W mojej recenzji Sherlock Holmes: Chapter One – Beyond a Joke pozwoliłam sobie na znaczne odpłynięcie od tematu ze względu na moje oburzenie faktem, że ktoś nazwał jedno (krótkie!) dodatkowe zadanie pełnoprawnym DLC.
Ale nie martwcie się, nie odejdę bardzo daleko. Przeleję tylko na papier moje postkolonialne rozważania, od których powstrzymałam się w tekście o wrażeniach z rozgrywki w podstawową wersję najnowszej gry od Frogwares, oraz uraczę Was paroma ciekawostkami z epoki, które udało mi się wyłapać przy okazji tego dodatku. W ten sposób, mimo że jestem bardzo zdenerwowana krótkością tego DLC (mniej niż godzina!), to recenzja Sherlock Holmes: Chapter One – Beyond a Joke powinna być znośna.

Wybiórczo potraktowane mechaniki
Dodatek nie wprowadził ani nowych mechanik, ani osobnego, rozbudowanego wątku. Na domiar złego byłam nieco bardziej zirytowana nieoczywistością niektórych rozwiązań. Wystarczyło, że podczas badania miejsca zdarzenia nie zauważyłam jednej rozbitej butelki i byłam w kropce, nie mogłam posunąć śledztwa dalej. Gra w żaden sposób nie sugerowała, że czegoś brakuje – po prostu nie wyświetlała możliwości rekonstrukcji zdarzeń. Nie wiedziałam czy może robię zadania nie po kolei, czy faktycznie o czymś zapomniałam. Z jednej strony fakt, że nikt mnie nie prowadził za rękę był interesujący, z drugiej – bywał frustrujący.
Trochę bolało też to, że nie można się pomylić – gra w rekonstrukcjach po prostu strofuje nas przez usta Jona, aż wpadniemy na dobrą odpowiedź. Gdzie te obiecane złe decyzje? Byłoby ciekawiej, gdyby ścieżki w dodatku rozgałęziały się bardziej niż w podstawce – takie dopracowane zaskoczenie. Tylko że to faktycznie oznaczałoby dużo więcej pracy.

Dodatkowo DLC nie wykorzystuje nawet wszystkich mechanik zawartych w grze – podczas niecałej godziny (podkreślę to pewnie jeszcze co najmniej raz) ani razu nie otworzyłam pałacu pamięci detektywa, a gdy już trafiłam we właściwe miejsce – rozwiązanie podano mi na tacy. Owszem, było dość zaskakujące, ale po grze, która skradła moje serce, oczekiwałam jednak czegoś więcej.
Rys historyczny – właściwie dlaczego kolonia?
Cordona to fikcyjne miejsce. Jest wyspą położoną prawdopodobnie gdzieś na Morzu Jońskim. Była już zarówno pod wpływami weneckimi, jak i osmańskimi. W drugiej połowie XIX wieku, czyli w trakcie fabuły gry, zarządzają nią już Brytyjczycy. To znaczy, że twórcy mogli skupić w niej jak w soczewce problemy związane z koloniami. Czy to zrobili? I tak, i nie.

Przede wszystkim nie do końca chcieli. Miejsce wybrano ze względu na zmęczenie Londynem. Jak mówi w wywiadzie dla portalu History Hit Antonina Melnykova, czyli Lead Narrative Designer (główna projektantka zespołu fabularnego), twórcy chcieli, aby nowa lokacja była diametralnie różna od Wielkiej Brytanii. Jednocześnie miała być z nią w jakiś sposób powiązana jako miejsce połączone z dzieciństwem Sherlocka. Dodatkowo nie chcieli wrzucać na wskroś angielskiej postaci w zupełnie obcą przestrzeń, taką jak np. Rosja. Uważali, że w fankach i fanach przyzwyczajonych do oglądania Sherlocka w wiktoriańskiej Anglii wywołałoby to dysonans poznawczy. Dlatego jedynym sensownym wyjściem okazała się jakaś kolonia.
Największy nacisk położono na pokazanie różnic klasowych. W Sherlock Holmes: Chapter One – Beyond a Joke zwiedzamy bardzo bogate domy w dzielnicy Grand Saray i – muszę przyznać – wrażenia są piorunujące. Widać, że arystokracja nie ma co robić z pieniędzmi. Podziwiamy piękne, ozdobne zegary, tapety, ciężkie story, haftowane poduszki, szisze, walające się po podłodze zabytkowe wazy i imponujących rozmiarów rzeźby.

Wydają przyjęcia i imprezują (dosłownie) do utraty tchu, jakby jutra miało nie być. Z nudów, z chęci pokazania się, bo lubią. Ubogie dzielnice zaś są naprawdę w opłakanym stanie. Rozwalające się parkany, zwierzęta chodzące samopas, kałuże (oby to była woda!). Ludzie imający się jakichkolwiek robót. Bieda.
Jednak, gdy przychodzi do konkretnych historii, które przydałoby się bardziej zniuansować, czegoś mi brakuje. Próbowałam to przeanalizować i nie potrafię do końca wskazać, czego. Chyba potraktowania uboższych postaci z większą wrażliwością. Nie sprowadzania ludzkiej tragedii do biało-czarnego wyboru.

