Rollercoaster emocji o relacjach międzyludzkich. The Last of Us: Part II – recenzja gry

Nieco ponad tydzień temu, dokładnie dziewiętnastego czerwca tego roku, studio Naughty Dog wreszcie pozwoliło nam na powrót do świata The Last of Us.



Świata pięknego, lecz jednocześnie przerażającego swoją brutalnością. Świata postapokaliptycznego, opanowanego przez zainfekowanych maczużnikiem ludzi. Świata, w którym – tak jak w pierwszej części – to nie oni byli naszym największym zmartwieniem.


Wyobraź sobie sytuację, w której siadasz wygodnie w fotelu, bierzesz pada do ręki, włączasz grę z rosnącą ekscytacją i … jakiś czas później zamierasz ze łzami w oczach, nie wierząc w to, co się stało. Ja tak miałam. Parę razy. I chociaż osobiście nie zgadzam się z niektórymi wyborami fabularnymi – ba, czasami wyklinałam scenarzystów za to, co napisali – to po zakończeniu The Last of Us: Part II muszę stwierdzić, że odwalili oni świetną robotę i każda scena była dokładnie tam, gdzie powinna być.

Jednak zanim rozpiszę się bardziej, chciałabym podkreślić, że jeśli oczekujecie podobnej historii, co w części pierwszej, to szukacie w złym miejscu. 
Dlaczego?
Jedynka opowiadała o relacji między (przybranym) ojcem a córką, o ich coraz mocniejszej miłości i przywiązaniu, dzięki któremu byli w stanie pokonać każdą przeszkodę. Natomiast kontynuacja pokazuje drugą stronę medalu. Zastanówcie się, co zazwyczaj stawiane jest naprzeciwko miłości? 
Tak, nienawiść
Nienawiść oraz wynikające z niej pragnienie zemsty. I właśnie to uczucie jest motorem napędzającym działania bohaterów przez większość The Last of Us: Part IIZresztą nie tylko ich. Wiedząc, z jakiego powodu ścigamy nasz cel, czujemy takie same emocje, co postać na ekranie. Jesteśmy brutalni i zrobimy wszystko, dosłownie wszystko, żeby się zemścić. Właśnie dlatego moim zdaniem nie powinno się porównywać obu części, przynajmniej na tej płaszczyźnie.



Omawiając The Last of Us: Part II, nie sposób nie wspomnieć o wykreowanym świecie. Od wybuchu epidemii minęło dwadzieścia pięć lat, w ciągu których świat zmienił się nieodwracalnie. Podróżując, możemy zobaczyć między innymi tętniące życiem małe miasteczka oraz dużą metropolię zniszczoną przez bombardowanie, a naprawianą przez naturę, z którą obcujemy przez większość rozgrywki. Budynki zajęte są przez rośliny i zarażonych, a końce ulic płynnie przechodzą w tereny leśne. Same mapy są pełne różnych skarbów, które ciężko znaleźć za pierwszym podejściem, dlatego dobrym pomysłem jest mapa do półotwartego terenu, którą znajdujemy na początku gry. Ellie zaznacza na niej miejsca godne uwagi oraz skreśla te odwiedzone. Do dyspozycji ma ona także osobisty dziennik, gdzie szkicuje ciekawsze obiekty i zapisuje swoje przemyślenia. Oczywiście można od razu iść do celu, ponieważ gra nie zmusza nas do eksploracji, ale bądźmy szczerzy – w przypadku historii takich jak ta ciężko na ślepo przeć przed siebie, nie zaglądając w każdy kąt
A warto węszyć! Pomimo, że cała gra jest liniowa, to odwiedzane lokacje już nie. Zazwyczaj są one na tyle duże, że zajmują sporo czasu, zwłaszcza jeśli chcemy pozbyć się każdego niepożądanego tam gościa. Nie raz trzeba rozwiązać małe, ale przyjemne zagadki logiczne, żeby dostać się do opcjonalnego miejsca. Kiedy już znajdziemy się w środku jakiegoś budynku, warto zwrócić uwagę na stojący w rogu sejf. Zazwyczaj kombinacje są w najbliższej okolicy, ale jeśli nie chcemy tracić czasu na szukanie kartki z podpowiedzią, to możemy zdać się na słuch. I voila! W parę sekund stajemy się znakomitym włamywaczem.



Zwiedzając Seattle czy pomniejsze wioski, nadal możemy usłyszeć klikacza w sąsiednim pokoju, podkraść się do biegacza, żeby raz na zawsze go wyeliminować czy polować na stalkera, który wciąż jest tak samo irytujący. Oprócz znanych jeszcze purchlaków spotykamy po drodze nowe odmiany mutacji. Jakie? Nie chcę zepsuć niespodzianki, lecz mogę powiedzieć w tajemnicy, że są to odporne bestie. Także zawsze lepiej mieć przy sobie zapas Mołotowa oraz parę nabojów do strzelby.

W temacie craftingu warto wspomnieć o ciekawym zabiegu, jakim jest animacja towarzysząca każdemu ulepszeniu broni oraz fakt, że w tej części miejsca ze stołem nie zawsze są do końca bezpieczną przystanią. Chcąc zdobyć surowce, podręczniki szkoleniowe czy coś innego niż podstawowy pistolet, musimy trochę poeksplorować. Gra oferuje nam duży wachlarz opcji, jeśli chodzi o kreatywne zabijanie wrogów, a sama walka jest bardziej krwawa niż w jedynce. Crafting pozostał w niezmienionej formie w stosunku do poprzedniczki. Twórcy dodali tylko parę nowych opcji jak budowanie strzał, czego naprawdę brakowało w pierwszej części, oraz tłumików, dzięki czemu fani skradania mają ułatwione zadanie. Teraz, mając do dyspozycji cichą broń palną, wystarczy uważać na inteligentniejszych przeciwników, którzy od razu zauważą brak towarzysza, oraz psy tropiące, które potrafią nas wykurzyć z najlepszej kryjówki.


Trzeba też pochwalić twórców za doszlifowanie tytułu pod względem graficznym. Grając na zwyczajnym PS4 (które, swoją drogą, nie brzmiało jak startujący samolot), nie mogłam przestać podziwiać otoczenia oraz mimiki postaciTakie detale jak niesforny kosmyk spadający na oczy Ellie, gdy się gwałtowniej poruszy czy zaciskanie ust podczas podduszania przeciwnika sprawiają, że gra zamienia się w swego rodzaju widowisko, wyglądające momentami niczym film. Jest to jedna z najpiękniejszych gier tej generacji ze wspaniałą dbałością o szczegóły. Doliczając do tego oprawę muzyczną oraz podkładane głosy – tak samo w polskiej, jak i angielskiej wersji – jest to istne arcydzieło.

Nie chcę oceniać tej gry w skali od jednego do dziesięciu, ponieważ z pewnością każdy odbierze ją inaczej, dlatego powiem tylko, że jeżeli ktoś przywiązał się do postaci Ellie i Joela w części pierwszej oraz zrozumiał zakończenie, to wtedy szansa, że The Last of Us: Part II nie przypadnie mu do gustu, jest bardzo niewielka.
Autorka: Izabella „Neko” Kremer

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top