Czy pełnokrwisty JRPG może w ogóle powstać poza granicami Kraju Kwitnącej Wiśni? Jeszcze jak! Niemożliwe? A jednak! Jeżeli moje zapewnienia to dla Was za mało, zapraszam do lektury. Niniejsza recenzja zdradzi Wam kilka powodów, dla których warto zanurzyć się w magicznym świecie Sea of Stars.
Oczywiście nie jest tak, że Kanadyjczycy ze studia Sabotage jako pierwsi wpadli na pomysł przeszczepienia formuły JRPG-a na zachodni grunt. Wśród innych eksperymentów tego typu warto wymienić bardzo udane Battle Chasers: Nightwar z 2017 roku. Wróćmy jednak do twórców Sea of Stars. Ci wyraźnie zatęsknili za erą 16-bitowców oraz grami z tamtych czasów. Moda na szeroko pojęte retro w gamingu ma się znakomicie i raczej nic nie wskazuje na rychły koniec tego trendu. Ale jak zwrócić uwagę na swoją produkcję, gdy ta jest jedną z wielu uderzających w słodkie tony nostalgii? Powiedz, że główną inspiracją były największe hity lat 90. oraz spraw, żeby tak faktycznie było. I rzeczywiście drodzy państwo! Grając w Sea of Stars naprawdę trudno nie zauważyć licznych odniesień m.in. do pamiętnego Chrono Trigger (recenzja na stronie).
Dzieci przesilenia
Podobnie, jak we wspomnianym już hicie Squaresoftu, tak i tutaj głównym rozgrywającym jest opowieść. Fabuła gry przenosi nas do fantastycznego świata, który cyklicznie staje w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Jedyną nadzieją są wojownicy przesilenia, czyli ludzie posiadający niezwykły dar panowania nad mocami słońca oraz księżyca. W ten oto sposób poznajemy głównych bohaterów – Valere i Zale’a. Para młodzików reprezentuje nowe pokolenie herosów, których świętą misją jest obrona świata przed sługami złego Fleshmancera. W tym celu wyruszają oni w pełną przygód i niebezpieczeństw podróż. Misja nie należy do prostych, ale w jej realizacji pomagają im wieloletni trening oraz wierni przyjaciele.
Powiedzmy sobie szczerze, fabuła nie jest szczególnie wyszukana. Motyw wybrańców ratujących świat przed zagładą ogrywaliśmy już na milion sposobów. Gwoli ścisłości, nie uważam, że proste historie są złe. Podobnie do potraw, koniec końców liczy się sposób podania oraz ogólne wrażenie, jakie danie na nas wywarło. Jak to wygląda w przypadku Sea of Stars? No cóż, w tej materii moje odczucia są mieszane. Zacznijmy jednak od zalet. Przede wszystkim ta gra cechuje się niezwykle pozytywną atmosferą. Pomimo pewnego dramatu i wyścigu z czasem, które toczą się w tle, bohaterowie nie tracą pogody ducha. Przyznam, że ten entuzjazm jest zaraźliwy. W toku rozgrywki zdałem sobie sprawę, jak przyjemnym doświadczeniem jest RPG, które nie sili się na podniosły klimat.
Sea of Stars bardzo mocno operuje na bajkowym etosie prowadzenia opowieści. Nie brakuje tu zbiegów okoliczności oraz rozwiązań fabularnych, które w bardziej dojrzałej konwencji można by łatwo wyśmiać. Zaakceptowanie sporej dozy naiwności, którą cechuje się narracja pozwala na lepsze przyswojenie całości. Ta lekkość sprawiła, że trochę łatwiej było mi przełknąć gorzką pigułkę, o której za chwilę. O ile sama historia stanowi fundament dobrej opowieści, tak ciężar jej udźwignięcia spoczywa na barkach bohaterów. Tutaj niestety Sea of Stars boleśnie i z hukiem wywala się na pysk.
