Powtórka z rozrywki. Ion Fury: Aftershock – recenzja gry

Grafika przedstawia główną bohaterkę siedzącą na motocyklu na tle eksplodującego wuklanu

Po ponad dwóch latach od zapowiedzi dodatek do Ion Fury w końcu trafił w nasze ręce. Czy warto było czekać? Mam nadzieję, że moja recenzja Ion Fury: Aftershock rozwieje wszelkie wątpliwości.

Wydane w 2019 roku Ion Fury to jeden z tych tytułów, które zapoczątkowały trwający od kilku lat renesans shooterów retro. Po bardzo ciepłym przyjęciu podstawowej wersji gry ekipa studia Voidpoint postanowiła pójść za ciosem i zapowiedzieć rozszerzenie. Po kilku znaczących obsuwach w produkcji rzeczony dodatek w końcu ujrzał światło dzienne w październiku 2023 roku. Niniejsza recenzja opowie Wam o tym, czy Ion Fury: Aftershock zaspokoiło mój rozbuchany apetyt na destrukcję.

Szybka kontrola stylówki przed lustrem

Ostatnia sprawiedliwa

Wydarzenia przedstawione w Aftershock mają miejsce niedługo po tych znanych z podstawowej wersji Ion Fury. Rozżalona niepowodzeniem Shelly spędza kolejny upojny wieczór, sącząc margaritę w ulubionym barze. Osuszanie drinków gwałtownie przerywa zamach na jej życie, za którym stoi nikt inny, jak arcywróg naszej bohaterki – doktor Heskel. Znana z wybuchowego charakteru pani porucznik szybko decyduje się na odwet i rusza w pościg za swoim nemezis. Ulice futurystycznej metropolii Neo DC ponownie stają się strefą wojny pomiędzy bezkompromisową porucznik Harrison a najemnymi zbirami na usługach Heskela. Naszym zadaniem jest oczywiście pomóc Shelly w zaprowadzeniu porządku przy pomocy ołowiu oraz ciętego języka.

Niestety sprawy bardzo szybko komplikują się o wiele bardziej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. W wyniku zakulisowych machinacji Heskela nasza wyszczekana protagonistka zostaje z hukiem wydalona ze służby. Wyjęta spod prawa Shelly musi od teraz zmagać się nie tylko z armią kryminalistów, ale i skorumpowanymi funkcjonariuszami GDF. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo gdy jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron, nie trzeba przynajmniej martwić się o to, w którym kierunku strzelać.

Neo DC wieczorową porą rozświetlają setki neonów i świateł

Najbardziej lubimy te potrawy, które już znamy

Jeżeli miałbym krótko podsumować Ion Fury: Aftershock to powiedziałbym prosto – więcej tego samego. Dodatek nie próbuje wynaleźć sprawdzonej formuły rozgrywki na nowo. Raczej skupia się na tym, aby i tak już smaczne danie nieco urozmaicić o dodatkowe akcenty. Osoby zaznajomione z podstawową wersją gry od razu poczują się jak ryby w wodzie. Ponownie otrzymujemy wymagające i bardzo dobrze skrojone doświadczenie w stylu takich klasyków gatunku, jak Duke Nukem 3D lub Blood. Nowa kampania składa się z 15 rozległych etapów, które zabiorą Was m.in. na plac budowy, typowe amerykańskie przedmieścia, do centrum handlowego, a nawet do bazy wewnątrz aktywnego wulkanu.

Premierowe lokacje w dużej mierze prezentują się bardzo przyzwoicie, chociaż nie jest tak, że ich projektanci nie dostali lekkiej zadyszki. O ile większość miejscówek jest interesująca, tak niechlubnym wyjątkiem są katakumby, do których trafiamy mniej więcej na półmetku zabawy. Skrajnie liniowe systemy podziemnych tuneli wyglądają mało atrakcyjnie, jednak ich największą wadą jest absolutnie fatalna widoczność. W mocno zaciemnionych zakamarkach często i gęsto poukrywano groźnych przeciwników, którzy z pewnością napsują Wam sporo krwi.

