Młody, piękny, z problemami. Sherlock Holmes: Chapter One – recenzja gry (bez spoilerów)

Recenzja Sherlock Holmes: Chapter One – główny bohater z przyjacielem Jonem

Moja recenzja gry Sherlock Holmes: Chapter One powstanie bardzo szybko – to było pewne już od pierwszej zapowiedzi. Niewiadomą był tylko jej wydźwięk.

Nowa produkcja o brytyjskim detektywie powstała dzięki studiu Frogwares. Możecie ich kojarzyć z Sinking City. Jeśli zaś, jak ja, jesteście fankami lub fanami gier detektywistycznych, pewnie kojarzycie przynajmniej niektóre z ich przygodówek – wydają je bowiem dość regularnie od 2002 roku! Te starsze oczywiście już mocno trącą myszką, ale ja na przykład bawiłam się w zeszłym roku doskonale, grając w Sherlock Holmes kontra Arsène Lupin. Od tego czasu zdążyłam ograć kilka produkcji z serii i bardzo czekałam na Sherlock Holmes: Chapter One, dlatego ta recenzja powstaje dość szybko po premierze.

W najnowszej odsłonie serii ukraińscy deweloperzy postawili na mocne odświeżenie marki. Przede wszystkim przewrócili fabułę do góry nogami. Sherlock to nieopierzony młodzieniec, którego imperatyw narracyjny zagnał na fikcyjną wyspę gdzieś na Morzu Śródziemnym. Spędził on na Cordonie dzieciństwo, a teraz wraca tam odwiedzić grób matki. I, jak się okazuje w międzyczasie, żeby rozwikłać tajemnicę jej śmierci. Będziemy ją rozwiązywać w otwartym świecie, ograniczonym krańcami wyspy.

Panorama Cordony – miasto, sterowiec, góry

Detektyw jest młody i niedoświadczony. Owszem, jego dedukcje są niemal bezbłędne, a umysł ostry jak brzytwa, jednak jest też bardzo naiwny. Ponadto nie zna jeszcze swojego nieodłącznego Johna Watsona, nie zobaczymy więc tej postaci w grze. Towarzyszy mu za to tajemniczy przystojniak Jon, przyjaciel z dzieciństwa, który nazywa go pieszczotliwie „Sherry” i najwyraźniej prowadzi też media społecznościowe! 

Odkąd kolega zasadził w mojej głowie ten pomysł, żyłam nadzieją o mocnym bromance między tymi dwoma. Czy moje nadzieje zostały spełnione? Tego Wam oczywiście nie powiem, bo unikam spoilerów. Nie powiem Wam też, czy moja recenzja Sherlock Holmes: Chapter One będzie bardziej pozytywna, czy negatywna. Czytajcie dalej, a się dowiecie!

Ledwie znalazłam czas, aby ta recenzja powstała, jak bardzo więc Sherlock Holmes: Chapter One wciąga?

Tuż po premierze zasiadłam przed komputerem i ocknęłam się po sześciu godzinach rozgrywki. Następnego dnia wbiłam kolejne osiem. Szło szybko, produkcja potrafi utrzymać uwagę. Ponadto po pierwszym dniu moje wrażenia były takie, że Sherlock Holmes: Chapter One będzie trwał bardzo, bardzo długo. Miałam już na karku kilka godzin, a przecież ledwie się uporałam z samouczkiem walki.

Gabinet, Sherlock się rozgląda, Jon lezy rozwalony na fotelu

Ostatecznie okazało się, że do zakończenia głównej fabuły wystarczyło mi około 20 godzin. Mam jeszcze kilka dodatkowych questów, do których wrócę, jak tylko napiszę ten tekst. Z tego, co słyszałam, zrobienie ich wszystkich do końca może nawet podwoić czas spędzony na Cordonie. Ja na razie poprzestałam na głównej fabule, żeby jak najszybciej opisać Wam wrażenia z nią związane. No dobrze, może zrobiłam w międzyczasie ze dwa zadania dodatkowe. W celu kontroli jakości, oczywiście.

Gra wciągnęła mnie w historię młodego Sherry’ego właściwie od razu. Nie jestem w stanie określić, czy to kwestia mojej fascynacji (post)kolonializmem i rozkwitem brytyjskiego imperium, czy może jest faktycznie świetna i dla każdego. Moje sympatie na pewno wpływają na ocenę, niemniej jednak nie mam tej produkcji też zbyt wiele do zarzucenia. Narracja wydaje się prowadzona sprawnie, mechaniki, chociaż niespecjalnie odkrywcze, są dość przyjemne. Jest parę interesujących postaci drugoplanowych, Mycroft (jak zazwyczaj) bardzo mocno wkurza. Czego chcieć więcej?