Szara masa
Słowo rzekło się nieco wcześniej i w grze mamy aż dwoje protagonistów. Przed rozpoczęciem przygody możemy zdecydować, które z dzieci przesilenia będzie liderem zespołu. Ten wybór jest zupełnie bez znaczenia dla dalszego przebiegu rozgrywki. Niezależnie od tego, kogo wybierzemy, zobaczymy te same linie dialogowe oraz sceny. Bezsensowność tej decyzji jest posunięta tak dalece, że w roli lidera możemy obsadzić dowolną postać, która akurat jest w drużynie. Być może to jakaś pozostałość po bardziej ambitnym pomyśle, który nie trafił do finalnej wersji.
Nie stanowi to jednak największego problemu. Rzecz polega na tym, że Valere i Zale są postaciami pozbawionymi jakiejkolwiek osobowości i tła. Przez całą grę nie dowiadujemy się o nich absolutnie niczego istotnego. Jedyną rzeczą, która zakotwicza te postaci w przedstawionym świecie i definiuje jako osoby jest powierzona im misja. Gdyby nie fakt, że historia potrzebuje wojowników przesilenia, to wycięcie tych postaci z gry mogłoby przejść kompletnie niezauważone. Niemniej jest to jakiś wyczyn, aby umieścić w grze duet protagonistów, z których żaden nie jest ciekawy.
Na nasze szczęście nieco lepiej prezentuje się reszta grywalnych postaci. Pozostali bohaterowie posiadają prosto, lecz wyraźnie nakreślone charaktery. Ich motywacje także zdają się być ciekawsze od tych, które obrali Valere i Zale. No może z wyjątkiem Garla. Ten co prawda jest duszą zespołu, ale życiowa ambicja polegająca na usługiwaniu przyjaciołom jest trudna do przyjęcia na wiarę. Najbardziej do gustu przypadła mi prowadząca podwójne życie ninja imieniem Seraï. Wśród postaci niezależnych również spotkamy wyraziste persony, jak chociażby pewna piracka załoga lub wędrowna historyczka imieniem Teaks.
Artystyczny zawrót głowy
Wróćmy jednak do tego, co w omawianym tytule jest dobre. Oprawa audiowizualna to prawdziwa, nomen omen, gwiazda tej produkcji. Chociaż gier w klimacie pixel art wychodzi na pęczki, tak tutaj mamy do czynienia z małym dziełem sztuki. Ilość detali, płynność animacji, czy efekty cząsteczkowe wprawiają w autentyczny zachwyt. Pod tym względem Sea of Stars nie ustępuje pola nawet takim przebojom, jak chociażby cykl Blasphemous (recenzja na stronie). Jest coś niezwykle ujmującego w połączeniu estetyki kreskówki z rozpikselowanym 2D, co sprawia, że nie mogę oderwać oczu od ekranu.
Modele postaci, animacje ataków czy same lokacje wyglądają olśniewająco. Miejscówki są bardzo zróżnicowane i każda z nich jest wprost skąpana w całej feerii barw. Górskie przełęcze, malownicze wyspy i nadmorskie miasteczka to tylko niektóre z miejsc, które odwiedzamy w toku przygody. Imponuje również fakt, że w grze zaimplementowano dynamiczne oświetlenie. Jakby tego było mało, to porami dnia i nocy możemy dowolnie manipulować dzięki mocom naszych postaci. Jednak poza kilkoma zagadkami nie spełnia to w grze innej roli poza możliwością pochwalenia się przez twórców, jak śliczną rzecz stworzyli. I trudno mieć im to za złe, ponieważ powodów do dumy jest naprawdę sporo. Od czasu do czasu zobaczymy też krótkie przerywniki filmowe. Nie ma ich zbyt wiele, ale gdy już się pojawiają, to robią równie dobre wrażenie, co reszta oprawy.
