Sword of the Necromancer w służbie utraconej miłości – recenzja gry

Sword of the Necromancer widok na dwie główne bohaterki, ekran początkowy gry

Czy mroczne narzędzie przywoływania umarłych może przywrócić ukochaną z zaświatów? Właśnie o tym opowie recenzja Sword of the Necromancer. Tama i Miecz Nekromanty wyruszają do podziemi dla Koko!

Czuję, że powinnam trochę wytłumaczyć ten nieco zbyt optymistyczny wstęp. Sama nie jestem pewna, w jaki sposób zrobić to najlepiej, tak aby niniejsza recenzja Sword of the Necromancer oddała przynajmniej częściowo, jak mocne uczucie kieruje główną bohaterką, nie spłycając go przy tym. Tylko nie potrafię. Należę do tych graczy, którzy wątki romantyczne omijają możliwe najszerszym łukiem, no chyba że naprawdę się nie da. Może zacznę od tego, że utracona miłość spowodowała wejście bohaterki do mrocznych podziemi. Chęć odzyskania ukochanej, siła uczuć i potęga poświęcenia. I nie. Absolutnie się nie naśmiewam, mimo że osobiście idę po prostu finezyjnie bić potwory. Tama wyrusza wybić legion monstrów w podziemiach, aby wskrzesić swoją miłość – a ja mam przy tym mega frajdę!

Gra miała swoją premierę 28 stycznia 2021 roku. Aktualnie możemy ogrywać tytuł na PC, Nintendo Switch, PlayStation 4 i Xbox One, pojawią się także wersje na PlayStation 5 oraz Xbox Series X/S. Studio Grimorio of Games zdobyło duży kredyt zaufania wśród graczy, co odzwierciedliła zbiórka na Kickstarterze poświęcona powstaniu oraz rozwojowi tytułu, osiągając wielokrotnie wyższy wynik, niż początkowo zakładano!

Rozgrywkę przeprowadziłam w wersji na PC w trybie dla jednego gracza, ale możliwa jest także gra w trybie kooperacyjnym po podłączeniu dodatkowego kontrolera. Nie miałam okazji do wypróbowania tej opcji, ale wrażenia z dotychczasowej rozgrywki w Sword of the Necromancer sprawiają, że pozostawiam sobie tę możliwość na przyszłość. Dostępna jest także integracja gry z Twitchem, dzięki której można zaangażować widownię na czacie do czynnego ułatwiania lub utrudniania rozgrywki. Kto wie, może kiedyś spotkamy się na streamie i wspólnie pokonamy kilka potworów?

Tama i Koko siedzą przytulone pod drzewem

To którędy do tego złego Nekromanty?

Znajdujemy się w niewielkiej komnacie stanowiącej przedsionek lochów. Dookoła jest kilka ksiąg, regał, skrzynia, kowadło, dwa stoły. Pośrodku przejścia znajduje się katafalk, a na nim leży ona – Koko, ukochana bohaterki, która zginęła w okolicznościach odkrywanych przez graczy w toku opowieści. Jej śmierć stanowi główną oś fabularną produkcji, a z czasem poznajemy kolejne fragmenty historii uczucia, które narodziło się pomiędzy kobietami.

Już za chwilę czeka nas pierwsze zejście do podziemi, a wraz z nim rozpoczęcie niebezpiecznej przygody, która ma nas przybliżyć do odkrycia tajemnicy wskrzeszania umarłych.

Mamy do wyboru trzy drogi otwierające się kolejno: lochy stanowiące samouczek, lochy główne oraz dodatkowe, tymczasowo zamknięte wejście, które z czasem odkryje dodatkową zawartość aktualnie przygotowywaną przez twórców. Najpierw musimy przejść przez szybki tutorial, niezbędny do dalszej rozgrywki, i możemy zaczynać właściwą przygodę!

Widok na pierwszą komnatę, Tama stoi pośrodku, a Koko leży na podwyższeniu

Pierwsze zejście do lochów skojarzyło mi się z łagodnym spacerkiem. Ot, typowy dungeon crawler, zabijam sobie potwory, otwieram skrzynie, odkrywam kolejne pokoje na mapie. Możemy zapoznać się z mechaniką walki oraz… zdobyć Miecz Nekromanty! Główną broń, dzięki której rozstrzygną się losy bohaterek! Sielanka trwa do pierwszego zgonu, który wbrew pozorom nie następuje tak szybko, ale bywa bolesny dla gracza.

No to jazda! Bierzemy w ręce mocarny miecz i wchodzimy do głównych podziemi! Chwilowo nie mamy dostępnych żadnych ulepszeń, dodatkowe bronie i przedmioty są raczej liche – możemy tylko wyruszyć w otchłań lochów. Trup będzie się ścielił gęsto!

Widok na księgę z opisem broni dostępnych w grze; otwarta strona z opisem Miecza Nekromanty

Choose wisely! Torebka nie jest bez dna!