Allons-y, Alonso, czyli ktoś tam lubi serial Doktor Who… i nie tylko
Jeśli czytaliście już moje teksty, wiecie, że uwielbiam różnego rodzaju nawiązania popkulturowe. Dlatego i w dodatku Sherlock Holmes: Chapter One – Beyond a Joke starałam się uważnie je śledzić, żeby recenzja była pełniejsza i ciekawsza. Przede wszystkim upewniłam się, że w zespole scenopisarskim grasuje fan lub też fanka serialu Doktor Who. Popatrzcie, na co natrafiłam już w podstawce gry. It’s bigger on the inside to tekst, który słyszą kolejne wcielenia Doktora czy Doktorki aż nazbyt często w odniesieniu do TARDIS – statku kosmicznego wyglądającego z zewnątrz jak zwykła budka telefoniczna.

Dzięki DLC tylko się upewniłam w tym twierdzeniu. To, że znany magik nazywa się Alonso to jeszcze nic. Ale umieszczenie słynnego tekstu Dziesiątego Doktora w opisie stroju tegoż iluzjonisty to już doprawdy zbyt oczywiste nawiązanie. A jakie zachwycające w swojej anachroniczności!
Swoją drogą, polecam przejrzeć garderobę detektywa, można tam bowiem odnaleźć wiele perełek. Moje ulubione to pandemiczna maseczka i ukraińska koszula ludowa, czyli soroczka – inaczej wyszywanka. W opisie tej ostatniej znajdziemy pozdrowienia od zespołu Frogwares (studio jest ukraińskie).

Przy kolejnym nawiązaniu łezka zakręciła mi się w oku. Bardzo bowiem lubiłam Iluzjonistę z 2006 roku z Edwardem Nortonem w roli głównej, a sęk w tym, że jako magik Eisenheim również robił sztuczkę z błyskawicznie wyrastającym drzewkiem owocowym. Po krótkiej kwerendzie na ten temat okazało się, że ten trik nawet nie pochodzi z mojego ukochanego filmu. Podobno wystawiał ją kiedyś sam Harry Houdini, jeszcze zanim zyskał sławę. To właśnie dla takich rzeczy zaglądam w każdy kąt!
Pogadajmy ze zmarłym radżą, on nam doradzi
W wiktoriańskiej Anglii pokazy magiczne były naprawdę modne. Jest to związane z rozwojem technicznym przy jednoczesnej nienasyconej ciekawości ludzi i ich pragnieniu obejrzenia czegoś dziwnego, niecodziennego. Nie było jeszcze obecnego przesytu wszystkim, przebodźcowania. Pokazy rozmaitości (z dzisiejszej perspektywy często nieetyczne) czy iluzjonistyczne postrzegano jako coś nowego i bardzo pożądanego.
Podobnie było ze spirytualizmem, czyli ruchem religijnym zakorzenionym w szamanizmie. Modzie tej uległ sam Arthur Conan Doyle – autor postaci słynnego detektywa z fajką. Wierzył on w różne rzeczy, które obecnie wydają się nam śmieszne. Uległ nawet mistyfikacji z nimi związanej, gdy zbyt entuzjastycznie poszedł do rzekomych fotografii wróżek.
Wierzono wtedy nie tylko w duchy i życie po śmierci. Ludzie byli przekonani, że można się skontaktować z bliskimi zmarłymi przez medium. Umarli mieli doradzać i pocieszać załamanych krewnych. W drugiej połowie XIX wieku ruch ten już słabł ze względu na to, że wiele mediów było nakrywanych na oszustwach.

Akcja gry dzieje się w latach 70. XIX wieku, czyli dobrą chwilę po szczycie popularności seansów spirytystycznych. A jednak twórcy wykorzystali ten motyw – na samym początku podstawowej wersji, w zadaniu Duchy przeszłości, prowadzimy śledztwo związane z przerwaną sesją kontaktu ze zmarłymi. Medium jest jednym z podejrzanych o kradzież, a później zabójstwo. A zaczęło się od tego, że pewna para arystokratów usiłowała skontaktować się z hinduskim radżą. Holmes bardzo cynicznie wyśmiewa wtedy te starania, zapytując czy aby chcieli z nim rozmawiać po angielsku?
Dodatek Sherlock Holmes: Chapter One – Beyond a Joke – finalne wrażenia
Na koniec wrócę do mojego zawodu tym dodatkiem. Niecała godzina rozgrywki! To tak jakby twórcy zapomnieli wrzucić w kod jakieś zadanie i po wypuszczeniu podstawki stwierdzili, że nie zaszkodzi spróbować opchnąć to fanom jako płatne DLC i zainkasować od wiernych fanek i fanów po 20 złotych. Nie wszystkie studia tak robią – możecie u nas przeczytać na przykład o podejściu do sprawy twórców gry Elex i Elex II, czyli Piranha Bytes. Ekipie z Frogwares najwyraźniej obce jest tego typu podejście.

Ostatecznie zadanie jest trzyczęściowe i całkiem niezłe, jednak w samej podstawowej wersji gry jest mnóstwo tego typu questów pobocznych. Śmiem twierdzić, że niektóre mają ciekawszą fabułę i rozwiązanie niż ten – jak choćby sprawa zaginionych skrzypiec. Jeśli jednak uwielbia się tę postać i franczyzę, i tak kiedyś wyda się te parę złotych na dodatki, niezależnie od sarkania na zachowanie studia. Mam nadzieję, że przy okazji tego tekstu udało mi się przynajmniej zainteresować Was ciekawostkami o wiktoriańskiej Anglii. No i kto by pomyślał, że we Frogwares tak lubią Doktora Who?
Recenzja DLC Sherlock Holmes: Chapter One – Beyond a Joke powstała dzięki uprzejmości GOG.com.