Ukoronowaniem tej audiowizulanej uczty jest wspaniała muzyka. Miłośników gatunku z pewnością ucieszy fakt, że współautorem ścieżki do gry jest sam Yasunori Mitsuda. To ten sam człowiek, który przed laty skomponował muzykę do przytoczonego już we wstępie Chrono Trigger. Głównym kompozytorem jest amerykański muzyk Eric W. Brown, znany również jako Rainbowdragoneyes. Co tu dużo mówić, ten duet odwalił kawał znakomitej roboty. Imponujący jest fakt, że dla każdej z lokacji przygotowano aż dwa motywy muzyczne. To, który z nich usłyszymy zależy od tego, czy odwiedzamy ją za dnia lub w nocy. Utwory mają różnoraki charakter, od kojących melodii, po zagrzewające do walki bangery. Melodia z motywu towarzyszącego walkom z bossami ciągle tłucze mi się gdzieś z tyłu głowy.
JRPG w pigułce
Skoro już padła kwestia walki, to zapewne jesteście ciekawi, jak prezentuje się ona w Sea of Stars. W tej kwestii twórcy sięgnęli po sprawdzoną formułę systemu turowego. Nie jest to jednak golizna rodem z gier z przełomu lat 80. i 90. Tu i ówdzie wprowadzono pewne urozmaicenia. Z drugiej strony, uszczuplono też nieco wachlarz możliwości. Ale po kolei. Zacznijmy od tego, że standardowe ataki można wzmacniać na dwa sposoby. Pierwszy z nich wymaga ponownego wciśnięcia klawisza akcji w odpowiednim momencie. Dzięki temu nasza postać zada więcej obrażeń. Nie jest to co prawda pomysł autorski, bo podobne rozwiązania istniały już m.in. w Final Fantasy VIII. Jest to ciekawy dodatek, który cierpliwych graczy nagradza lepszymi rezultatami. Na podobnej zasadzie możemy umacniać swoją obronę. Wymaga to jednak większej wprawy, bo okienko, w które musimy się wstrzelić, zależy od animacji danego przeciwnika. Warto oczywiście próbować, ponieważ często może to zaważyć na losach całego starcia.
Drugim sposobem doładowania ciosów jest wchłanianie cząstek many, które wyrzucają z siebie trafieni przeciwnicy. Tak wzmocniony atak zadaje dodatkowo obrażenia elementarne (np. od ognia lub trucizny). Jest to rzecz, z której trzeba korzystać rozsądnie, ponieważ często przydaje się w zdejmowaniu tzw. locków. Czym one są, zapytacie? Śpieszę z odpowiedzią. Poza standardowymi akcjami, wielu przeciwników posiada możliwość wyprowadzenia ataku specjalnego. Zanim jednak do tego dojdzie, taki atak musi zostać naładowany na przestrzeni kilku tur. Wówczas nad delikwentem wyświetla się rząd ikon reprezentujących typy obrażeń, jakie musi on otrzymać, aby taki atak przerwać. Wzmocniony maną zwykły atak potrafi zdjąć dwa lub więcej locków, a nie jeden. Jeżeli przed upływem limitu tur uda nam się zdjąć wszystkie ikony, akcja zostanie przerwana i nasz wróg straci kolejkę. W przypadku niepowodzenia, akcja zostanie przeprowadzona, ale osłabiona stosownie do ilości zdjętych locków. Ma to szczególne znaczenie w pojedynkach z bossami.
Oprócz tego do naszej dyspozycji oddano też techniki specjalne oraz comba, które, podobnie jak w Chrono Trigger, wymagają uczestnictwa kilku postaci. Przy tym wszystkim zabrakło klasycznego dla tego typu gier systemu magii elementarnej i wspomagającej. Po części braki wynikające z nieobecności czarów są rekompensowane przez techniki specjalne. Z kolei głównym źródłem regeneracji nadwątlonych sił są potrawy, które przygotowujemy poza walką. Aby móc je przyrządzić, najpierw trzeba zebrać odpowiednie składniki i przepisy.