W ulicznych walkach nie ma miejsca na litość, trup ściele się gęsto

Eksploracja map, jak zwykle w tego typu produkcjach, stanowi istotny element w całej zabawie. Poszczególne etapy są wręcz naszpikowane wszelkiej maści tajnymi przejściami, interaktywnymi elementami oraz fantami czekającymi na zebranie. Muszę przyznać, że jestem zdumiony tym, jak wiele sekretów udało się upchnąć w obrębie każdego z nich. Nie mniej imponuje mi pomysłowość z jaką twórcy podeszli do kwestii ich odnajdywania. Bardzo często przyjdzie Wam sporo pogłówkować, jak przedostać się do pozornie niedostępnego rejonu mapy. Czasami wystarczy wysadzić jakąś ścianę w powietrze, ale o wiele częściej sami musimy stworzyć sobie drogę, wykorzystując do tego elementy otoczenia.

Nie tylko na piechotę

Jak już wspomniałem wcześniej, Ion Fury: Aftershock to doświadczenie w dużej mierze odtwórcze. Czy to źle? Dla mnie jako fanatyka staroszkolnych strzelanek nieszczególnie, ale wyobrażam sobie, że mniej oddani gatunkowi gracze mogą mieć z tym problem. Większą część przygody ponownie spędzimy, biegając i faszerując ołowiem wszelkiej maści łotrów i mutanty. Rytm walki dyktowany jest głównie przez nieustannie ujadające gnaty oraz ciskającą na prawo i lewo przytykami porucznik Harrison. W międzyczasie szukamy też kolorowych kart dostępu i rozwiązujemy proste zagadki środowiskowe, krótko rzecz ujmując – klasyka!

Wielolufowe działko to znakomity argument do egzekucji prawa

Żeby jednak nieco urozmaicić Wam czas spędzony przed ekranem, twórcy przygotowali interesującą niespodziankę. Pod koniec pierwszego aktu gry Shelly wchodzi w posiadanie latającego motocykla, który uzbrojono w dwa potężne działka energetyczne. Kolejnych kilka etapów spędzimy w siodle tejże maszyny. Pędząc na złamanie karku przez ulice i kanały Neo DC, pozostawimy za sobą jedynie śmierć i pożogę. I jest to bardzo miła odskocznia od typowego strzelania, bo poczucie potęgi, jakie daje nam ów pojazd jest szalenie satysfakcjonujące. Cały ten czas spędzony za sterami maszyny jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem programu w Ion Fury: Aftershock. Od czasu do czasu sytuacja wymaga od nas opuszczenia wygodnego siedziska, aby odblokować dalszą drogę dla naszego stalowego rumaka. Szalony rajd wieńczy wcale niezły pojedynek z bossem, który budzi jednoznaczne skojarzenia z pewną sekwencją z Half-Life 2.

Po trupach do celu

Już bazowa wersja gry mogła pochwalić się całkiem wyśrubowanym poziomem trudności. Jednak Aftershock na tym nie poprzestaje i bez opamiętania dorzuca do przysłowiowego pieca. Pojedynki są ciężkie i na wyższych poziomach trudności często będziecie je powtarzać. Nawet pojedynczy adwersarze potrafią w mgnieniu oka solidnie skopać Wam tyłek, jeżeli tylko na moment opuścicie gardę. Jakby tego było mało, Aftershock ani trochę nie szczypie się z graczem od pierwszych minut zabawy. Już w otwierającej całą przygodę walce staniemy w szranki z jednymi z najsilniejszych przeciwników. Dalej jest już tylko intensywniej.