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to fakt, że bohaterka posiada tylko 4 miejsca w ekwipunku, które możemy zapełnić bronią, amuletami, czy sprzymierzeńcami. Jedno zawsze będzie zajęte przez Miecz Nekromanty, który pozwala wskrzeszać potwory, a pozostałe trzy sloty możemy dowolnie wykorzystać dla skompletowania niezbędnego w podziemiach wyposażenia. Mamy dostęp do skrzyni na przedmioty, ale kiedy już wkroczymy do lochów, z drobnymi wyjątkami, nie możemy niczego do niej odłożyć, ponieważ twórcy nie wyposażyli bohaterki w dodatkowy wirtualny plecak czy chociażby torebkę. Dopóki nie dotrzemy do komnaty z głównym bossem na danym poziomie, wszelkie nadmiarowe wyposażenie po prostu tracimy. Jest to ciekawe utrudnienie, zważywszy na to, że możemy po drodze znaleźć prawdziwe perełki. Momentami bywa jednak mocno denerwujące i wrażenia towarzyszące rozgrywce w Sword of the Necromancer zbliżają się niebezpiecznie ku uczuciu frustracji.

Widok na ekwipunek postaci, wyświetlona Mirror Shield

Nie musimy kluczyć po podziemiach po omacku. Z czasem odkrywamy miejsca na mapie, które uzupełniają się o kolejne komnaty wraz z ruchem postaci, pokazują możliwe przejścia oraz skrzynie. Jest to jedno z moich ulubionych rozwiązań w grach, dzięki którym nie muszę się zastanawiać, czy dana lokacja była już odwiedzona. Ponadto mapa pokazuje, czy skrzynia na danym obszarze została już otworzona. Podczas pierwszej rozgrywki w ostatniej komnacie znalazłam kompletną mapę podziemi, która – jak się okazało – była mi już całkowicie zbędna. Oczy zaświeciły mi się na widok tego pozornie wspaniałego łupu, a później tylko cicho westchnęłam pod nosem. No tak.

Same skrzynie skrywają ciekawe skarby i nowe bronie, ponadto niektóre po otwarciu sprawiają, że postać awansuje na kolejny poziom. Na swojej drodze napotkamy także teleporty w obrębie podziemi, czasami trafi się dostęp do głównej skrzyni z inwentarzem, a także portale wyprowadzające nas bezpiecznie na powierzchnię. Tylko tyle i aż tyle, ale nieraz pomagało to w kryzysowej sytuacji, gdy postać była zbyt umęczona kolejnymi potyczkami.

Widok otwartej mapy z zaznaczonymi skrzyniami oraz przejściem do bossa

Monstra nie zawsze złowieszcze

Napotykane potwory, które możemy po wskrzeszeniu wykorzystać do walki, są tym mocniejsze, im głębiej w podziemia zejdziemy. Dodatkowo posiadają moce żywiołów, czy możliwości dodatkowego wpływania na postać poprzez podnoszenie jej statystyk. Momentami czułam się, jakbym kolekcjonowała i wybierała pokémony do kolejnej rundy (tak, to wciąż mroczna recenzja Sword of the Necromancer), z tym że te tutaj stwory naprawdę giną podczas starć. No cóż, dookoła znajdziemy wystarczająco wiele truchła, którym możemy zastąpić naszych umarłych nieumarłych. Mimo wszystko momentami jest ich zwyczajnie szkoda, zwłaszcza że mogą awansować na wyższe poziomy doświadczenia po kolejnych potyczkach, co czyni ich silniejszymi.

Przejście na kolejny poziom lochów wymaga oczywiście walki z bossem. Zanim to jednak nastąpi, musimy odnaleźć klucz do komnaty z areną. Nie jest to trudne zadanie, ponieważ zazwyczaj znajduje się on przy jednym z potworów.

Moim ulubionym stworem jest Restorebbit – kicający po podziemiach królik, który potrafi leczyć. Początkowo regeneruje przeciwników i trzeba go możliwie najszybciej ubić. Po wskrzeszeniu go i wybraniu z ekwipunku będzie biegał dookoła i uzupełniał punkty żywotności bohaterki i aktywnych sprzymierzeńców. Pojawia się raczej rzadko, ale zawsze cieszy swoim widokiem.

Tama goniąca po lochu Restorrebita, królikopodobnego stwora

Podziemi czar…

To, co wywołuje we mnie szczególnie dobre wrażenia w Sword of the Necromancer, to losowo generowane podziemia. Każda rozgrywka jest inna i pozwala eksperymentować z większością broni i przedmiotów, które gromadzimy w trakcie wyprawy. Dodatkowo po kilku zgonach odblokowuje się w grze możliwość zmiany ustawień poziomu trudności, w tym także zablokowanie utraty przedmiotów i zdobytego doświadczenia po kolejnych śmierciach bohaterki. Ustawienia domyślne gry utrudniają rozgrywkę o tyle, że po każdej porażce tracimy połowę poziomu doświadczenia, co osłabia postać, oraz znika nam cały ekwipunek. Jednakże zawsze zostaje z nami Miecz Nekromanty, który jest kluczowym elementem historii i narzędziem zdobywania sojuszników.