W ogólnym rozrachunku system walki jest mocno skondensowany, ale przy tym wszystkim całkiem satysfakcjonujący. Same pojedynki nie należą do bardzo trudnych. Niemniej wymagają od nas czegoś więcej niż tylko spamowania zwykłymi atakami. Twórcy zadbali o to, żeby walka nie była źródłem szczególnej frustracji. Dlatego też zrezygnowano ze starć losowych. Niezwykle pomocna jest opcja zmiany członków drużyny w trakcie potyczki lub zautomatyzowania niektórych czynności dzięki tzw. reliktom. Jeżeli któryś z naszych podopiecznych padnie, a my nie mamy przedmiotu leczącego, to nic straconego. Po dwóch lub trzech turach podniesie się sam i będzie gotów do dalszego działania. Zdobyte w walce punkty doświadczenia pozwalają oczywiście na rozwijanie naszych podopiecznych. Na szczęście proces levelowania jest tutaj skrupulatnie zaplanowany, co eliminuje konieczność uciążliwego grindu. Co ciekawe, raz na jakiś czas gra pozwala nam wybrać dodatkową premię do którejś ze statystyk postaci.
Nie samą walką człowiek żyje
Eksploracja świata to rzecz równie ważna, co potyczki z napotkanymi nieprzyjaciółmi. Badając otoczenie, często możemy znaleźć poukrywane tu i ówdzie sekrety lub skróty, które usprawniają podróż. Warto dodać, że zwiedzanie nie ogranicza się jedynie do przejścia z punktu A do punktu B lub przetrząśnięcia kolejnego lochu. Często, aby utorować sobie dalszą drogę, musimy rozwiązać zagadki logiczne lub środowiskowe. Chociaż te wyzwania nie są szczególnie wymagające, to stanowią bardzo miły dodatek do rozgrywki. Czasami wymagają manipulacji porami dnia i nocy, innym razem trzeba trochę pogłówkować albo zdobyć jakieś narzędzie.
Oprócz rzeczy powiązanych bezpośrednio z głównym wątkiem fabularnym, Sea of Stars oferuje nieco dodatkowych wątków i aktywności. Obok skromnego zestawu kilku zadań pobocznych nasi bohaterowie mogą też sprawdzić się w paru minigrach. Twórcy dali nam możliwość wędkowania, udziału w quizach wiedzy lub wypróbowania się w tzw. kołach (popularna rozrywka w świecie przedstawionym). Jakby tego było mało, to na pewnym etapie przygody możemy nawet zabrać się za stworzenie własnej osady. Z tą konkretną aktywnością powiązany jest pewien wątek kolekcjonerski. W całym świecie gry skrupulatnie poukrywano bowiem kolorowe muszle. Zebrane w odpowiednich ilościach mogą zostać one wymienione na plany budynków, które potem wzniesiemy w naszej wiosce.
Solidna rzecz. Sea of Stars – finalne wrażenia z gry
Po blisko 40 godzinach spędzonych z tą grą jedno mogę powiedzieć na pewno. Sea of Stars jest tytułem, który nie przejawia większych ambicji ku temu, aby wyjść poza sprawdzoną formułę JRPG-a. Jest to ten rodzaj gry, która bardzo chętnie czerpie ze skarbnicy wcześniejszych dokonań. Wiele istotnych elementów rozgrywki stanowi wariacje na temat pomysłów znanych z klasyki gatunku. Czy zatem mamy do czynienia jedynie z bardzo zręczną kalką? Moim zdaniem trochę tak. Jednak życzyłbym sobie, aby każda kalka była wykonana z podobną pieczołowitością.
Osoby szukające powiewu świeżości nie znajdą tu żadnej rewolucji. Jeżeli jednak pragniecie ponownie posłuchać tej samej piosenki, ale w ładniejszej aranżacji, to jest to gra dla Was. Sea of Stars to również dobra propozycja dla graczy, którzy z JRPG nigdy styczności nie mieli. Uczciwie przyznam, że owa zachowawczość nie stanowiła dla mnie większej przeszkody. Tym bardziej, że została mi ona zaserwowana w niezwykle atrakcyjnej oprawie. Jest to oczywiście kwestia gustu i ocenę tego pozostawiam już Wam. Osobiście bawiłem się przynajmniej dobrze i nie żałuję czasu spędzonego przed ekranem. Być może ta recenzja zachęci Was do nadrobienia Sea of Stars, które obecnie jest dostępne w ramach abonamentu Xbox Game Pass.