Za sterami motocyklu nawet najtwardsi przeciwnicy nam nie straszni

Odruchowe wciskanie klawisza odpowiedzialnego za szybki zapis staje się tutaj niemal nieodzownym rytuałem, gdy w zasięgu wzroku pojawiają się nowe drzwi lub przejście do dalszej sekcji mapy. Obok znanej już z oryginalnego Ion Fury menażerii na swojej drodze spotkamy kilka świeżych twarzy. Poza dodatkowymi wariantami najemników, którzy teraz np. strzelają granatami gazowymi, nasze ścieżki przetną się, między innymi, z niezwykle groźnymi żołnierzami GDF, wybuchowymi dronami, robotami bojowymi lub ciężko opancerzonymi drabami taszczącymi wielkie karabiny maszynowe.

A jeżeli to wszystko Was nie rusza, to bez obaw, ponieważ twórcy znaleźli sposób i na to. Dla prawdziwych wyjadaczy przygotowano tryb Arrange Mode, który pozwala na personalizowanie rozgrywki. Rzeczony moduł powoduje, że powrót do oryginalnej kampanii jest zupełnie świeżym doświadczeniem. Wybierając odpowiednie opcje, gracz może sprawić, że kluczowe aspekty gry ulegają modyfikacji. SI staje się jeszcze bardziej agresywne, większość zagadek zostaje przebudowana, zaś w obrębie poziomów pojawiają się nowe zagrożenia środowiskowe oraz przeciwnicy, których pierwotnie tam nie było. Wszystko to sprawia, że i tak niezwykle wymagająca gra staje się prawdziwym testem dla naszych umiejętności oraz nerwów.

Widowiskowy pojedynek z wrogim bombowcem

Nowe problemy wymagają nowych rozwiązań

Nieprzyjazne warunki, w jakich przyjdzie Wam działać, zmuszają do umiejętnego wykorzystania dostępnych środków. Znany z podstawowej wersji Ion Fury arsenał broni został nieco poszerzony, ale nie są to zmiany szczególnie imponujące. Twórcy raczej postawili na jakość, a nie liczbę, dlatego nowych pukawek jest jak na lekarstwo. Konkretnie rzecz ujmując, otrzymujemy tylko jedną premierową broń, którą jest działo energetyczne wymontowane ze wspomnianego już motocykla. Pomijając to, że ów gnat kopie jak muł, to posiada również wspaniałą właściwość automatycznego naprowadzania pocisków na cele. Rzecz szczególnie przydatna w walkach z bossami oraz liczniejszymi grupami wrogów.

Oprócz tego nasz ekwipunek zasilają dwa nowe typy amunicji. Pierwszym z nich są granaty gazowe, jednak ich użyteczność budzi sporo wątpliwości. Zupełnym przeciwieństwem są eksplodujące naboje do strzelby, z których korzysta się po prostu wybornie. Wybuchowe śruciny idealnie nadają się do szybkiego przerabiania grup złoczyńców na miazgę. Ich użyteczność jest wprost nieoceniona w ciasnych zaułkach lub korytarzach, które w mgnieniu oka przyozdabiają krwawe strzępy. Zlikwidowani w ten sposób wrogowie mają w zwyczaju pozostawiać po sobie przydatne znajdźki (np. pancerz). Warto dodać, że poprawiono również działanie pistoletu maszynowego, dzięki czemu jest jeszcze bardziej zabójczy.

We wnętrzu wulkanu znajduje się tajna baza doktora Heskela

Interesującym uzupełnieniem dla prywatnej zbrojowni Shelly jest pakiet nowych power-upów. Zestaw dopalaczy obejmuje kilka pozycji, z których każda wywołuje mniej lub bardziej osobliwe efekty. Obok takich banałów jak spowalniający czas napój energetyczny czy torba oferująca niekończący się przez jakiś czas zapas amunicji, znajdziemy kilka ciekawszych pozycji. Moim absolutnym ulubieńcem jest kompletnie przegięty złoty chip, który modyfikuje działanie każdej z dostępnych broni. Nie mniej ciekawie prezentuje się puszka przypominająca znaną z Pogromców duchów pułapkę lub hełm, który przez kilka chwil pozwala nam poczuć się niczym tytułowy bohater RoboCopa. Usprawniono również sam system zarządzania power-upami. Shelly może teraz nosić ze sobą aż dwa dopalacze, które możemy aktywować w dogodnych dla nas momentach.