Bohaterka została wyposażona w proste statystyki, które pokazują poziom żywotności postaci, poziom dusz (stamina) umożliwiających uniki, doskoki oraz rzucanie czarów, a także podatność i odporność na poszczególne żywioły. Więcej nie potrzeba – mechanika jest prosta i wszystko zależy od naszej inwencji, w jaki sposób chcemy postać ulepszyć poprzez używane przedmioty. Z czasem statystyki idą w górę, przy czym wciąż musimy umiejętnie żonglować dostępnym (ograniczonym) miejscem w ekwipunku.

Widok na menu gry oraz statystyki postaci

Biblioteka, w którą została wyposażona początkowa lokacja, udostępnia dwie interesujące księgi. Jedna z nich jest zbiorem odkrytych w trakcie rozgrywki wątków fabularnych, a druga połączeniem dziennika z bestiariuszem. W grze zostały ukryte elementy dla zbieraczy, na które natykamy się mimochodem, a pozwalają poznać historię tajemniczych lochów. Warto się za nimi rozglądać, najczęściej wypadają z rozsianych po podziemiu skrzynek oraz dzbanów. Przyjemnie się niszczy te elementy dekoracyjne, polecam. Jako gracz RPG starej daty nie jestem w stanie przejść obok nich obojętnie, tym samym zostawiam za sobą niezły bałagan.

Otwarty bestiariusz, widok na restorebbita

Prezenty? Prezenty!

Twórcy Sword of the Necromancer sprawili, że łezka wzruszenia zakręciła mi się w oku. Kiedy w końcu uznałam, że pora wcisnąć magiczny przycisk F1, który odsyła do pomocy w obsłudze aplikacji, zostałam przeniesiona wprost do poradnika! Został zaprojektowany jak dawne książeczki dołączane do gier pudełkowych. Rzadko czytam podobne zbiory wskazówek – mimo że zawsze ogrywam tutoriale, to jednak lubię samodzielnie odkrywać grę.

A tutaj! Informacje o ustawieniach sterowania różnymi padami (twórcy wręcz rekomendują grę padem, czyli to, co krolyczki lubią najbardziej!), wprowadzenie w mechanikę gry, sterowania postacią, a nawet opisy niektórych potworów i przedmiotów! Dowiemy się także więcej o Tamie i Koko oraz o legendzie Nekromanty. Wszystko zostało upchnięte dla naszej wygody w jednym pliku, abyśmy jak najlepiej zrozumieli prawa rządzące podziemiem i maksymalnie skorzystali z rozgrywki.

Strona z instrukcji użytkownika, spis treści

To, co bardzo mi się spodobało, to kanał na Discordzie poświęcony grze. Twórcy udostępniają na nim IR kody, które po wpisaniu w specjalny panel w skrzyni z inwentarzem ułatwiają rozgrywkę, jeżeli uznamy ją za zbyt wymagającą. Można znaleźć wśród nich między innymi moje ulubione Restorebbity, dodatkowe bronie, pomocne mikstury, magiczne amulety i inne przedmioty dostępne w podziemiach. Nie używałam zbyt wielu kodów, potraktowałam je bardziej jako ciekawostkę, która może mnie lepiej wprowadzić w tytuł.  Warto zajrzeć od czasu do czasu i sprawdzić, czy doszło coś nowego. Co ciekawe, na stronie twórców dostępna jest także aplikacja do pobrania na smartfona, która pozwala skanować kody i implementować je bezpośrednio do świata gry bez konieczności ręcznego wpisywania.  Warunkiem jest to, aby smartfon znajdował się w tej samej sieci co urządzenie, na którym gramy. Dotychczas nie wypróbowałam tej opcji, więc wszystko przede mną, ale jak na tak pozornie małą produkcję jest to ciekawe rozwiązanie!

Game over?

Uparcie parłam do przodu, aby niniejsza recenzja Sword of the Necromancer była jak najbardziej rzetelna. Wiele godzin bicia potworów, dozbrajania się, przypadkowych zgonów postaci i ponownego schodzenia do lochów. Kolejne fragmenty historii odsłaniały się przede mną, a ja przedzierałam się przez podziemia, nie dając mojej bohaterce odpocząć.

Tama walczy w lochach z potworami

Nie bój się, nie zdradzę Ci zakończenia. Ale! Warto dotrwać do końca, zagryźć zębami momenty frustracji, a nawet obniżyć poziom trudności dla ułatwienia rozgrywki. Wiem, że jeszcze nie raz i nie dwa podniosę Miecz Nekromanty i wyruszę do lochów gęstych od potworów. I cieszy mnie, że mogę to robić w swoim tempie, niepopędzana nadmiarowymi cutscenkami (które oczywiście się pojawiają i wprowadzają nas w historię miłości pomiędzy Tamą a Koko, co jest fabularnie uzasadnione! Ale dla mnie – zbędne). Jeżeli jesteś fanem gier typu roquelike, to odnajdziesz się w tej produkcji bez problemu.

Moje wrażenia z gry Sword of the Necromancer mogliście przeczytać dzięki platformie GOG.com. Owocem niniejszej współpracy jest także recenzja Little Nightmares 2, z której dowiecie się, jak to jest przenieść się do świata z dziecięcych koszmarów…

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top