśli jesteście nadal złaknieni nowości, zajrzyjcie do innych mikrorecenzji, które przygotowałyśmy. Dla miłośników pikseli mamy There is No Light. Jeśli zaś graliście w My Time at Portia, na pewno zainteresuje Was pozycja rozgrywająca się w tym samym uniwersum – My Time at Sandrock.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top