Dodatkowe szlify

Aby recenzja była kompletna i kronikarskiemu obowiązkowi stało się zadość, wypunktuję także pomniejsze usprawnienia, które wprowadziło Ion Fury: Aftershock. Na poziomie wizualnym dodatek prawie wcale nie różni się od podstawowej wersji. Całość nadal hula na silniku Build 3D, który wzbogacono o kilka nowych sztuczek (między innymi lepsze efekty cząsteczkowe). Przyznam, że przez takie tytuły jak Duke Nukem 3D oraz Blood mam ogromny sentyment do tej platformy. Jest w tej pikselozie coś, co sprawia, że gry stworzone na tej technologii mogą pochwalić się unikatowym sznytem i swego rodzaju artyzmem przywodzącym na myśl komiks.

Zwiedzając system kanałów natkniemy się na wiele zaskakujących widoków

Deweloperzy wysłuchali licznych opinii graczy i poprawili większość niedopatrzeń, które przeszkadzały w oryginalnym Ion Fury. Wspomnę chociażby o lepszym wyświetlaniu dwuwymiarowych modeli postaci czy też poprawionych animacjach. Na wyróżnienie w temacie oprawy z pewnością zasługuje fantastyczna ścieżka muzyczna. Za konsoletą ponownie stanął Jarkko Rotsten, który skomponował aż 17 nowych utworów utrzymanych głównie w klimacie żwawej elektroniki.

Całkiem smaczny ten kotlet, chociaż odgrzewany. Finalne wrażenia z gry Ion Fury: Aftershock

Aftershock to dodatek, który godnie kontynuuje dzieło swojej poprzedniczki. Co do tego nie mam wątpliwości. Mam je natomiast w kwestii tego, czy jest to pozycja, którą z czystym sercem mógłbym polecić każdemu. Nie jest to kazus kolosa na glinianych nogach, ponieważ fundament wylany przez pierwowzór jest bardzo solidny. Skłamałbym, gdybym powiedział, że bawiłem się przy tym tytule źle, chociaż nie brakowało chwil wypełnionych frustracją. Niemniej, pomimo tych kilku nowości, które oferuje owo rozszerzenie, nie mogłem pozbyć się tego uczucia déjà vu, które nieustannie siedziało mi z tyłu głowy.

Zbiry Heskela uwielbiają atakować grupami

Opisywany tytuł to rzecz w pierwszej kolejności ukierunkowana na fanów oryginalnego Ion Fury, którzy chcą po prostu więcej Ion Fury. Nowicjusze mogą poczuć się niekomfortowo, przede wszystkim ze względu na wyśrubowany poziom trudności. Czy zatem ta recenzja przekona kogoś do zakupu Ion Fury: Aftershock? Fanów zapewne nie, bo oni tę decyzję prawdopodobnie podjęli już w dniu pierwszej zapowiedzi dodatku. Całej reszcie sama nostalgia do klasyków gatunku może nie wystarczyć. Szczególnie, gdy weźmiemy poprawkę na młodszych graczy, którzy prawdopodobnie nie mieli z nimi styczności. I nie mam z tym najmniejszego problemu, ponieważ zakres shooterów retro jest tak szeroki, że z pewnością znajdą tam coś dla siebie. A do Aftershock zawsze zdążycie zasiąść, jeżeli naprawdę zapragniecie bardziej klasycznego w formule doświadczenia.

Scroll to Top
Verified by MonsterInsights