Piksel, który umarł sto razy. Eldest Souls – recenzja gry

Eldest Souls recenzja

Tekst o Eldest Souls to recenzja, która zabierze Wam niewiele więcej czasu niż przejście samej gry. No, chyba że po drodze trafi Was (całkiem przyjemny) szlag.

Eldest Souls to gra pikselowa i bardzo specyficzna, a jej recenzja sprawiła mi sporo problemów. Z jednej strony bowiem pozycja nawet nie kryje się z tym, który tytuł stanowi jej główną inspirację. Oprócz cokolwiek subtelnego nawiązania tytularnego już od pierwszych minut zaczniemy dostrzegać podejrzanie znajome elementy. Z drugiej strony jednak – tytuł ten niewątpliwie zdołał znaleźć szereg własnych, unikalnych w skali gatunku rozwiązań. Ich implementacja przebiegła z większym lub mniejszym wdziękiem, niemniej jednak, cel został osiągnięty. Ta gra nie jest kopią niczego.

A zatem… czym właściwie jest? 

Obsydianowy chłopiec

Dawno, dawno temu na świat spadły dwa odłamki. Jeden z nich dał początek rodzajowi ludzkiemu, drugi zaś powołał do życia bogów. Przez stulecia oba stronnictwa żyły ze sobą w zgodzie – do czasu aż bóg Eksyll sprowokował pozostałe bóstwa do podporządkowania sobie ludzi. Nowy układ utrzymał się przez wiele lat. Obaliła go dopiero ludzka rebelia – tu nazywana krucjatą – podczas której zdołano obalić bogów i zamknąć ich w więzieniach. Także i tym razem nie udało się jednak utrzymać nowego porządku zbyt długo. Eksyll powrócił, tym razem zwracając się przeciwko swoim wciąż zniewolonym braciom. Przez przeprowadzanie na nich eksperymentów doprowadził do wypaczenia ich natury, a także do rozprzestrzenienia się zła po całym świecie. Epoka ludzi zaczynała zmierzać ku końcowi.

W obliczu tej katastrofy Księżyc zesłał na Ziemię kolejny, finalny odłamek. To on dał początek naszej egzystencji – i jedynej nadziei na doprowadzenie konfliktu do końca.

Soulsem jestem

Uważny obserwator już teraz mógł wyłapać kilka znajomych motywów. Rozróżnienie między erą bogów i ludzi pojawiło się też w serii Dark Souls – obie te epoki następowały po sobie w kolejnych cyklach, w zależności od tego, jak silni byli bogowie. Również motyw wybrańca mającego doprowadzić do końca pewien etap nie jest nam całkiem obcy. Podobieństwa można dostrzec nawet w tym, jak skonstruowane jest intro opisujące nam wspomniane powyżej wydarzenia. Krajobrazy – jakkolwiek o wiele prostsze z racji przyjętej konwencji graficznej – jednoznacznie kojarzą się z tym, co ukazywał nam wstęp do pierwszej odsłony Dark Souls

Kolejne minuty rozgrywki bynajmniej nie rozwieją poczucia lekkiego déjà vu. Przemierzamy szereg lokacji, wiedząc o swoim celu tyle samo, co na początku. Nieco więcej informacji dostarczą nam znalezione przedmioty, głównie pozostałości po tych, którzy walczyli podczas krucjaty. Nie dowiemy się więcej o własnej postaci, jednak pozwolą nam one lepiej zrozumieć, jakie motywy towarzyszyły przywódcom rebelii – i przede wszystkim, do czego doprowadzili oni w rezultacie.

Eldest Souls recenzja

Eldest Souls – recenzja dłuższa od gry

Tym, co różni Eldest Souls od Dark Souls z perspektywy fabularnej, jest swoista pustota świata. Nie licząc bossów, nie napotkamy tu praktycznie żadnych standardowych przeciwników. Z jednej strony pasuje to do konwencji wyniszczonego przez wojnę świata (a także stylu rozgrywki obranego przez twórców – o czym niżej). Z drugiej jednak strony łatwo odnieść wrażenie, że widziany przez nas krajobraz jest zbyt pusty, w sposób, którego nie da się uzasadnić wyłącznie narracyjną konwencją.

Wrażenie jest tym silniejsze, że w trakcie swojej podróży spotkamy znikomą liczbę postaci niezależnych. Wydaje się, że większość z nich wie o nas równie niewiele, co my sami – częstokroć określają nas po prostu mianem dzieciaka i każą zmykać, nim stanie nam się krzywda. Wyjątkiem jest tu pewien bard, który podąża za nami przez całą rozgrywkę. Wydaje się, że jest on doskonale świadom nie tylko naszej historii, ale też tego, co ma nastąpić niebawem.

Eldest Souls recenzja

Niestety postać ta miała zdecydowanie za mało czasu antenowego, by wybrzmieć w sposób, w jaki – zdaje się – miała to zrobić. To jest zresztą problem nie tylko tego konkretnego barda, ale całej otoczki fabularnej Eldest Souls. Jakkolwiek fabuła przedstawiona jest w zasadzie dość jednoznacznie, trudno oprzeć się wrażeniu, że czegoś tu zabrakło. Tych paru map, tych paru monologów napotkanych po drodze osób. Paru wzmianek, które nie zostawią nas z rozczarowanym „Czekaj… to już?”.