Sherlock stoi przed reprodukcją obrazu Caspara Davida Friedricha pt. Wędrowiec nad morzem mgły

W końcu interpretacja jest moja i tylko moja

Można chcieć lekkiej odmiany na przykład. Tu ją dostaliśmy i to w dość niespodziewanym miejscu. Zazwyczaj w grach detektywistyczno-policyjnych jest jedno właściwe rozwiązanie, do którego prowadzi cała fabuła – mniej lub bardziej misterna. Tu, jako Sherlock, rozwiązujemy pięć głównych spraw. Narracja jest zgrabnie ułożona w ten sposób, że po każdej z nich automatycznie przychodzi ktoś, kto otwiera metaforyczne drzwi do kolejnej zagadki.

W każdej z nich mamy kilka możliwych rozwiązań. Graczka albo gracz wybiera jedno – to, które wydaje się najbardziej prawdopodobne. To znaczy, że decyzje podejmowane przez growego Sherlocka zależą od nas, nie ma jednego kanonicznego rozwiązania każdej sprawy. Podejmujemy decyzję i potem musimy żyć z nią i jej konsekwencjami… Bardzo to było odświeżające w swojej stresogenności.

Można kupować dywany – menu sklepu

Możemy też urządzić i odświeżyć podupadłą rezydencję Holmesów. Jeśli się postaramy, damy radę odkupić wiele rzeczy sprzedanych po śmierci matki Sherlocka, jest też możliwość kupowania nowych. Dom pełni ważną funkcję w grze, niejako pośredniczy w odkrywaniu prawd przeszłości. Po każdej głównej sprawie odkrywamy nowe pomieszczenie, a Sherlock coś sobie przypomina. Rezydencję można bardzo gustownie urządzić albo zostawić, żeby dalej próchniała.

Mapa wymagająca bardziej niż kiedykolwiek, czyli chcesz być detektywem? To bądź!

Ta gra zdecydowanie niczego nie ułatwia. Szukasz domu, który znajduje się u zbiegu ulic Sesame Street i Pond Road? Wpatruj się w mapę, aż je znajdziesz! Budynek zostanie automatycznie ujawniony i zaznaczony dopiero, jak zaczniesz się kręcić w pobliżu. Było to na początku trochę stresujące, bo myślałam, że będę kręcić się w kółko, ale okazało się bardzo satysfakcjonujące.

Przy każdym morderstwie należy oczywiście dokładnie obejrzeć denatkę lub denata, szukając śladów. Podobnie jest ze świadkami lub podejrzanymi. Serio! Sherlock czasem nawet mówi bezczelnie „Proszę na chwilę stanąć prosto, niech no się pani/panu przyjrzę”. Wszystkie uzyskane w ten sposób wskazówki zapisują się automatycznie w dzienniku. Zawsze można mieć jedną taką wskazówkę przypiętą u góry ekranu, dzięki czemu, gdy kogoś zagadamy, Sherlock automatycznie o nią zapyta.

Trzeba się też zmierzyć z prostymi rekonstrukcjami zdarzeń, w których pomoże nam Jon. Będzie też rzucał różne podpowiedzi podczas walki, której systemu udało mi się w bólach nauczyć i okazała się całkiem przyjemna. Jeśli komuś się nie uda, w głównej fabule zawsze można te sekwencje po prostu pominąć.

Menu ubioru – Sherlock w masce

Jednak uważajcie, w co ubieracie Waszego detektywa! Zapracowany robotnik nie odpowie wyfiołkowanemu fircykowi. Trzeba więc kupić lub wypożyczyć parę strojów, żeby wtopić się w tłum i uzyskać informacje. Pomocny tu będzie szósty zmysł Sherlocka aktywowany klawiszem Q. Sprawia on, że cały świat blednie, gdy detektyw skupia się na jednej osobie. Dzięki temu dowiemy się przypadkowych rzeczy na temat mijanych ludzi. Sherlock potrafi zaobserwować zarówno, że ktoś śpi na brzuchu, jak i czy dana osoba odniesie się do nas przychylnie, czy wrogo. Czasem, żeby dokonać w śledztwie przełomu, trzeba będzie się też przejść do jakiegoś archiwum lub dokonać analizy w laboratorium. Szczególnie polubiłam tę prostą minigierkę chemiczną.