Co w rozgrywce piszczy?

Wielu miłośników gier typu soulslike uzna jednak zapewne, że warstwa fabularna to i tak jedynie dodatek do dania głównego, jakim są rozgrywka i system walki. Ten jest w zasadzie dość prosty – mamy tu uniki oraz proste ataki mieczem, którego nie możemy zastąpić żadną inną bronią. Warto tu nadmienić, że w trakcie podróży uzyskamy dostęp do odłamków, które pozwolą nam wzmocnić postać, także zwiększając ilość zadawanych przez nią obrażeń. Nie wpłynie to jednak na warstwę wizualną.

Clue całego systemu stanowią jednak ataki wzmocnione. Pozwalają nam osiągnąć stan zwany żądzą krwi. Jego podstawową funkcją jest, oczywiście, zadawanie znacznie większej ilości obrażeń niż przy standardowym ciosie. Co istotniejsze jednak, każdy cios zadany w tym stanie umożliwia nam odzyskanie części życia. Mechanika ta jest kluczowa, biorąc pod uwagę, iż w grze nie znajdziemy innego systemu leczenia. Obrażenia spadają zaś na nas często i boleśnie, zwłaszcza na dalszych etapach rozgrywki. 

Eldest Souls recenzja

Bardzo dziwny boss

Atakuj i nie daj się trafić – to całkiem uniwersalna porada odnośnie do wszystkich walk z bossami, jakie kiedykolwiek stworzono. Eldest Souls w zasadzie nie jest tu wyjątkiem, choć trzeba przyznać, że starcia te są bardzo specyficzne. Ogromną rolę odgrywa tu wspomniana wyżej mechanika atakowania i leczenia zarazem. Na dalszych etapach poszerzymy ją o style walki i związane z nimi nowe umiejętności, które przełożą się na sposób zadawania obrażeń kolejnym wrogom.

O wiele bardziej charakterystyczni są jednak sami bossowie. Pierwsze dwie walki są w zasadzie dość standardowe – pozwalają nam się zapoznać z poszczególnymi technikami i wypracować swój styl walki. Kolejne starcia mają już jednak o wiele bardziej charakterystyczny design. Przede wszystkim, większość map, na których walczymy, jest wyjątkowo mała, co znacznie ogranicza nasze pole manewru. Bossowie zaś specjalizują się w atakach o stosunkowo dużym zasięgu. Końcowe walki przywodzą wręcz skojarzenia z klasycznym bullet hell. Kluczem do sukcesu jest wtedy nie unikanie ciosów, a odpowiednio szybkie regenerowanie naszego paska życia. Taki model walki niekoniecznie przywodzi na myśl grę typu soulslike – i kwestią całkowicie subiektywną jest to, czy przypadnie nam on do gustu. 

Trzeba jednak przyznać, że przy całym tym chaosie, jaki dostrzegamy na ekranie, bossowie pozostają całkiem czytelni. Jeśli tylko nie damy się zwieść natłokowi świateł i pocisków, dostrzeżemy że ataki są dość powolne, a ich kierunek jest sygnalizowany w jasny sposób. Sprawia to, że większość starć jest trudna, ale – co do zasady – sprawiedliwa. Ich spektakularność prezentuje się już nieco bardziej kontrowersyjnie. Z jednej strony obrana koncepcja graficzna sama z siebie nie dawała warunków do tworzenia wizualnych fajerwerków. Z drugiej jednak jestem w stanie wskazać przynajmniej dwóch przeciwników, którzy prezentowali się o wiele bardziej epicko aniżeli końcowy boss. Choć walka z nim stanowiła naturalne zwieńczenie historii, jestem przekonana, że twórców było stać na coś lepszego. Sam ten element wystarczyłby, aby Eldest Souls zyskało w oczach, a jego recenzja stała się nieco bardziej pozytywna.

Eldest Souls – wrażenia z rozgrywki

Na rynku nie brakuje deweloperów, którzy starali się stworzyć coś nowego, jednocześnie nawiązując do dorobku studia FromSoftware. Trzeba przyznać, że na ich tle Eldest Souls prezentuje się całkiem nieźle. Ta wizualnie prosta produkcja oferuje nam zdecydowanie niełatwą przygodę z niezbyt rozbudowanym, aczkolwiek przyjemnym systemem rozwoju. W ostatecznym rozrachunku i tak decydującą rolę odegrają nasze zdolności i pokłady anielskiej cierpliwości.

I byłby to tytuł w zasadzie niemalże idealny, gdyby nie jego długość. A raczej – gdyby nie te brakujące sceny, elementy, które nie pozwoliłyby nam odczuć, że historia jest tu w zasadzie potraktowana po łebkach. Że nasz wybraniec, tak wyjątkowy na tle reszty świata, nie miał tak naprawdę niczego ciekawego do powiedzenia.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top