W poszukiwaniu straconych anachronizmów

Dobre puszczenie oka do czytelnika jest rzeczą, którą w grze zawsze poważam. Weźmy więc detektywa z Baker Street, ten symbol Wielkiej Brytanii i czasów jej potęgi. Weźmy tego geniusza i wyślijmy go do jakiejś kolonii – do domów z jasnego kamienia i do ludzi mówiących wieloma językami. Weźmy ten zawsze opanowany symbol brytyjskiej flegmy i dajmy mu emocje, o jakie go nigdy nie podejrzewaliśmy.

Jon podpuszcza Sherlocka. Dwóch mężczyzn, jeden opiera się o ścianę

Ubierzmy go też… inaczej. Bardzo podobał mi się ten niezbyt pasujący do epoki podstawowy strój Sherlocka. Mimo, a może właśnie dlatego, że jest jakiś taki… współczesny. Niby koszula, marynarka, krawat… ale popatrzcie na te łańcuchy, ten materiał! To jest strój ekscentrycznego bogacza z XXI wieku, nie wyprawka XIX-wiecznego Brytyjczyka. Na Cordonie też można znaleźć liczne nawiązania do teraźniejszości. Tu ktoś pali papierosy marki MalPal, tam widzimy plakat z napisem The Empire Strikes Hard (brytyjskie imperium, oczywiście!), jeszcze gdzie indziej Jon w jednym zdaniu używa słów „pizza” oraz „ananas”.

Jon zagląda przez szybkę do księgowości

Przeszkadzał mi za to literacki język, którym posługiwali się mieszkańcy wyspy. Chodzi mi tu oczywiście o przechodniów, których można zagadać, i pomniejszych świadków – bowiem ważniejsi NPC-e mieli swoje maniery i charaktery. Jeśli chodzi o tłum, to nieważne czy jego członkowie byli balującymi bogaczami, czy szwendającymi się nędzarzami – rejestr ich wypowiedzi był z grubsza ten sam.

Oto przykład. Dajmy na to, że szukamy odpowiedzi. Jesteśmy odpowiednio ubrani (strój pracownika fizycznego) i idziemy rozpytywać wśród robotników. Jeden z nich chętnie by nam pomógł, ale nie zna odpowiedzi na nasze pytanie. Co mówi ten prosty człowiek? „Ty i ja stanowimy fundament gospodarki na wyspie, powinniśmy sobie pomagać – ale nie mam pojęcia, o czym mówisz”. Imperatyw narracyjny wszedł tu zaiste zbyt mocno.

Trochę poważnych tematów, czyli perspektywa kolonialna i… współczesna?

Dzięki wykopaliskom, które przyszło mi zwiedzić, przypomniałam sobie orientalne powieści Agathy Christie, więc wspomniany już dysonans wyciągnięcia najbardziej brytyjskiego detektywa z wiktoriańskiego świata i wrzucenia go na jasną wyspę na Morzu Śródziemnym jakoś niespecjalnie mi przeszkadzał.

Cordona w swojej śródziemnomorskości ma też wyczuwalne tureckie wpływy (w pewnym momencie Sherlock wspomina pyszne rachatłukum). Wyspa jest pod wpływem Imperium Brytyjskiego. Znajdziemy tam ludzi z Zachodu, różnego rodzaju robotników, ale też uchodźców z Afryki. Niektórzy z nich to wyzwoleni niewolnicy z tragicznymi historiami. Szukają lepszego życia, które nie zawsze na nich czeka.

Sherlock cieszy się na rachatłukum – postać biegnąca przez jasną ulicę

Na Cordonie bardzo wyraźnie widać podziały klasowe: z jednej strony są zachodni bogacze: zepsuci, myślą, że wszystko im się należy i urządzają dzikie orgie. Po drugiej stronie są pracujący dla nich, uciskani mieszkańcy, a także uchodźcy, którzy właściwie nawet nie mogą wyjść z obozu pod mostem, a władze nie mają za bardzo pomysłu, co z nimi zrobić. Brzmi trochę znajomo, prawda? Chociaż czuję się w obowiązku wspomnieć, że niektóre rozterki związane z uchodźcami są mocno spłycone i uproszczone. Ten chwilowy niesmak trochę psuje odbiór gry.

No dobrze, niech Wam będzie, są też wady. Czy tłumacz płakał?

Raz zacięłam się między fontanną i człowiekiem tak nieszczęśliwie, że musiałam zresetować sejwa. Nie polecam też zbugowanego pomijania dialogów – czasem, kiedy chciałam przyspieszyć jakąś rozmowę i czytałam napisy szybciej, niż postać mówiła, naciskałam spację, żeby tę bieżącą kwestię już pominąć. Kilka razy za jednym naciśnięciem spacji gra pominęła dla mnie dwie kwestie dialogowe i musiałam się domyślać, o co chodzi.

Zamaskowana postać, Jon pijący prosto z butelki i Sherlock na posterunku, zakratowane drzwi

Recenzja Sherlock Holmes: Chapter One nie obejdzie się bez analizy rozwiązań fabularnych. Część przeprowadziłam w głowie (spoilery!), częścią się z Wami podzielę. Jeden zabieg wydał mi się szczególnie dziwny i niepotrzebny. W pewnym momencie policja aresztuje uczestników czegoś na kształt balu maskowego. Akurat wtedy biegamy z Sherlockiem i Jonem po posterunku, zbierając zeznania i badając akta sprawy. I ci wszyscy niby zaaresztowani imprezowicze stoją sobie w grupkach na posterunku, tak jak wcześniej stali na balandze. Rozmawiają sobie, jak gdyby nic, można ich nawet zagadać. Ale zaraz… panowie… tam są wolne cele, dlaczego wy tu…

Jest jeszcze kwestia jakości tłumaczenia. Mimo że samo w sobie jest niezłe, błędów i literówek doszukałam się stanowczo za dużo. Czasem w środku jakiegoś zdania w dzienniku wskakiwało angielskie słowo, innym razem nie zgadzała się składnia (było to szczególnie widoczne przy szóstym zmyśle Sherlocka. Recenzja Sherlock Holmes: Chapter One nie zostanie też upubliczniona bez wypomnienia tłumaczom jednej ważnej rzeczy. Przetłumaczenia imienia! Pamiętacie, jak na początku wspominałam, że Jon zwraca się do Holmesa per „Sherry”? Otóż w napisach jest… Szerluś. SZERLUŚ. Niech to wybrzmi. Nic więcej nie napiszę.

Ujęcie zza muru na Jona i Sherlocka, Jon zachwyca się sprawą

O spełnionych oczekiwaniach – ostateczne wrażenia z gry Sherlock Holmes: Chapter One

Znamienne jest to, że zarówno Sherlock, jak i Jon są bardzo atrakcyjni – typowi mężczyźni w kanonie. Jestem wielką fanką póz Jona, chyba mocno wydłużyłam mój czas gry, bo często obracałam kamerę, żeby screen z opierającym się o coś nonszalancko mężczyzną wyszedł lepiej. Jednocześnie przy obracaniu należy uważać na stuttering, czyli przycinanie się tła – to mocny minus, szczególnie przy wielogodzinnym graniu. I przeszkadzał mi on, ale jednak… Gdy otwierałam drzwi, czasem z sufitu sypał się tynk. Ulice były bardzo żywe, a zagadki – jednocześnie szalone (słoń!) i niewymuszone. Mogę więc przełknąć parę niedoróbek (bardziej już przeszkadzało mi tłumaczenie), bo sama intryga jest po prostu solidnie napisana.

Zbliżenie na twarz Sherlocka, dialog

Gra ma też dużo mikroskopijnych mechanik, których jeszcze nie zdołałam wymienić – czasem trzeba kogoś podsłuchać i wyłuskać z tego, co mówi, odpowiednie informacje. Na koniec każdej sprawy należy połączyć wszystkie wskazówki w pałacu pamięci, a także wybrać wniosek, który wydaje nam się najbardziej sensowny.

Podobny pałac pamięci możemy znaleźć w innej detektywistycznej grze, którą recenzowałam, Agatha Christie – Hercule Poirot: The First Cases. Twórcy Poirota zdecydowanie bardziej rozbudowali pałac, był on po prostu ciekawszy. Jednak odmłodzony Sherlock zdecydowanie wygrywa z młodym Herkulesem. Deweloperzy pozostawili szkielet bohatera, czyli niesamowity mózg i świadomość swojego geniuszu. Jednocześnie zniuansowali postać, dając jej historię, lęki, emocje. Sherlock Holmes: Chapter One, mimo paru niedociągnięć, pozostawił po sobie dobre wrażenia. Przekonał mnie zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i ogólnie pojętej grywalności. Fanom detektywistycznych przygód polecam gorąco.

Ta recenzja Sherlock Holmes: Chapter One powstała dzięki uprzejmości platformy GOG.com.

Kod otrzymaliśmy od sklepu GOG.com!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top